Północna Eigeru w stylu „Family”

29 grudnia, 2015
Józek na przedwierzchołku Eigeru. Fot. Gosia Jurewicz
Józek na przedwierzchołku Eigeru. Fot. Gosia Jurewicz

 

Gosia Jurewicz i Józek Soszyński. Zaufanie do umiejętności swoich i partnera, wbitej w firn dziabki i precyzyjnej pracy nóg musi zastąpić asekurację, inaczej nie zachowamy przyzwoitego tempa. Tu się po prostu nie lata. Zbliżamy się do Biwaku Śmierci z impetem i w ciszy – jak Pendolino… Gosia Jurewicz jest pierwszą Polką, która przeszła słynną drogę Klasyczną na mitycznej północnej ścianie.

Mityczną grozę północnej ściany Eigeru miałem poczuć na własnej skórze już podczas pośpiesznej aklimatyzacji. Jadąc kolejką na przełęcz Jungfraujoch, wysiedliśmy na stacji Eigerwand, rzucić okiem przez panoramiczne okna na zerwę pod nami. Widok niekończących się progów skalnych na zmianę z lodowymi czapami, pokrywającymi skośne półki, żywcem przypominał kadr z filmu „Nordwand”, w którym ciało martwego alpinisty, owinięte w szmaciany kokon, zostaje zrzucone przez kolegów do podnóża urwiska.

Następnego dnia o 4 rano, po zwinięciu namiociku rozstawionego w pobliżu Ściany, ruszamy w urwisko. Totalny flow. Pędzimy na lotnej, czasem mając pomiędzy sobą jeden punkt a jeszcze rzadziej dwa. Odpadnięcie na tej drodze wchodzi w grę tylko na najtrudniejszych, gęściej asekurowalnych fragmentach. Zaufanie do umiejętności swoich i partnera, wbitej w firn dziabki i precyzyjnej pracy nóg, musi zastąpić asekurację. Inaczej nie zachowamy przyzwoitego tempa. Tu się po prostu nie lata. Zbliżamy się do Biwaku Śmierci z impetem i w ciszy – jak Pendolino do stacji, na której postój nie jest w rozkładzie jazdy. Tutaj 80 lat temu zamarzł na stojąco Max Sedlmayer. Zerkam na zegarek: 12.30.

Gosia w Rysach Wyjściowych. Fot. Józek Soszyński
Gosia w Rysach Wyjściowych. Fot. Józek Soszyński

Przebiegamy Trzecie Pole Lodowe i nie tracąc czasu na montowanie stanowiska, wbijamy się na lotnej w Rampę. Gosia przejmuje prowadzenie i po dwóch długich wyciągach dochodzimy do Lodowego Szlauchu. Wspinając się po miejscami odspojonej polewie, pokonuję nie bez wysiłku ten najtrudniejszy wyciąg drogi, wzmacniam friendami stanowisko ze starych haków i o godzinie 16, umordowani, wychodzimy na Kruche Półki. Tutaj postanawiamy zanocować.

Leżymy w naszym dwuosobowym śpiworze przypięci do stanowiska, nad głowami dyndają girlandy sprzętu, rozgwieżdżone niebo przecinają co chwil ból głowy (słaba aklimatyzacja) i reszty organizmu (ostry wysiłek). Znajdujemy się na ogromnej skalnej grzędzie, którą przecinają Kruche Półki i Trawers Bogów, osłonięci przewieszonymi skałami. Po obu stronach tej grzędy – w Pająku i kuluarze nad Rampą – schodzą lawiny, a nad głowami zaczynają przelatywać kamienne pociski. Jeden z nich, kaliber ciężkiego moździerza, głośnym zawodzeniem wybudza nas z letargu. Wyciągam rękę ze śpiwora i dotykam śniegu – mokro. Czy ocieplenie uwięzi nas w ścianie? Czy te spadające gwiazdy to nasze gwiazdy?

Od trzeciej zaczynamy gotowanie, o piątej próbujemy znowu trochę pospać, bo ciemno, a w Pająku ostrzał. W końcu wraz z pierwszym brzaskiem wypełzamy ze śpiwora, likwidujemy biwak i ruszamy w bój, uzbrojeni w cały alpejski rynsztunek. Zrobiło się chłodno, ogarnia nas wspinaczkowa euforia i – pomimo nieprzespanej nocy – wracają siły i wiara. Na rozgrzewkę super eksponowany wyciąg, doprowadzający do Trawersu Bogów. Potem 200 łatwych, ale czujnych i powietrznych metrów w poziomie i wreszcie Pająk. Przebiegamy to pole lodowe, a z rozpędu także piątkowy kuluar ponad nim na lotnej i o 10.30 stajemy pod ostatnią barierą skalną – Rysami Wyjściowymi.

Choć mamy już za sobą sporo górskich przeżyć, świadomość, że uda się nam zrobić Eiger jest trudna do oswojenia. Mamy zapas czasu, więc nieśpiesznie oddajemy się drajtulowym zapasom z Rysami. Mijamy Biwak Cortiego (oj, nie chcielibyście nocować na tej półeczce!). Tuż za nim pokonujemy100- -metrowy, słabo asekurowalny komin i stajemy na szczycie filara, z którego śnieżno-skalna depresja doprowadza nas do eksponowanej grani Mittellegi. Granią dochodzimy do przedwierzchołka, a Gosia robi zdjęcie, które ozdabia ten artykuł. Jeszcze spacerek do wierzchołka głównego i nasze największe alpejskie marzenie staje się rzeczywistością.

Kilka praktycznych porad na zakończenie. Sprzęt asekuracyjny na Drogę Hecmaira należy ograniczyć do kompletu friendów od micro 000 do dwójki oraz trzech śrub lodowych (jeżeli pola pokryte są firnem) lub całego kompletu (w przypadku mocnego zalodzenia). Haków ani kości nie zabieramy. Trzeba być przygotowanym na długie, ale łatwe odcinki bez asekuracji i umieć sprawnie poruszać się na lotnej. A przede wszystkim nie dać wystraszyć legendom i spadającym gwiazdom.

Udostępnij wpis

Przeczytaj również