Wspinanie? Dla sportowców to po prostu rywalizacja, dla „dedicated climbers” to styl życia, dla innych znowu będzie to weekendowe hobby. Dla mnie, na przykład, było ono sensem życia
Z Piotrem Pustelnikiem, prezesem Polskiego Związku Alpinizmu, rozmawia Ilona Łęcka
Czym jest dzisiaj PZA?
To ogniwo spotkania klubów i platforma organizacji wspólnych działań ponad strukturami klubowymi. Historycznie wyglądało to tak. Najpierw pojawił się Klub Wysokogórski z zarządem głównym w Warszawie, który miał ogromne historyczne tradycje. Stopniowo w jego ramach pojawiały się koła, głównie w dużych miastach. Koła zajmowały się przede wszystkim szkoleniem młodych adeptów wspinania oraz wyjazdami klubowymi w Tatry i Alpy, na początku głównie w Tatry. Natomiast zarząd główny organizował duże wyprawy w góry wysokie. Ich uczestników można nazwać kolokwialnie reprezentantami Polski w górach najwyższych. Komisja sportowa decydowała o tym, którzy spośród najlepszych zawodników z danych klubów wezmą udział w takiej wyprawie. Zmiany w strukturze i finansowaniu polskiego sportu wymusiły zmianę organizacji i tak w 1974 roku powstał PZA – federacja klubów i sekcji wspinaczy sportowych, taterników, alpinistów, grotołazów, narciarzy wysokogórskich. KW zamienił się w PZA, a poszczególne koła w samodzielne jednostki klubowe. Istotna zmiana jakościowa nastąpiła wówczas (i jest to proces, który wciąż trwa), gdy w palecie zainteresowań organizacji pojawiło się wspinanie sportowe. Do tamtego czasu istniała tylko działalność wspinaczkowa i wyprawowa we wszystkie góry świata, oczywiście od wtedy, od kiedy można było wyjeżdżać (w latach 60. było to prawie niemożliwe). Współcześnie wspinanie sportowe funkcjonuje jak każda konkurencja ze ściśle określonymi zasadami współzawodnictwa, wyłanianiem kadry narodowej i organizacją zawodów.
Jednak, mimo iż alpinizm nie wpisuje się w antyczne reguły agonu, rywalizacji sportowej, mówimy przecież o wejściach „sportowych”, czyli w stylu alpejskim.
Określenie droga sportowa wg mnie oznacza tę trudną zrobioną w dobrym stylu. Jest to ciężkie do precyzyjnego zdefiniowania, bowiem sport sam w sobie oznacza współzawodnictwo na tych samych warunkach. A w alpinizmie czegoś takiego nie ma. Na tej samej drodze jeden zespół będzie miał optymalne warunki, a drugi – skrajnie trudne. Styl to jeszcze inna historia, bowiem on rozwijał się niezależnie od trudności. Można powiedzieć, że styl przydaje trudności.
Na przykład na Kazalnicy było mnóstwo dróg hakowych, które zostały uklasycznione.
Dokładnie. Poziom wspinaczki sportowej tak się podniósł, że dawniej ludzie pokonywali hakowo to, co dziś są w stanie przejść klasycznie. Kolejna sprawa jest taka, każde pokolenie ma swoje ulubione specjalności. Pokolenie aktywne w latach 70., 80. ub. wieku lubiło kolekcjonować ośmiotysięczniki, a to obecne już tego nie robi, więc aktywność w górach najwyższych jest mocno ograniczona. Wzmogła się za to działalność w górach średnich, gdzie realizowane są ambitne projekty, dostrzegane i nagradzane przez jury Złotych Czekanów: są to góry nie najwyższe, ale bardzo trudne, pokonane w stylu alpejskim, w małych zespołach, one push.
