Wypadki taternickie. 1 listopada 2020 – 9 marca 2021

6 kwietnia, 2021

Pisze: Adam Marasek

 class=

19 listopada 2020 r.

O godz. 12.27 centralę TOPR powiadomiono o wypadku taternickim na Zamarłej Turni na Drodze Komarnickich. Prowadząca drugi wyciąg taterniczka odpadła od ściany (wyrywając przeloty?). Partner wyhamował lot tak, że zawisła na wysokości I stanowiska.

Wystartował śmigłowiec. Z jego pokładu trzej ratownicy desantowali się na górnym tarasie Zamarłej Turni i rozpoczęli budowę stanowiska do opuszczenia w ścianę. W tym czasie śmigłowiec dowiózł kolejnych ratowników, którzy de santowali się w tym samym miejscu co koledzy. Dwaj ratownicy wraz z noszami na linach dyneema zostali opuszczeni w ścianę do taterniczki. Doznała ona urazu mięśni uda, otarć i potłuczeń, więc o godz. 14.40 rozpoczęli udzielanie pierwszej pomocy. Następnie włożyli ją do noszy francuskich, a o godz. 15 opuścili wraz z dwoma ratownikami pod ścianę. Po około 150 m (plus odejście spod ściany w dogodne do podebrania przez śmigłowiec miejsce), o godz. 15.35 taterniczka i towarzyszący jej w zjeździe ratownicy zostali wciągnięci windą na pokład będącego w zawisie śmigłowca. Następnie zabrał on na pokład ratowników, którzy obsługiwali stanowisko zjazdowe, i o 16.10 wylądował w bazie przy szpitalu. Tam przekazano ranną załodze karetki pogotowia. Partnera taterniczki do podstawy ściany opuścił ratownik, który w tym czasie wspinał się w pobliżu.

21 listopada 2020 r.

O godz. 15.10 do TOPR zadzwoniła dwójka taterników (turystów?) wspinających się granią od Wrót Chałubińskiego do Szpiglasowego Wierchu, informując, że utknęli w trudnym dla nich terenie.

Wystartował śmigłowiec. Z jego pokładu w pobliżu turystów desantowali się ratownicy. Po założeniu im uprzęży ewakuacyjnych wraz z towarzyszącymi ratownikami w dwóch wciągnięciach windą zostali dostarczeni na pokład będącego w zawisie śmigłowca i przetransportowani do Zakopanego.

13 grudnia 2020 r.

Po godz. 12.30 partner taternika powiadomił centralę TOPR o wypadku na drodze Klisia na Kościelcowym Kotle. Wystartował śmigłowiec. Z jego pokładu nad wiszącego na linie wspinacza opuszczono na windzie ratownika, który założył stanowisko, gdzie opuszczono drugiego ratownika wraz ze sprzętem do ewakuacji. Ze stanowiska ratownicy zjechali do będącego poniżej taternika i rozpoczęli udzielanie pierwszej pomocy. Następnie włożono go do noszy.

Wezwano śmigłowiec. Przy użyciu windy poszkodowany wraz z ratownikami, bezpośrednio ze ściany, został wciągnięty windą na pokład i przetransportowany na lądowisko przy szpitalu, gdzie przekazano go do karetki pogotowia. Jak doszło do wypadku? Prowadzący kolejny wyciąg taternik odpadł, wyrywając po drodze przelot (przeloty?). Partner zaasekurował go tak, że zawisł na linie około 4 m nad stanowiskiem. W wyniku około dwudziestometrowego lotu i uderzenia o skały doznał urazu głowy i ręki, otarć i potłuczeń, po czym stracił przytomność.

17 grudnia 2020 r.

Po godz. 10.30 do centrali dotarła informacja o wypadku taternickim na Kazalnicy. Na drodze Heinrich-Chrobak wspinał się trzyosobowy zespół. Prowadzący kolejny wyciąg taternik (będąc poniżej Y-greka) odpadł z ukruszonym chwytem. W wyniku około dziesięciometrowego lotu i uderzenia o skały doznał urazu stawu skokowego, otarć i potłuczeń. Wystartował śmigłowiec. Z jego pokładu do rannego taternika zjechał ratownik, który wpiął go do haka windy, po czym obaj zostali wciągnięci na pokład śmigłowca, którym poszkodowany został przetransportowany do szpitala. Jego współtowarzysze sami wycofali się ze ściany zjazdami na linie. Akcja ratunkowa trwała niecałą godzinę.

