Wypadki taternickie i jaskiniowe, kwiecień – wrzesień 2019 r.

13 listopada, 2019

Pisze: Adam Marasek, ratownik TOPR, instruktor narciarstwa wysokogórskiego PZA, przewodnik IVBV, przewodnik tatrzański I klasy

8 sierpnia

Po godz. 11.30 do TOPR zadzwonił jeden z dwóch kursantów, którzy będąc na kursie taternickim, wspinali się wraz z instruktorem na grani Mięguszy od Przełęczy pod Chłopkiem. Na Igle Milówki instruktor odpadł z blokiem skalnym, spadł około 10 m i zawisł na linie. Doznał bolesnego urazu stawu skokowego, wobec czego nie mógł kontynuować wspinaczki.

Wystartował śmigłowiec. Z jego pokładu opuszczono windą jednego z ratowników, który wisząc na linie, wywiercił w skale trzy otwory i zbudował stanowisko. Windą został do niego opuszczony drugi ratownik. Po desancie śmigłowiec poleciał nad Czarny Staw, zabrał na pokład kolejnych dwóch ratowników, którzy desantowali się na stanowisko. W dwóch wciągnięciach na pokład śmigłowca zabrano kursantów i towarzyszącego im przy wciąganiu ratownika. Śmigłowiec poleciał do Morskiego Oka, gdzie kursanci i ratownik wysiedli, a śmigłowiec poleciał na miejsce wypadku. W tym czasie pierwsi ratownicy zaopatrywali poszkodowanego. Włożono go do noszy dostarczonych drugim lotem. Poszkodowany wraz z towarzyszącym mu ratownikiem został wciągnięty windą na pokład będącego w zawisie śmigłowca i przetransportowany do szpitala. Ta trudna technicznie akcja ratunkowa, wymagająca kilku lotów śmigłowca, trwała około 1,5 godz.

Po godz. 14.00 do TOPR zadzwonił jeden z dwóch taterników wspinających się na zachodniej ścianie Kościelca na drodze Depresja Dziędzielewiczów, informując, że będąc na ostatnim wyciągu, pomylili drogę, poszli za bardzo w lewo i prowadzący wyciąg taternik odpadł. Spadł około 15 m. Doznał urazu stawów skokowych i poobijał się. Wisi na linie około 10 m pod stanowiskiem.

Wystartował śmigłowiec. Z jego pokładu windą opuszczony został ratownik, który wywiercił otwory tuż obok partnera poszkodowanego taternika i zbudował stanowisko z punktów typu Long Life. Następnie na stanowisko opuszczono kolejnych dwóch ratowników. Po desancie śmigłowiec odleciał na lądowisko na Hali Gąsienicowej. W tym czasie ratownicy udzielili pierwszej pomocy poszkodowanemu, założono mu uprząż ewakuacyjną, w której po przylocie śmigłowca został w wraz z towarzyszącym mu ratownikiem wciągnięty windą na pokład. Śmigłowiec poleciał na Karczmisko, gdzie na pomoc czekał kontuzjowany turysta. Po wysadzeniu tam ratownika śmigłowiec poleciał na Kościelec, gdzie podebrał na pokład drugiego taternika i towarzyszącego mu ratownika. Później znów lot na halę, gdzie wysadzono taternika, powrót śmigłowca na Kościelec, gdzie na pokład zabrano ratownika i sprzęt użyty w akcji ratunkowej. Następnie lot na Karczmisko po kontuzjowanego turystę i dalej do szpitala z rannym taternikiem i turystą.