Moje pokolenie miało dużo wolnego czasu. Mogliśmy jechać nawet na kilkumiesięczne wyprawy, wówczas rację bytu miały wyprawy liczne, a styl oblężniczy. Był fun z samego bycia w górach. Nikt się nie spieszył
Gdyby chcieć traktować alpinizm jak sport, to poza jednakowymi warunkami dla wszystkich zawodników powinna także funkcjonować mierzalność i weryfikowalność osiągnięć. Czy można uznać, że elementem tego „sportu” byłaby także umiejętność wyszukiwania najlepszego wariantu, najlepszej strategii, optymalnych warunków działania?
To trochę tak jak z definicją zimy według Denisa Urubko, Andrzeja Zawady czy Simone Moro. Mielibyśmy kolejną definicję sportu. Myślę, że najlepiej pozostać przy obiegowym stwierdzeniu, że wszystko, co jest w alpinizmie trudne, jest sportowe. I tu jest kamyczek do ogródka Złotych Czekanów. Daje się zauważyć, że to prestiżowa, bo świetnie wypromowana nagroda przyznawana przez jury, które szczególnie ceni wspinaczkę w średniej wielkości górach w stylu alpejskim po bardzo trudnych drogach, przejścia w średnich górach na trudnych drogach. Istna rekurencja.
Ale przecież Marek Holeček dostał Złoty Czekan za góry najwyższe i to dwukrotnie…
Sam się zdziwiłem, że ostatnio nagrodę dostał zespół japoński, którego droga nie osiąga wyższego stopnia trudności niż IV w skali UIAA. Jakieś nowe trendy w jury czy co…
Mówisz o ich drodze na Rakaposhi?
Tak, dokładnie. Wracając do tego, co było kiedyś i co jest teraz, popatrzmy na tę kwestię socjologicznie. Moje pokolenie miało dużo wolnego czasu. Mogliśmy jechać nawet na kilkumiesięczne wyprawy, wówczas rację bytu miały wyprawy liczne, a styl oblężniczy. Mieliśmy fun z samego bycia w górach. Nikt się nie spieszył. Teraz tempo życia znacznie przyspieszyło, więc ludzie musieli znaleźć inne sposoby realizacji, inne cele, bardziej odpowiadające ich pozasportowym możliwościom.
Ale przecież są ludzie, którzy żyją z tego, że są alpinistami. Holeček, Urubko, Messner, Bielecki…Polemizowałbym. Alpinistów, którzy żyją z tego, że się wspinają, jest może kilkudziesięciu na całym świecie. Natomiast pozostali, jeśli żyją z gór, to dlatego że są przewodnikami górskimi, organizatorami wypraw.
Są ludzie, którzy działają zupełnie niezależnie od struktur PZA albo dzięki zapleczu finansowemu, albo nawet z przyczyn ideologicznych. Są tacy, którzy jeżdżą w góry komercyjnie i żadne szkolenia nie są im potrzebne. Zresztą zawód instruktora został zderegulowany, obecnie każdy może być instruktorem. Po co więc istnieje PZA?
Dla wspinaczy, alpinistów etc. By z jednej strony zapewnić proces szkolenia kadr, a z drugiej strony umożliwiać działanie w górach. Dla alpinistów, bo ktoś musi ich reprezentować w krajach, gdzie chcą się wspinać, i dla sportowców, bowiem oni potrzebują opieki związku choćby ze względu na przepisy międzynarodowych federacji sportowych. Aby marzyć o medalu olimpijskim, trzeba stać się elementem tej struktury. PZA to też swoisty łowca talentów. Chodzi o to, by dać szansę utalentowanym wspinaczkowo młodym ludziom, którzy z różnych przyczyn nie mogą za własne pieniądze jeździć na wyprawy albo nie stać ich na wyjazdy na zawody. W moim odczuciu misją związku jest właśnie pomoc tym młodym ludziom w tym, by stali się elitą wspinaczkową. Tak powinien postępować każdy związek sportowy: dbać o młodych i o wyczynowców. Poza tym, owszem, zawód instruktora został zderegulowany, ale rzetelnie wyszkoleni instruktorzy PZA nadal są wyznacznikiem jakości.
Dalszy ciąg wywiadu w najnowszym numerze Taternika: