Rozmowa z Górą. Nowa książka Rafała Froni

12 maja, 2019

 width=Pamiętacie „Anatomię Góry”? Po raz pierwszy ukazała się w druku w „Taterniku”. Dzienniki z Zimowej Narodowej Wyprawy na K2 w 2018 roku traktowano jako ważne uzupełnienie relacji z polskiej próby zdobycia góry. Teraz Rafał Fronia relacjonuje zakulisowe zdarzenia z wyprawy na Manaslu.

Fragment książki:

Wciąż nie mamy internetu. A miało być tak pięknie. Okazało się jednak, że znów w tym, co niezrozumiałe, maczają swe małe, żółte rączki Chińczycy. Rejon doliny i samego Manaslu jest tak jakoś bliski Chińczykom, że mają do niego dziwne prawa. Podczas wielogodzinnych rozmów z obsługą TS2 i Immarsatem okazało się, że w tym właśnie obszarze chińskie satelity wysyłają sygnał jak dla Chin. Właściwie to uważają te ziemie za chińskie i każdy, kto chce stąd coś wysłać lub nawet zalogować się do internetu za pośrednictwem łącza satelitarnego, musi wprowadzić do systemu poprawki mówiące o tym, że jest na terytorium Chin. Robię to, tak jak umiem, ze słuchawką w jednej ręce i z drugą klepiącą bezmyślnie w klawiaturę to, co mi dyktują panowie z TS2 i z Londynu, z centrali. Nic. Internet milczy. Opadają mi ręce, nic nie mogę zrobić.

Pamiętam opowieść, którą słyszałem podczas jednej z wypraw. Dotyczyła Tybetu. W naszych czasach mamy niesamowity sprzęt nagrywający. I tak jakiś wspinacz nakręcił film z egzekucją Tybetańczyka i umieścił go w sieci. Potem (ponoć właśnie z tego powodu) nie dostaliśmy zgody na wyprawę na Czo Oju, a oficjalnym powodem było bezpieczeństwo.

Słońce świeci, a od ziemi zmarzniętej nocą ciągnie chłód. Stopy grabieją, ale usta się otwierają. W przerwach gadamy. O wszystkim. Każdy stara się wyłuskać coś ciekawego ze swojej pamięci, coś, czym chciałby się podzielić ze współtowarzyszami. Przypomniała mi się historia Krzycha z Gaszerbrumów sprzed kilku lat. Myśleliśmy wtedy z Jarkiem Gawrysiakiem Anno Domini 2016 o powrocie w Karakorum i o trawersie Gaszerbruma I i Gaszerbruma II. A myśl ta wypowiadana na głos elektryzowała naszych przyjaciół tak, że wkrótce dołączyli do tego projektu Krzychu Stasiak i Grześ Bielejec, a potem jeszcze Seba Wolski ze Szczecina. I pojechaliśmy do Paku. Ja i Jarek na trawers, pozostała trójka również z pozwoleniami na GI i GII, ale z założeniem, że głównym celem będzie jednak ten pierwszy. Wspinaliśmy się sprawnie i szybko pokonaliśmy Icefall. Założyliśmy CI, choć sezon był trudny, było bardzo ciepło. Wyprawa wchodziła w kluczowy moment, ja z Jareckim byliśmy w bazie, a chłopcy w górze. I nagle przez radio dociera skrzeczący głos Grzesia z mrożącym nas info: – Krzychu wpadł do szczeliny! Chyba żyje. – Głos był opanowany. Potem nam mówił, że prowadził: przeszedł przez śnieżny mostek nad szczeliną nieświadomy zagrożenia.

Szli we dwóch do CI, w górnej części Icefallu, klucząc w labiryncie szczelin. Seba został niżej, w ABC (advancebasecamp), czyli w wysuniętej bazie. Szli i nagle zza pleców Grzesia gruchnęło, most się zarwał, a Stasiak poleciał w otchłań, w dziesięciometrową czeluść, gdzie cudem się zatrzymał na jakimś lodowym występie. Gdy się wykaraskał (wyjść ze szczeliny, gdy jest się w dwójkowym zespole, naprawdę nie jest łatwo, nie bez kozery mówi się „dwójka samobójka”), okazało się, że ma coś z nogą, w bucie, w skorupie, gdzieś na wysokości kostki. Skręcona? Złamana? Ale to nic, meldują, że da radę iść, tylko z zarośniętej gęby tryskała krew, na pierś, spod brody. Okazało się, że lecąc w dół, pionowo, na stojąco, nadział się na sterczący jak stalagmit i ostry jak kolec lodowy sopel, który wbił mu się w gardło, w brodę i przebił się do ust na wylot. Miał szczęście na miarę totolotkowej szóstki, bo centymetr głębiej i… wolę nie kończyć.

Wydawnictwo SQN

Udostępnij wpis

Przeczytaj również