4 stycznia 2021 r.

O godz. 9.15 do TOPR dotarła informacja o wypadku podczas wspinaczki direttissimą Giewontu. Jeden z taterników został uderzony spadającym kamieniem lub bryłą lodu w nogę. Taternicy zjazdami wycofali się do podstawy ściany i doszli do szałasu w Dolinie Strążyskiej. Stamtąd kontuzjowany taternik został zwieziony pojazdem terenowym do wylotu doliny, skąd własnym transportem pojechał do szpitala.

Przed godz. 22 powiadomiono centralę TOPR, że podczas wychodzenia z Jaskini Marmurowej taterniczka doznała urazu nogi. Przy pomocy partnera wyszła na powierzchnię i zaczęli schodzić w kierunku szlaku. Z centrali na Zahradziska wyjechała 16-osobowa ekipa ratowników, którzy około godz. 23.30 spotkali taterników w rejonie polany Upłaz. Po zapakowaniu do noszy znieśli ją do samochodu na Zahradziska i przetransportowali do szpitala.

28 stycznia 2021 r.

Przed godz. 11 powiadomiono centralę TOPR, że podczas wspinaczki na Buli pod Bandziochem doszło do wypadku taternickiego. Prowadzący wyciąg taternik odpadł, po czym spadł kilka metrów, doznając urazu nogi. Partner wyhamował upadek i opuścił kontuzjowanego do podstawy ściany. Wystartował śmigłowiec. Z jego pokładu w pobliżu kontuzjowanego taternika desantował się ratownik. Po zaopatrzeniu taternik wraz z towarzyszącym mu ratownikiem zostali windą wciągnięci na pokład będącego w zawisie śmigłowca. Taternika przetransportowano do szpitala.

30 stycznia 2021 r.

O godz. 15.06 do TOPR zadzwonił jeden z taterników, informując, że podczas zejścia po ukończeniu wspinaczki drogą St. Bobaka na Grzędzie Kościelcowego Kotła schodził wraz z partnerką w kierunku żlebu spod Kościelcowego Kotła. Szli z lotną asekuracją. Jako pierwszy schodził dzwoniący do TOPR taternik. W momencie gdy doszedł do żlebu, ruszyła lawina deskowa, z którą zaczął spadać. Gdy skończył się luz na linie, wyrwał będącą powyżej partnerkę i oboje spadli około 60-70 m, pozostając na powierzchni lawiny. Podczas zsuwania się z lawiną partnerka doznała złamania podudzia. Ponieważ tego dnia pogoda była „nielotna”, z centrali na Halę Gąsienicową po godz. 15.30 wyjechało sześciu ratowników. W tym czasie z Hali Gąsienicowej na miejsce zdarzenia wyruszyło dwóch znajdujących się tam ratowników. O godz. 16.57 ratownicy dotarli na miejsce wypadku. Po zaopatrzeniu złamanej nogi i zabezpieczeniu cieplnym włożono ranną do noszy Sced i opuszczono na taflę Czarnego Stawu. O godz. 19.20 dotarli do Murowańca, skąd karetką terenową TOPR została przetransportowana do szpitala. Tego dnia ogłoszony był II stopień zagrożenia lawinowego, panowały niekorzystne warunki atmosferyczne: silny wiatr przenoszący duże ilości śniegu i budujący poduchy nawianego, niezwiązanego z podłożem śniegu, ocieplenie powodujące destabilizację pokrywy śnieżnej i silna mgła ograniczająca widoczność, co utrudniało ocenę zagrożenia. W momencie ruszenia lawiny taternicy byli na stoku o nachyleniu około 40°.

30 stycznia 2021 r.