 width=Źródło: Wikipedia

17 sierpnia

O godz. 17.02 TOPR został powiadomiony przez grotołaza, który wyszedł w tym celu z Jaskini Wielkiej Śnieżnej, że w tzw. Przemkowych Partiach podczas eksploracji na skutek gwałtownego przyboru wody utknęło dwóch wrocławskich grotołazów, którzy poszukiwali obejścia do Białej Wody. Ostatni kontakt głosowy od strony Białej Wody został nawiązany ok. 2.00, a więc 15 godzin wcześniej. Po szybkim zorganizowaniu i przygotowaniu pierwszej grupy tuż przed 19.00 śmigłowiec przewiózł dziesięcioosobową grupę ratowników TOPR pod otwór jaskini. Tak rozpoczęła się trwająca miesiąc wyprawa ratunkowa. Niestety grotołazów nie udało się uratować, a okoliczności zdarzenia wskazują na śmierć z wychłodzenia. 5 września ciała grotołazów – po bardzo skomplikowanych, żmudnych i trudnych działaniach związanych z koniecznością poszerzania ciasnychprzestrzeni od Białej Wody materiałami wybuchowymi – zostały wydobyte na powierzchnię i przetransportowane do Zakopanego. Ostatni retransport sprzętu z jaskini zakończył się 17 września. W działania ratownicze, poza ratownikami TOPR, zaangażowani byli ratownicy HZS ze Słowacji, ratownicy PSP z jednostki JRG-3 z Krakowa, wspierani – szczególnie sprzętowo – przez ratowników górniczych CSRG w Bytomiu i ratowników z Polskiej Miedzi, jednostki Wojsk Specjalnych i Wojskowego Instytutu Techniki Uzbrojenia. Podczas działań ratownicy przepracowali 6790 godzin (w tym ratownicy TOPR – 6118 godzin), w tym 3706 godzin pod ziemią podczas 32 wieloosobowych wejść do jaskini (w tym 5 po wydobyciu ciał, związanych z retransportem sprzętu). Nalot śmigłowca TOPR związany z transportem ratowników i sprzętu do działań w jaskini szacuje się na ponad 29 godzin. Okoliczności wskazują, że do zalania wąskiego korytarza w kształcie „syfonu” doszło na skutek odcięcia naturalnego małego odpływu wody z tego rejonu prawdopodobnie po przeciśnięciu się grotołazów przez miejsce odpływu, co naruszyło jego delikatną strukturę. Być może było to również związane z czasowym przyborem wody po wcześniejszych opadach na powierzchni. Późniejsze obserwacje wykonane przez ratowników TOPR zdają się potwierdzać taki przebieg zdarzenia. Ślady w tym odcinku jaskini wskazują również na zalewanie korytarza co jakiś czas. Grotołazi mieli prowadzić eksplorację z użyciem materiałów wybuchowych (prawdopodobnie nielegalnego pochodzenia i bez zgody TPN) w celuznalezienia „skrótu” z tych partii do Białej Wody. Niestety nie posiadali żadnego (poza folią NRC) ekwipunku umożliwiającego przetrwanie w niskiej temperaturze w jaskini (ok. 4 stopnie) do czasu nadejścia pomocy. Pierwszym ratownikom, którzy dotarli do miejsca, gdzie miał miejsce ostatni kontakt głosowy partnerów z grotołazami, nie udało się tego zrobić. Te okoliczności wskazują, że pod koniec pierwszej doby od utknięcia w jaskini grotołazi byli już nieprzytomni, w stanie głębokiej hipotermii.

5 września

Przed godz. 14.00 powiadomiono TOPR, że podczas wspinaczki drogą Festiwal Granitu na Zamarłej Turni prowadząca wyciąg taterniczka doznała urazu nogi (odpadnięcie lub obsunięcie).

Wystartował śmigłowiec. Z jego pokładu dostrzeżono poszkodowaną na trawersie Zamarłej Turni. W ścianę opuszczono na windzie ratownika, który założył stanowisko powyżej taterniczki. Desantował się do niego drugi ratownik, a śmigłowiec poleciał do Zakopanego po kolejnych ratowników potrzebnych do działań. Po przylocie z będącego w zawisie śmigłowca w pobliżu partnera poszkodowanej w ścianę desantował się kolejny ratownik, który metodą wklejki zbudował stanowisko. Następnie w to miejsce desantował się drugi ratownik. Po zaopatrzeniu poszkodowanej została ona wraz z towarzyszącym jej ratownikiem podebrana windą (metodą wycięcia ze stanowiska) na pokład będącego w zawisie śmigłowca i przetransportowana do szpitala. Następnie metodą długiej liny został wraz z ratownikami podebrany partner taterniczki i przeniesiony na morenę Czarnego Stawu.

7 września

Po godz. 17.00 do TOPR dotarła informacja, że na Setce na zachodniej ścianie Kościelca utknął dwuosobowy zespół taternicki. Potrzebują pomocy. Wystartował śmigłowiec. Z jego pokładu w pobliże taterników desantowali się dwaj ratownicy. Ponieważ taternicy mieli na sobie uprzęże, zostali wraz z towarzyszącymi im ratownikami wciągnięci na pokład będącego w zawisie śmigłowca i przetransportowani do Zakopanego.

15 września

Tuż przed 13.00 do TOPR zadzwonili taternicy wspinający się drogą Surdela na wschodnim Mięguszowieckim Szczycie Wielkim, informując, że są trzy wyciągi nad Wielkim trawnikiem i mają problemy orientacyjne z odnalezieniem dalszej drogi. Próby telefonicznego naprowadzenia na właściwą drogę nie powiodły się. Ponieważ zbliżało się załamanie pogody, w tamten rejon wystartował śmigłowiec. Z jego pokładu w pobliżu taterników desantował się ratownik. Po założeniu stanowiska desantował się drugi. Po przygotowaniu w dwóch wciągnięciach taternicy wraz z towarzyszącymi im ratownikami zostali wprost ze ściany wciągnięci windą na pokład śmigłowca i przetransportowani do Zakopanego.

16 września

Tuż po godz. 16.30 do TOPR zadzwonił taternik, informując, że podczas wspinaczki drogą Surdela na wschodniej ścianie Mięguszowieckiego Szczytu Wielkiego odpadł i doznał kontuzji obu nóg. Wystartował śmigłowiec. Z jego pokładu dostrzeżono taterników mniej więcej w połowie drogi. Tam, na windzie, ratownika opuszczono około 70 m, ten wpiął do haka windy rannego taternika i zostali razem wciągnięci na pokład będącego w zawisie śmigłowca. Partner kontuzjowanego taternika został w ten sam sposób podebrany ze ściany przez drugiego ratownika. Po godz. 17.20 rannego taternika przekazano załodze karetki pogotowia na przyszpitalnym lądowisku.

Analiza wypadków taternickich

Pisze: Bogusław Kowalski, instruktor alpinizmu PZA, biegły sądowy w zakresie wspinaczki i BHP

Minionego lata wypadki taternickie skumulowały się w drugiej części sezonu. Zastanawiający jest procentowy udział odpadnięć, które skutkowały kontuzjami. Na Kościelcu, Zamarłej Turni, na drodze Surdela na Mięguszowieckim Szczycie Wielkim prowadzący w zespole doznali takich urazów, że nie byli w stanie samodzielnie kontynuować wspinaczki ani się wycofać.

Niestety trzeba pamiętać, że wspinanie w górach odbiega od zdecydowanie bezpieczniejszego w skałkach i na ściankach. Ukształtowanie terenu w postaci półek i występów skalnych sprawia, że niemal każde odpadnięcie wiąże się z urazem kończyn dolnych. Ta uwaga szczególnie dotyczy dróg łatwiejszych. Spektakularne, bo piętnastometrowe odpadnięcie zaliczył wspinacz na zachodniej ścianie Kościelca. Długość lotu wiązała się z wejściem w teren rzadko chodzony, co wymusiło rzadziej osadzaną asekurację. Zgubienie się podczas wspinaczki nie jest problemem na najbardziej uczęszczanych i łatwych orientacyjnie ścianach. Liczba dróg, stałych stanowisk i zespołów działających w pobliżu pozwala na w miarę bezbolesne popełnienie błędów nawigacyjnych. Rzadziej uczęszczany rejon czy ściana wymusza na wspinaczach gruntowne przygotowanie z zakresu topografii. Tego wspinaczom z Kościelca zabrakło, co doprowadziło do pobłądzenia i w efekcie finalnym do poważnego odpadnięcia.

Niestety brak jest danych na temat powodów utknięcia wspinaczy na drodze Setka (WHP 100) na wschodniej ścianie Zadniego Kościelca. Należy jedynie żywić nadzieję, że przyczyną nie było zgubienie się na tej ewidentnej i świetnie opisanej drodze. Bez konsekwencji zakończyło się pobłądzenie zespołu na wschodniej ścianie Mięguszowieckiego Wielkiego. Teren pomiędzy poziomym trawnikiem kończącym tzw. zoccolo a wyciągami dojściowymi do trawersu doprowadzającego do Komina Kiszkanta jest stosunkowo łatwy wspinaczkowo, ale trudny orientacyjnie. Istnieją dwa w miarę dobre schematy drogi Surdela (w tym jeden mojego autorstwa), jednak żaden z nich nie oddaje właściwie istoty tej partii ściany. Stara zasada nakazująca kierowanie się na tzw. Dzioby i ominięcie ich z lewej strony wydaje się opcją najlepszą z możliwych. W tym miejscu należy podkreślić, że akcja ratunkowa na tak dużej ścianie jak wschodnia Mięguszowieckiego Wielkiego jest bardzo poważną operacją. Ta sama uwaga dotyczy wypadku, który wydarzył się na grani Mięguszowieckich, a ściślej mówiąc na Igle Milówki, na Pośrednim Mięguszowieckim. W tym miejscu piszący analizę musi się przyznać do tego, iż sam był poszkodowanym w tym zdarzeniu. Przybliżenie faktów może przyczynić się do refleksji i być może pozwoli czytelnikom uniknąć podobnego przypadku. Wypadek zdarzył się w czasie kursu taternickiego i miał następujący przebieg. Pierwszy kursant dotarł do stanowiska ze spitów „toprowskich”, niestety ich położenie właściwie uniemożliwia wykorzystanie do założenia zjazdu w kierunku Mięguszowieckiej Przełęczy Wyżniej. Dlatego postanowiłem skorzystać ze stałego, a prawdę mówiąc starego stanowiska zjazdowego, które tworzą pętle przełożone pod blokiem ważącym w przybliżeniu 500 kg. Będąc wciąż wpiętym do stanowiska ze spitów, przygotowałem lonżę i postanowiłem wpiąć się do pętli. Niestety nie byłem w stanie przypiąć karabinka i zacząłem schodzić, wyważając blok. Krótki lot zakończył się bardzo poważnym zwichnięciem stawu skokowego, uniemożliwiającym jakąkolwiek działalność.

