Pisze: Andrzej Marasek
Na początku października w Tatrach spadł śnieg. Nie utrzymał się długo. Ocieplenie, wiejące z dużą prędkością
wiatry halne prawie całkowicie wywiały śnieg. Kolejne oziębienia i opady, nawrót ciepła, ochłodzenia, zalodzenia szlaków i tak na przemian sprawiły, że warunki do wspinaczki zrobiły się trudne. Przez prawie całą zimę mieliśmy do czynienia z taką przeplatanką pogodową. Opady śniegu, ocieplenia, silne wiatry halne, ochłodzenia
i tak w kółko. Warunki do podchodzenia pod ściany i do wspinaczki w zasadzie pojawiły się dopiero w marcu, ale radość trwała krótko, bo TPN ze względu na koronawirusa zamknął Tatry dla ludzi spoza powiatu tatrzańskiego. I dla nich radość trwała krótko, bo po trzech tygodniach Tatry zostały zamknięte dla wszystkich. Ustał ruch, w tym wspinaczkowy.
20 października 2019 r. po godz. 11 do TOPR dotarła informacja o wypadku taternickim na Zadnim Kościelcu na drodze „100”. Taternik prowadzący pierwszy wyciąg odpadł, doznał urazu pięty i stawu skokowego. Wystartował śmigłowiec. Z jego pokładu w pobliżu taternika desantował się jeden z ratowników. Po udzieleniu pierwszej pomocy taternik wraz z towarzyszącym mu ratownikiem został wciągnięty windą na pokład będącego w zawisie śmigłowca i przetransportowany do szpitala.
27 października 2019 r. po godz. 15 powiadomiono TOPR, że taternik wspinający się na Kościelcu doznał urazu kolana. Dotarł na wierzchołek i zaczął schodzić szlakiem w kierunku Karbu. Kontuzja nie pozwoliła mu jednak na samodzielne zejście. Taternika śmigłowcem przetransportowano do szpitala.
10 stycznia 2020 r. po godz. 13.30 powiadomiono Centralę TOPR, że podczas wspinaczki na Prawym Żebrze Skrajnego Granata będący na drugim wyciągu taternik odpadł i w wyniku kilkumetrowego lotu doznał urazu stawu skokowego. Wystartował śmigłowiec. Z jego pokładu w pobliżu taternika desantowało się dwóch ratowników. Po udzieleniu pierwszej pomocy taternik wraz z towarzyszącym mu ratownikiem został windą wciągnięty na pokład będącego w zawisie śmigłowca i przetransportowany do szpitala.
18 stycznia po godz. 23 ratownicy znajdujący się w Morskim Oku wyruszyli w kierunku Czarnego Stawu, ponieważ ze wspinaczki na Kazalnicy nie wrócił zespół taterników, z którymi nie można było nawiązać kontaktu telefonicznego. Po północy na progu Czarnego Stawu spotkali schodzących taterników i razem wrócili do schroniska.
23 stycznia o godz. 17.15 do Centrali TOPR zadzwonił taternik, informując, że wraz z partnerką wspinali się filarem Świnicy. W tej chwili są kilkadziesiąt m nad „Siodełkiem”, w trudnym dla nich terenie. Są zmęczeni długą wspinaczką, jest im zimno, potrzebują pomocy. Z centrali wyruszyła 8-osobowa grupa ratowników, którzy wyjechali kolejką na Kasprowy i udali się na Świnicę. Tam założono stanowisko i opuszczono jednego z ratowników, który o 21.11 dojechał do taterników. Po ogrzaniu ratownika wraz z taternikami opuszczono do podstawy filara. Stamtąd do Murowańca sprowadził ich pełniący dyżur w schronisku ratownik, który dotarł pod filar. Ratownicy biorący udział w wyprawie ratunkowej wrócili na Kasprowy, koleją zjechali do Kuźnic i po północy
zameldowali się w centrali.
26 stycznia po godz. 11.30 powiadomiono Centralę TOPR, że podczas wspinaczki Kuluarem Kurtyki taterniczka została uderzona spadającą bryłą lodu, doznając urazu głowy. Partner opuścił ją do podstawy ściany. Wystartował śmigłowiec. Z jego pokładu ratownicy desantowali się w pobliżu taterniczki. Po udzieleniu pierwszej
pomocy została ona wraz z towarzyszącym jej ratownikiem wciągnięta windą na pokład będącego w zawisie śmigłowca i przetransportowana do szpitala.