Po godz. 11.40 do TOPR zadzwonił turysta znajdujący się w rejonie Suchego Wierchu Ornaczańskiego, informując, że przed chwilą Żlebem Piszczałki zeszła lawina. Dwie osoby zostały zasypane (jedna z nich miała detektor lawinowy, druga nie wiadomo). Na powierzchni jest sześciu narciarzy skiturowych i trzech turystów. Rozpoczynają oni przeszukiwanie lawiniska. O godz. 11.50 staruje śmigłowiec. Na pokład spod centrali zabiera dwóch ratowników i psa lawinowego. Ze względu na złe warunki, wiatr, opad śniegu i ograniczoną okresowo widoczność na Hali Ornak ze śmigłowca wysiadają trzej ratownicy, dalej lecą ratownik medyczny i ratownik z psem lawinowym, którzy o godz. 12.20 zostają opuszczeni dźwigiem pokładowym w górnej części lawiniska. Śmigłowiec wraca na Halę Ornak, skąd na pokład zabiera kolejnych trzech ratowników ze stosownym sprzętem, leci do górnej części żlebu, gdzie się desantują. Po desancie wraca do bazy, by zatankować paliwo. Następnie leci pod centralę, skąd zabiera kolejnych czterech ratowników. W trakcie dolotu na lawinisko jeden z ratowników, który jako pierwszy desantował się w Żlebie Piszczałki, informuje, że wszystkie osoby wydobyto na powierzchnię, są w dobrym stanie. Nie potrzeba więcej ratowników do działań. Wobec tego śmigłowiec przyziemia na Wyżniej Kirze Miętusiej, tam wysiadają ratownicy, a ten leci na lawinisko, gdzie w dolnej jego części przy użyciu dźwigu pokładowego dostarcza dwa zestawy do ewakuacji poszkodowanych i odlatuje do bazy.

Przed godz. 13.20 następuje ponowny start śmigłowca na lawinisko, skąd przy użyciu windy w dwóch wciągnięciach na pokład zabierani są dwaj wydobyci z lawiny skiturowcy oraz dwaj towarzyszący im ratownicy, po czym leci na lądowisko przy szpitalu. Tam wysiadają ratownicy i skiturowcy, a śmigłowiec ponownie leci na lawinisko, by zabrać na pokład pozostałych ratowników, psa lawinowego i część sprzętu. Ze względu na nagłe pogorszenie warunków udaje się zabrać tylko jednego ratownika i część sprzętu, pozostali zabierają sprzęt i z psem lawinowym zaczynają schodzić w kierunku schroniska. Śmigłowiec odlatuje w kierunku bazy. Ze względu na gwałtowne załamanie pogody, intensywny opad śniegu i ograniczoną widoczność śmigłowiec przyziemia na Hotarzu, gdzie oczekuje na poprawę warunków. Przed godz. 14 dolatuje do bazy. W czasie tych działań śmigłowcowych w centrali zbierają się ratownicy, którzy zostają przewiezieni do schroniska na Ornaku, by w razie potrzeby być jak najbliżej lawiniska. Stamtąd do pomocy w znoszeniu sprzętu wyruszyło czterech ratowników. Ze schroniska toprowcy zostają zwiezieni do bazy. O godz. 16.15 wszyscy wracają do centrali.

Jak doszło do wypadku? Grupa skiturowców zjeżdżała pojedynczo (?), w odstępach (?) Żlebem Piszczałki, w którym znajdowali się również turyści podchodzący (?) na Suchy Wierch Ornaczański. Kolejny zjeżdżający wyzwolił dość dużych rozmiarów lawinę, która porwała trzech skiturowców. Dwóch zostało całkowicie zasypanych, trzeci wyrzucony poza tor lawiny, zasypany częściowo. Po zawiadomieniu TOPR o wypadku wszyscy znajdujący się w rejonie lawiniska rozpoczęli poszukiwanie zasypanych. Jednego, który miał detektor i plecak wypornościowy, szybko namierzono i odkopano, drugiemu spod śniegu wystawała ręka, więc też go szybko odkopano. Przybyli na lawinisko pierwsi ratownicy sprawdzili stan poszkodowanych i lawinisko, weryfikując, czy nie ma tam innych zasypanych. Policzono wszystkich, którzy znajdowali się w żlebie. Okazało się, że nikogo nie brakuje. Taką informację przekazano do centrali TOPR.