Pominę dalsze szczegóły akcji ratunkowej i przejdę do wniosków. Wypadek zdarzył się z powodu nieuwzględnienia przeze mnie tego, że blok skalny używany od zawsze do zjazdu nie był zespolony z podłożem. Fakt, że wszyscy z niego zjeżdżają – poprzedni zespół zrobił to dzień wcześniejn– uśpił moją czujność. Niestety należy liczyć się z tym, że skała tatrzańska będzie erodować w najbardziej zaskakujących dla nas miejscach. Przestrogą niech będzie fakt, że o kruszyźnie w Tatrach wielokrotnie pisałem podczas analizowania wypadków, a jednak nie ustrzegłem się popełnienia błędu.

Drugi wniosek, a właściwie problem poddaję pod rozwagę Komisji Szkolenia. Zarówno mój wypadek, jak i odpadnięcie „Lidera” na drodze Martina na Gerlachu doprowadziły do sytuacji, że zespół kursantów/klientów został bez opieki i kompetencji pozwalających na ewakuację siebie i rannego instruktora. Przejście grani „Mięguszy” odbywało się ostatniego dnia kursu w zespole sprawnych kursantów po wielokrotnych ćwiczeniach z autoratownictwa. Jednak nie wyobrażam sobie, żeby kursanci samodzielnie opuścili mnie do wylotu żlebu opadającego na słowacką stronę z Mięguszowieckiej Przełęczy Wyżniej. A stanęliby przed taką koniecznością, gdyby pogoda uniemożliwiła użycie śmigłowca. Dlatego na drogi poważne w wysokich partiach gór należy wybierać się w zespole mającym wysokie umiejętności w zakresie technik linowych oraz przy stabilnej pogodzie. Nie ma jednak dobrej odpowiedzi na pytanie, jak przygotować kursantów na ewentualną kontuzję instruktora. Jest to o tyle istotne, że piszącemu te słowa znany jest przypadek mający miejsce na Koziej Kopce w Dolinie Kieżmarskiej, gdzie instruktor, który uległ zatruciu pokarmowemu, został podjęty przez Horską Służbę, natomiast kursanci pozostali w ścianie, a do wierzchołka dzielił ich jeden trójkowy wyciąg. Niestety nikt nie powiadomił ratowników, że wspinacze nie mieli doświadczenia pozwalającego na samodzielne wydostanie się z trudnego terenu. Należy mieć świadomość, że instruktor nie jest nieśmiertelny i w przypadku nieszczęśliwego zdarzenia jego podopieczni zostaną poddani ciężkiej próbie.

Wypadek w Jaskini Wielkiej Śnieżnej leży poza kompetencjami piszącego analizę. Poza tym jest chyba jeszcze za wcześnie, żeby odnieść się do tej tragedii i konfliktu, który zaistniał pomiędzy częścią grotołazów a ratownikami TOPR. Wiadomo, że w samym środowisku grotołazów trwają gorące dyskusje nad tym, co się stało. Narzucają się jednak pytania, na które powinni odpowiedzieć zainteresowani. Przede wszystkim, czy eksploracja bardzo trudnych partii, grożących odcięciem drogi powrotu, powinna odbywać się w czasie, gdy pogoda jest bardzo niestabilna? Kolejna rzecz to pytania na temat zakresu działania Grupy Ratownictwa Jaskiniowego i możliwości współpracy z z ratownikami TOPR. Ostatnia kwestia dotyczy komunikacji na różnych poziomach w sytuacjach kryzysowych. Temat ten powinny, moim zdaniem, przepracować wszystkie strony sporu.

Do tragicznego wypadku w Jaskini Wielkiej Śnieżnej wrócimy w następnym wydaniu.

Udostępnij wpis

Przeczytaj również