1 lutego po 12.30 do TOPR zadzwonili taternicy wspinający się Kuluarem Kurtyki, informując, że wspinający się jako drugi taternik obsunął się i doznał urazu nogi. Partner opuścił go do podstawy ściany. Wystartował śmigłowiec. Z jego pokładu ratownicy desantowali się w pobliżu taterników. Po zaopatrzeniu kontuzjowany
taternik wraz z towarzyszącym mu ratownikiem został wciągnięty windą na pokład będącego w zawisie śmigłowca i przetransportowany do szpitala.
Po godz. 18 do TOPR zadzwonili taternicy wspinający się na Mnichu, informując, że podczas „wycofu” zjazdami zaklinowała im się lina, której nie mogą ściągnąć. Stoją na niewielkiej półce. Potrzebują pomocy. Z centrali do Morskiego Oka wyjechała 6-osobowa ekipa ratowników. W czasie dojścia pod Mnicha ponownie zadzwonili taternicy, informując, że udało im się ściągnąć linę. Poproszono ich, by zaczekali na ratowników. O godz. 21.45 ratownicy dotarli w okolice wspinaczy. Po sprawdzeniu, czy założyli dobre stanowisko do zjazdu, poproszono ich, by zjechali do podstawy ściany do ratowników. Po ogrzaniu i wypiciu gorącej herbaty ratownicy wraz z taternikami dotarli do Morskiego Oka, skąd samochodem zwieziono ich na Palenicę Białczańską.
3 marca o godz. 19.30 powiadomiono Centralę TOPR, że podczas eksploracji Jaskini Czarnej przez grupę grotołazów w okolicach Szmaragdowego Jeziorka jeden z uczestników doznał urazu barku. Współtowarzysze wyprowadzili go na powierzchnię. Po godz. 20 z centrali na Pisaną i dalej pod otwór wejściowy wyruszyła 8-osobowa ekipa ratowników. Przed 21.30 dotarli oni pod otwór wejściowy, spod którego przetransportowali kontuzjowanego grotołaza do drogi w Dolinie Kościeliskiej, skąd karetką TOPR po północy przewieziono go do szpitala.
4 marca po godz. 14 do TOPR zadzwonił instruktor PZA, informując, że podczas wspinaczki drogą Klisia w masywie Kościelca jego kursant uszkodził sobie staw skokowy. Poszkodowany ma być opuszczony przez instruktora do podstawy ściany, skąd będzie potrzebny transport. Z Murowańca pod ścianę wyruszyło 7 ratowników z odpowiednim sprzętem, którzy o godz. 15.25 dotarli do rannego taternika. Po udzieleniu pierwszej pomocy w noszach Skeed przetransportowano go do Murowańca, stamtąd samochodem na Brzeziny i dalej do szpitala, gdzie o 17.40 przekazano go na SOR.
9 maja o godz. 19.43 do TOPR zadzwonili taternicy, informując, że w dwuosobowym zespole utknęli na skalnej grzędzie w rejonie Małej Buczynowej Turni. Ze względu na zapadający zmrok i trudności terenu nie są w stanie sami sobie poradzić. Proszą o pomoc. Wystartował śmigłowiec. Z jego pokładu w pobliżu taterników desantowało się dwóch ratowników. Po przygotowaniu do podebrania taternicy wraz z towarzyszącymi im ratownikami w dwóch lotach zostali przetransportowani na lądowisko w Stawach. Tam wysadzono taterników, a ratownicy działający przy ewakuacji taterników, z zachowaniem odpowiednich procedur sanitarnych, zostali przetransportowani śmigłowcem do Zakopanego.
Pisze: Bogusław Kowalski, instruktor alpinizmu PZA, biegły sądowy w zakresie wspinaczki i bhp
Okres, który obejmuje publikowana analiza, jest bardzo długi i z racji tego zróżnicowany. Wypadki z września i października ubiegłego roku miały związek z taternictwem nie tyle latem, co typowo skalnym. Pozostałe dotyczą działalności zimowej, łącznie z ostatnim zdarzeniem, które znalazło się w podsumowaniu Adama Maraska. Bezprecedensową sytuacją było zamknięcie Tatr przez TPN i TANAP w związku z koronawirusem Covid-19. Zamarła wówczas działalność taternicka, a co za tym idzie – nie odnotowano zdarzeń wynikających z uprawiania wspinania na terenie Tatr.