Porwani i zasypani przez lawinę mogą mówić o ogromnym szczęściu – współtowarzysze i turyści, którzy znajdowali się w pobliżu, szybko ich odnaleźli i odkopali, a pogoda okazała się na tyle łaskawa, że możliwe były lot śmigłowca, szybka pomoc ratowników i transport porwanych do szpitala. Kłania się tu odpowiednie planowanie wycieczki: branie pod uwagę prognozy pogody i wiedzy, że wiejący z dużą siłą wiatr odkładał na stokach zawietrznych spore ilości przewianego, słabo związanego z podłożem śniegu. Zjazdy takim terenem spowodowały uruchomienie lawiny.

7 lutego 2021 r.

Przed godz. 11.30 powiadomiono centralę TOPR o wypadku taternickim na Prawym Żebrze Skrajnego Granata na drodze WHP 222. Wystartował śmigłowiec. Z jego pokładu przy użyciu dźwigu pokładowego na ostatnie stanowisko zjazdowe, gdzie znajdowali się trzej taternicy, desantowali się dwaj ratownicy. Po udzieleniu pierwszej pomocy rannemu założono uprząż ewakuacyjną, w której wraz z ratownikiem został wciągnięty windą na pokład będącego w zawisie śmigłowca i przetransportowany do szpitala. Do wypadku doszło na drugim wyciągu drogi. Prowadzący taternik odpadł, uderzając plecami o skałę. Doznał urazu pleców, otarć i potłuczeń. Pozostali dwaj sami wycofali się ze ściany.

13 lutego 2021 r.

Przed godz. 19.30 powiadomiono centralę TOPR o zaginięciu trójki skiturowców, którzy o 9.30 wyszli z Małej Łąki i przez Przełęcz pod Kopą Kondracką i Kasprowy mieli dotrzeć na Halę Gąsienicową. Zgłaszający twierdził, że od godz. 11.47 nie ma z nimi kontaktu. Ich telefony nie odpowiadają. Sprawdzono schronisko na Kondratowej i Murowaniec. Tam poszukiwani nie dotarli. W centrali zbierają się ratownicy celem wyruszenia na poszukiwania. Po godz. 21.20 do znajomego zaginionych skiturowców dotarł SMS od jednego z poszukiwanych, że doszło do wypadku lawinowego. Dwie osoby zaginione. Wysyłający SMS podał w nim swoją lokalizację. Chwilę po tym dociera kolejna wiadomość, że wysyłający SMS-y potrzebuje pomocy – podał swoją aktualną pozycję GPS. Na podstawie uzyskanych informacji okazało się, że wypadek lawinowy miał miejsce na płd. zboczach Kopy Kondrackiej, skiturowcy zostali zabrani przez lawinę w kierunku Doliny Cichej.

O zdarzeniu poinformowano słowackich ratowników, którzy wyruszyli w tamten rejon. Przed godz. 1 w nocy przyszła kolejna informacja, która dotarła też do centrali TOPR, że jeden z poszukiwanych skiturowców (ten, który wysyłał SMS-y) dotarł do schroniska na Kondratowej. Jest wychłodzony. Na Kondratową wyjechało dwóch ratowników, którzy przewieźli go do centrali. Od niego dowiedzieli się o przebiegu zdarzenia. Po godz. 3.30 ratownicy HZS przekazali informację, że odnaleźli w lawinie dwie nieżywe osoby.

