Bardzo długo czekałem na książkę Marcina Tomaszewskiego, który jest dla mnie najwybitniejszym, obok Janusza Gołąba, nadal aktywnym sportowo polskim alpinista. Jestem fanem jego wspinania, pisania o wspinaniu, jego zdjęć i samej osoby.
Znam Marcina od ponad dwudziestu lat i po zapowiedziach, że takie dzieło ma powstać, nie miałem wątpliwości, do jakiego świata zaprosi nas Yeti. Pytaniem pozostawała jedynie forma, w której autor postanowi podzielić się swoją historią. I ta forma do mnie przemawia.
Mamy możliwość wzięcia do ręki czegoś w rodzaju dziennika, zbioru zwierzeń o górach, partnerach, o swoich emocjach, obawach i radościach, który doskonale odzwierciedla osobowość Marcina. Pisanie o tym, że cechuje go szacunek do wybranych celów i lojalność wobec partnerów, to truizm. Z kolejnych kartek wyłania się postać bohatera skromnego do bólu, a zarazem pełnego refleksji. Techniczne opisy wspinaczek przeplatane są zaskakującymi spostrzeżeniami osoby bardzo wrażliwej. Warto dodać, że przejścia, które są kanwą opowieści, często należą do najtrudniejszych w danym rejonie świata, najtrudniejszych polskich w danym roku. To wszystko sprawia, że możemy podejrzeć przez szkło powiększające bardzo intymny świat, ale zarazem wybitny od strony sportowej. I choć Tomaszewski wiele przejść zrobił w stylu alpejskim, to jednak na czoło wybijają się te, które zrobił big wallowo: w ścianie Trolli, na Ziemi Baffina, na Alasce, na Grenlandii, na Trango czy w Karakorum. Przyszło mi na myśl, że jest to styl wspinania doskonale odpowiadający Marcinowi. Długi pobyt w ścianie z jednym lub dwoma partnerami, daleko od zgiełku jest najodpowiedniejszy dla serdecznego w kontaktach, ale często introwertycznego bohatera.
Dla osób nieznających dokładnie przebiegu kariery Tomaszewskiego zaskoczeniem będzie liczba porażek górskich, będących jego udziałem. Marcin przyjmuje je z pokorą, traktując jako naukę przed kolejnymi wyzwaniami, o czym pisze w rozdziale: „Górskie porażki, czyli krótka kronika dojrzewania”. Marcin nie stroni od trudnych tematów, choć mówi o nich oszczędnie, w swoim dającym do myślenia stylu. #Yeti 40 to książka wystudiowana. Kilka wybranych tekstów ukazało się w „Magazynie Góry”, w „Travellerze” i na blogu autora. Część cytatów pochodzi z dzienników, które Marcin prowadził podczas wypraw. Całość poddana została starannej redakcji i okraszona fantastycznymi zdjęciami z podrózy. Szczególne wrażenie robią na mnie schematy nowo prowadzonych dróg, wyrysowane ręcznie, jeszcze w trakcie wypraw. W ogóle za oprawę graficzną należy się ukłon w kierunku wydawnictwa, gdyż zarówno czytanie, jak i samo przeglądanie książki staje się prawdziwą ucztą. Na koniec swojego dzieła autor zaserwował nam wyjątkową niespodziankę. Są to bajki napisane przez Marcina z myślą o swoich dzieciach. Z ich wydaniem Tomaszewski nosił się od paru dobrych lat – w końcu mamy możliwość obejrzenia innego oblicza Yetiego. Pomimo że wiedziałem o tym, że Marcin tworzy bajki dla dzieci, to ich treść i forma są dla mnie sporym zaskoczeniem, bo oprócz tekstu pisanego do książki dołączona jest płyta z bajkami czytanymi przez aktorów teatrów szczecińskich. Na końcu, poza opisem dorobku wspinaczkowego Tomaszewskiego, zamieszczone są trzy charakterystyki jego osoby autorstwa Jakuba Radziejowskiego, Marka Raganowicza i żony Sylwii Różyckiej. Szczególnej uwadze polecam słowa żony – starsi pewnie się zadumają, a młodzi zaczerpną inspirację. Gdy skończyłem tę książkę, poczułem niedosyt, ale nie dlatego, że czegoś w niej brakuje. Zetknąłem się z fantastyczną lekturą, chciałoby się, żeby trwała i trwała. Z pewnością nieraz będę sięgał po #Yeti40, żeby delektować się czy to zdjęciami, czy historiami, które znam na pamięć. Gorąco polecam.