Można stwierdzić, że wypadki, po których TOPR podejmował akcje ratunkowe, były typowe, były wśród nich: zabłądzenia, kontuzje wynikające z odpadnięcia i braku kompetencji. Zadziwiający jest fakt, że pomimo dostępności bogatej oferty szkoleniowej i literatury, w tym poradników, tak wiele jest zdarzeń, których przyczyną jest brak przygotowania i kompetencji. Pisząc te słowa, mam na myśli między innymi historię ze Świnicy, gdzie przyczyną problemów było przeliczenie się z siłami i zbyt wolne tempo wspinaczki. Nie do końca jestem pewien, czy w kronice wypadków TOPR właściwie sklasyfikowano bohaterów akcji na Małej Buczynowej Turni. Ta niezmiernie rzadko odwiedzana przez taterników okolica okazała zbyt wymagająca dla dwójki śmiałków, pomimo bądź co bądź relatywnie niedużych trudności. Z kolei wydarzenia z 9 maja uświadomiły dwójce wspinaczy, że istnieje różnica pomiędzy wspinaniem na ściance i tak mało wymagającej skale tatrzańskiej, jaką jest Mnich. Ratownicy, których wypytywałem o szczegóły tej akcji, nie do końca potrafili wyjaśnić intencje, jakimi w swoich działach kierowali się taternicy. Pewne jest, że wyzwanie, którego się podjęli, przerosło ich możliwości, w związku z czym nie byli w stanie samodzielnie wrócić do podstawy ściany. Należy mieć nadzieję, że bohaterowie tego zdarzenia przemyślą temat i zdecydują się na szkolenie albo samodzielnie i w bezpiecznych okolicznościach solidnie popracują nad technikami linowymi.
W podsumowaniu TOPR nie został ujęty wypadek na Słowacji, który odbił się u nas dużym echem. Chodzi tu o niestety tragiczne wydarzenia z Małego Kieżmarskiego Szczytu. Dwójka polskich taterników wybrała się w niestabilnej pogodzie na relatywnie nietrudny, ale bardzo długi Filar Grosza. Warunki były niesprzyjające, gdyż opadowi śniegu towarzyszył bardzo silny wiatr. Nawiasem mówiąc, takie okoliczności zmusiły do biwakowania inny zespół, który wspinał się na Groszu poprzedniego dnia. Podczas wycofywania się zespół spadł do podstawy Uszatej Turni. Nie podejmę się komentowania działalności jednego ze wspinaczy, który był popularnym youtuberem publikującym filmiki ze swoich dokonań w Tatrach. Taka dyskusja przetoczyła się przez fora internetowe oraz media społecznościowe i w dużej mierze była krzywdząca dla kolegi. Jedno, co można z pewnością stwierdzić, to fakt, że pomimo wielkiej pasji i bardzo dobrej kondycji, umiejętności techniczne nie były najmocniejszą stroną tragicznie zmarłego wspinacza. Zabrakło też niestety rozeznania warunków i dobrania właściwego celu. Filar Grosza cechują, jak już napisałem, stosunkowo nieduże trudności. Jednak jest on bardzo długi, co sprawia, że przy złych warunkach staje się poważnym wyzwaniem. Załamanie pogody i wynikająca z tego słaba widoczność skutkują tym, że Grosz może okazać się pułapką. Pola śnieżne znajdujące się po stronie Kotliny Miedzianej są strome i lawiniaste, a samo zejście z progu Doliny Dzikiej może być niebezpieczne. Koledzy najprawdopodobniej zabłądzili po wycofie na ostrze Uszatej Turni i tam, w zadymce śnieżnej przy braku widoczności pomylili kierunki, idąc w stronę schroniska. Niepotwierdzone są informacje, czy byli związani liną. Wydaje się to wysoce prawdopodobne wobec faktu, że zostali znalezieni w tej samej okolicy.
Być może ten wypadek miał podobny przebieg jak inny sprzed lat, w którym podczas zejścia z Hińczowej Przełęczy zginęli Jacek Bilczewski i Tadeusz Korek. Byli oni związani liną, po potknięciu się i zsuwie jeden z partnerów wytrącał z równowagi drugiego, aż do momentu, w którym zaczęli spadać w sposób niekontrolowany. Taką samą przygodę na Mitre Peak przeżyli Jacek Czech i Dominik Malirz. Na szczęście ich czterystumetrowy upadek zakończył się szczęśliwie, poza niegroźnymi de facto obrażeniami Jacka. Dwa ostatnie zdarzenia i prawdopodobnie to z Małego Kieżmarskiego cechuje fakt, że pomimo niestosowania asekuracji partnerzy byli ze sobą związani. O zjawisku tym pisał kiedyś Pit Schubert (artykuł opublikowany w „Taterniku” 1984/2, dostępny w internecie) w tekście „Lina nie jest gwarancją bezpieczeństwa”. Nie dowiemy się, czy tak było na Filarze Grosza. Pewne jest natomiast, że cel, który wybrali koledzy, był nieadekwatny do warunków, jakie wówczas panowały. A ich kolejne działania były konsekwencją tej brzemiennej w skutkach decyzji.