Jak doszło do wypadku? Na skiturową wycieczkę z Małej Łąki wyruszyła czteroosobowa grupa (trzech mężczyzn i jedna kobieta). Jednemu z nich wkrótce zepsuło się wiązanie, tak że musiał zrezygnować z tury (to on miał łączność z resztą i powiadomił TOPR o godz. 19.30). Gdzieś od 1700 m n.p.m. zalegała bardzo gęsta mgła. Cała trójka przed godz. 11.47 była na Przełęczy Kondrackiej, skąd rozmawiali z kolegą, który został na dole. Po tym czasie, około godz. 12 pojawili się na Kopie Kondrackiej. Mniej więcej wtedy na Kopie pojawili się też dwaj ratownicy, którzy zmierzali na Małołączniak, by szukać turysty, który tam pobłądził. Widzieli trójkę skiturowców przepinających się do zjazdu (w kierunku Przełęczy pod Kopą Kondracką i dalej w kierunku Kondratowej?). Okazało się, że we mgle i silnym wietrze pomylili kierunki i zamiast zjeżdżać w kierunku Przełęczy pod Kopą Kondracką, zaczęli zjeżdżać na południe. Po około 50 m skręcili w lewo, jadąc mniej więcej równolegle do grani, by po około 150 m wykonać ostry skręt w prawo na zachód. Po przejechaniu około 200 m, o godz. 12.33 szerokim żlebem, w którym się znajdowali, a który niżej mocno się zwęża (Żleb spod Diery), ruszyła lawina i zabrała całą trójkę. Długość jej toru wynosiła ponad kilometr, a różnica wysokości około 450 m. Lawina utworzyła czoło na wypłaszczeniu żlebu i zasypała całą trójkę. Jeden z zasypanych zdołał wystawić ze śniegu rękę i przez około 3 godziny próbował się wykopać. Nie mógł wydobyć łopatki z plecaka, ale po czasie udało mu się zdjąć z głowy kask i nim kopać. Gdy się wydostał i mógł poruszać, próbował detektorem odnaleźć dwójkę zasypanych. Bez rezultatu. Napisał więc SMS-y do znajomych i TOPR, ale nie udało mu się ich wysłać, nie było zasięgu. Próbował znaleźć zasięg, chodząc w różnych kierunkach – bez rezultatu. Postanowił po lawinisku dotrzeć na grań.

Przed godz. 19.30 o zaginięciu trójki skitourowców powiadomił centralę TOPR ich pozostały na dole kolega. Ponieważ ratownicy nie mieli jeszcze informacji o lawinie, myśleli, że podczas zjazdu z Przełęczy pod Kopą Kondracką, z Kondrackiej lub podczas podejścia wylotem Żlebu Marcinowskich skiturowcy mogli zostać porwani przez lawinę, tam na poszukiwania mieli udać się ratownicy. Dopiero o godz. 21.26 do TOPR dotarła informacja od człowieka, który odkopał się z lawiny, o tym co się stało. Podał swoje namiary GPS i że błądzi gdzieś w lesie. O godz. 0.59 przyszła kolejna informacja, że jest już w kotłowni schroniska na Kondratowej. Jak się okazało, schronisko było nieczynne, a mocno wychłodzony wszedł tam, by się ogrzać. O godz. 3.37 ratownicy słowaccy poinformowali, że odnaleźli dwójkę zasypanych: dziewczynę kilka metrów powyżej czoła lawiny znalazły psy i LVS, chłopak około 70 m wyżej odnaleziony przy użyciu LVS. Zasypani byli kilkudziesięciocentymetrową warstwą śniegu. Mężczyzna miał na sobie plecak Pieps JetForse, ale z jakichś powodów go nie odpalił.

2 marca 2021 r.

Tego dnia trzyosobowy zespół taterników wspinał się na Filarze Staszla. Po godz. 15.30 zadzwonili do TOPR, informując, że ze względu na trudne warunki utknęli w ścianie. Potrzebują pomocy. Wystartował śmigłowiec. Z jego pokładu przy taternikach desantowali się ratownicy. W trzech wciągnięciach dźwigiem pokładowym zostali oni wraz z towarzyszącymi im ratownikami dostarczeni na pokład będącego w zawisie śmigłowca i przetransportowani na morenę Czarnego Stawu.

3 marca 2021 r.

Przed godz. 9 do centrali TOPR zadzwonił jeden z ratowników znajdujących się w rejonie Mnicha, informując, że widział, jak przed chwilą na trawersie drogi Wesołej zabawy odpadł wspinający się tam taternik i zawisł na linie głową w dół. W tym czasie na szkolenie w masywie Cubryny leciał śmigłowiec z ratownikami. Powiadomiono załogę o wypadku, więc cała ekipa poleciała w rejon zdarzenia. W pobliżu taternika zostali opuszczeni trzej ratownicy, którzy zaopatrzyli poważnie rannego. Po włożeniu do materaca próżniowego i noszy został on wraz z ratownikiem wciągnięty windą na pokład będącego w zawisie śmigłowca i przetransportowany do szpitala.

Jak doszło do wypadku? Taternik odpadł, idąc trawersem jako drugi. Ponieważ nie miał przelotu (lub go wyrwał?), wykonał wahadło, uderzając głową w ścianę, i doznał poważnego urazu głowy, utraty przytomności, otarć i potłuczeń. Partner opuścił go w pobliżu podstawy ściany.

Analiza wypadków

Pisze: Bogusław Kowalski, instruktor alpinizmu PZA, biegły sądowy ds. wspinaczki Sądu Okręgowego w Toruniu i Nowym Sączu

Publikowana analiza dotyczy okresu od listopada 2020 r. do początku marca 2021 r. Już dawno zatarła się granica pomiędzy sezonami wspinaczkowymi, działalność determinowana jest wyłącznie aktualnymi warunkami w górach. Cechą charakterystyczną takich działań jest fakt, że wspinacze atakują ściany również w okresie, który zazwyczaj był martwym sezonem, czyli szczególnie w listopadzie. Wówczas „okna pogodowe” występują rzadko, a ściany są na ogół mokre, zaś dni należą do najkrótszych w roku.

Pierwszy z opisanych wypadków miał miejsce na Zamarłej Turni i był prawdopodobnie wynikiem pobłądzenia w terenie, w którym nawet w środku lata na ogół jest mokro i krucho. Klasyczna wspinaczka skalna w listopadzie to wyzwanie dla koneserów, którzy nie tylko lubią, ale i potrafią wspinać się w wymagających warunkach.

Ratownicy TOPR nie uzyskali informacji odnośnie do kompetencji uczestników kolejnego zdarzenia na grani Szpiglasowego Wierchu. Niezależnie od tego, czy byli to taternicy, a być może zaawansowani turyści, ich kłopoty najprawdopodobniej wyniknęły z kiepskiej znajomości topografii. Zastanawiający jest fakt, iż dość późno wezwali pomoc, co oznaczać może: albo zbyt późne wyjście ze schroniska, albo słabe tempo poruszania się podczas podejścia lub już na samej grani, albo pomimo świadomości kłopotów bardzo długie dojrzewanie do decyzji o wezwaniu pomocy. Na szczęście tego dnia była lotna pogoda, więc akcja ratownicza mogła zostać przeprowadzona jeszcze za dnia i przy użyciu śmigłowca. Jak co sezon odnotowano kilka wypadków będących skutkiem odpadnięcia. Niestety jeden z nich, na drodze Wesołej Zabawy, okazał się śmiertelny. Warto podkreślić, że wspinaczka w trawersie „na drugiego” jest zazwyczaj trudniejsza niż podczas prowadzenia. Lider ma do dyspozycji sprzęt asekuracyjny, którego może użyć w dogodnym dla siebie momencie. Drugi w zespole zdany jest wyłącznie na to, co zrobi jego partner, a to oznacza, że rozmieszczenie i jakość przelotów stanowią o bezpieczeństwie dochodzącego do stanowiska. Dlatego tak ważne są doświadczenie, wyobraźnia i empatia prowadzącego w zespole. Niestety w omawianym przypadku błąd drugiego w zespole nałożył się na błąd w zakładaniu asekuracji, co doprowadziło do odpadnięcia w wahadle i uderzeniem głową o skałę. Po niespełna tygodniu od wypadku taternik zmarł w szpitalu w Nowym Targu.

Warto wspomnieć, że w dwóch przypadkach po odpadnięciu taternicy sami ewakuowali się ze ściany, dzięki czemu ratownicy TOPR mieli ułatwione zadanie. Zastanawiający jest natomiast bardzo długi lot na drodze Klisia, na Kotle Kościelcowym. Nie do końca wiadomo, czy było to wynikiem złej jakości zakładanych przelotów, czy nieumiejętnej obsługi przyrządu asekurującego.

W tej okolicy wydarzył się wypadek lawinowy, który skończył się poważnym złamaniem. Po zjeździe do żlebu, którym zazwyczaj schodzi się po ukończeniu wspinaczki, taternicy naruszyli pokrywę śnieżną i spadli z lawiną deskową. Jak wspomniał Adam Marasek, tego dnia panowały niekorzystne warunki spowodowane ociepleniem, ponadto w żlebie było bardzo dużo nawianego śniegu. Trzeba wyraźnie powiedzieć, że pomimo tego, iż jest to popularny sposób zejścia ze ściany, to ów żleb jest stromy, ma wystawę północną i przy dużej ilości śniegu stanowi niebezpieczną pułapkę. W złych warunkach lepszym pomysłem jest wydostanie się ponad kocioł i przejście przez Czarną Wantę w okolice Zmarzłego Stawu. Choć w przypadku słabej widoczności, a tak było w dniu wypadku, najlepszym pomysłem byłby zjazd ścianą do jej podstawy.

Dwa poważne wypadki zdarzyły się podczas wycieczek skiturowych. Z oczywistych powodów znalazły się one w tym zestawieniu. Wart podkreślenia jest fakt, że oba zdarzyły się w czasie, gdy panowały bardzo złe warunki. W przypadku wypadku na zboczach Kopy Kondrackiej fatalna w skutkach pomyłka, skutkująca pobłądzeniem i znalezieniem się w niebezpiecznym terenie, była spowodowana bardzo gęstą mgłą, a tym samym słabą widocznością. W takim przypadku niezwykle istotna jest umiejętność nawigowania za pomocą mapy i kompasu lub urządzenia posiadającego GPS. Pochopne decyzje prowadzące do działania „po omacku” spowodowały upadek w kilometrowej lawinie, a w konsekwencji śmierć dwóch narciarzy. Trzeci uczestnik wycieczki dotarł do schroniska na Hali Kondratowej po wielogodzinnej mordędze. Na tym tragicznym przykładzie widać, że działalność wysokogórska wymaga wielu kompetencji i ciągłego doskonalenia.

Drugi wypadek w Żlebie Piszczałki, w rejonie Suchego Ornaczańskiego Wierchu należy traktować w kategorii cudownego ocalenia. Wyjścia na wycieczkę grupy, wydawałoby się doświadczonych narciarzy, w złych warunkach: nastąpiło ocieplenie, a wcześniej wiatr nawiał duże ilości śniegu, nie można określić inaczej niż lekkomyślne. Wybór trasy zjazdu zawianym żlebem był dopełnieniem złych decyzji, natomiast szczęśliwe odnalezienie zasypanych – wynikiem przytomności narciarza, którego nie porwała lawina. Jego działania doprowadziły do odnalezienia osoby posiadającej detektor lawinowy. Natomiast drugi zasypany, o którym wiadomo, że kontestuje wiedzę i zdobycze techniki w postaci ABC lawinowego (o plecaku wypornościowym nie wspominając), może mówić o ogromnym szczęściu.

Wszystkie opisane wypadki lawinowe spowodowane były błędnymi decyzjami podjętymi w niesprzyjających warunkach. Każdego z nich można było uniknąć, kierując się podstawowymi zasadami bezpieczeństwa. Zastanawiająca jest wzmożona działalność wysokogórska w ewidentnie złych warunkach. Czy jest to spowodowane „zgłodnieniem” za aktywnością w czasach pandemii? Osobiście wydaje mi się, że tak. Jednak przed wyjściem w góry warto sobie zadać pytanie, czy naszym celem jest dobra zabawa, czy podejmowanie ryzyka, którego w normalnych warunkach byśmy nie podjęli.

Udostępnij wpis

Przeczytaj również