Ultras. Piotr Hercog

28 stycznia, 2019

 width=Jak długo przygotowywałeś się na ten start?

Ostatecznie zdecydowałem się w lutym, wtedy kupiłem bilet na samolot. To wyznaczyło cały układ przygotowań. Te kilka miesięcy musiało wystarczyć zarówno na przygotowanie, jak i trening. Musiałem ustawić wszystko, począwszy od zaplanowania rytmu przygotowań fizycznych, przez pracę zawodową. Pozostałe starty w biegach traktowałem jak treningowe. Musiałem zaplanować kulminację swojej formy w tym terminie. Logistycznie przez wszystkie te miesiące toczyły się przygotowania, ale naprawdę miesiąc przed startem zacząłem dokładnie poznawać trasę i planować szczegóły.

Co uważałeś za najtrudniejszy element biegu?

Dwa, trzy czynniki były dla mnie podstawowe, zagadkowe i trudne. Po pierwsze dystans. To długość trasy implikowała wszystkie możliwe trudności. Przewidywałem, że mogę ją przebiec w 60-70 godzin. A w tak długim czasie może np. pojawić się problem ze snem.

Drugim czynnikiem była zmienność temperatury. W ciągu dnia w pustynnych dolinach temperatura w cieniu wynosi ok. 25-30°C, a ta odczuwalna, przy braku wiatru, sięga ok. 40°C. W nocy wchodzimy na 3200 m n.p.m. i, jak się później okazało, na tych wysokościach jest bardzo silny wiatr. Temperatura powietrza sięgała minus 10°C, a odczuwalna minus 25-30°C. Amplituda temperatur w ciągu 10 godzin sięgała więc 70°C. Dla organizmu to bardzo duży szok. Już pierwszej nocy miałem z tym kłopot. Gdy biegam po Tatrach, bez względu na pogodę, wystarczą mi tylko lekka koszulka i cienki ortalion przy minus 10°C. W ruchu takie warunki nie stanowią dla mnie żadnego problemu, a wiadomo, że na tatrzańskich graniach także silnie wieje. W Stanach byłem cieplej ubrany, ale przy tych zmiennych warunkach miałem kłopot z utrzymaniem temperatury. Nawet przy bardzo stromym podejściu nie potrafiłem się rozgrzać, a kiedy zwalniałem, natychmiast dostawałem dreszczy.

 width=Jak sobie poradziłeś?

Przyspieszałem. Nie było wyboru. Nie miałem już, co założyć. 

Trzeci element to dbanie o siebie, np. o higienę, głównie o stopy, unikanie otarć, które potem, przy tym dystansie, mogły się zamienić w trwałą kontuzję. Przy biegach na 100, 150 kilometrów raczej nie zmieniam butów i skarpetek. Gdy wpadnie mi do buta drobny kamyczek, jestem w stanie to przetrzymać i pokonać 20-30 kilometrów z jakimś drobnym urazem. Dzięki temu nie tracę ani minuty. Wiedziałem, że tu, jeżeli coś takiego zdarzy mi się na pierwszych 200 kilometrach, to kolejny odcinek będzie problematyczny. Mogę zachować siły, ale uraz, który będzie narastał na kolejnych dziesiątkach kilometrów, nie pozwoli mi ukończyć biegu.

Ile par butów zmieniłeś?

Buty zmieniałem pięć razy, ale używałem trzech. Ekipa supportowa, która mogła dojechać tylko do niektórych miejsc, odbierała ode mnie buty, suszyła je i jeżeli mogła, dostarczała na kolejny punkt. Jeżeli buty były choć trochę wilgotne, a była szansa na ich zmianę – robiłem to. Ekipa przygotowywała miskę z ciepłą wodą, myłem nogi, suszyłem, nacierałem kremem, wkładałem świeże skarpety i buty. Powtórzyło się to 5-6 razy. Dzięki temu na linii mety nie miałem ani jednego odcisku. Straciłem może minutę bądź półtorej na każdym takim cyklu, czyli łącznie około 10 minut, ale komfort i swoboda ruchu wywołane tymi zmianami sprawiły, że mogłem biec szybciej i bezpieczniej.

A odżywianie? Ile było punktów żywieniowych na trasie?

15. Z czego tylko na połowę mógł dojechać mój support. Niestety, nie było to regularne, zdarzały się stukilometrowe odcinki bez mojego jedzenia. Punkty żywieniowe znajdowały się mniej więcej co 25 kilometrów i były przygotowane inaczej niż to, z czym do tej pory spotykałem się podczas zawodów. Były tam izotoniki, woda, cola i inne napoje. A oprócz czekolad i orzeszków, nawet sery i hamburgery. Z dużym zdziwieniem patrzyłem na grille, na których można było przyrządzić hamburgera. Zazwyczaj korzystając z własnego supportu, jem żelki, ewentualnie owoce z punktu żywieniowego. I tyle. Ale po 30 godzinie biegu już nie byłem w stanie patrzeć na żele, owoce też mi się przejadły, ale oczywiście je jadłem…  width=

Miałeś kłopot z przyswajaniem jedzenia?

Po 30 godzinach miałem obrzydzenie do żeli. Chciałem je włożyć do ust, przepić wodą i jak najszybciej o tym zapomnieć. Zacząłem coraz częściej spoglądać na to, co jest w bufetach przygotowanych przez organizatorów. I gdzieś około połowy dystansu zauważyłem przypieczoną na grillu tortilkę z serem, chwyciłem ją i to było to… Smaczne i kaloryczne. Ta tortilka i owoce spowodowały, że pierwsze kilkanaście kilometrów po bufecie biegło mi się wyjątkowo dobrze, organizm świetnie je przyswoił, więc na kolejnych bufetach zaryzykowałem nawet hamburgera z dużą ilością warzyw. Taka wilgotna, smaczna kanapka. Trafione w sedno. W sumie zjadłem więc ze 3-4 hamburgery.

Bez kłopotów żołądkowych?

Bez. Później jednak towarzyszyło mi pewne dziwne zjawisko, które analizowałem. Przed ostatnim odcinkiem, który był dość łatwy, miał około 25-26 kilometrów, znów były tortilki. Złapałem kilka na szybko. W psychice miałem tylko to, żeby jak najszybciej cokolwiek zjeść i biec do mety. Żołądek był już zmęczony. Zapamiętałem, że wrzuciłem tortilkę w usta i od razu doznałem odruchu wymiotnego, nie mogłem zjeść nic do końca, miałem wrażenie ściśniętego gardła. Włożyłem więc tortilki i małe hamburgery do plecaka i tak już z nimi biegłem do końca. Cały ten odcinek przebiegłem o jednym cukierku. Dopiero na linii mety, kiedy mogłem siąść, wypiłem między innymi kakao, wyciągnąłem jedzenie z plecaka i zjadłem od razu 3 hamburgery.

Wyobrażałeś sobie gotowe scenariusze zachowań?

Z doświadczenia zdobytego podczas rajdów przygodowych i startów w długich biegach wiedziałem, że przy tak długim dystansie nawet drobny szczegół może urosnąć do problemu uniemożliwiającego ukończenie biegu, np. jeżeli nie zaplanuję dokładnie spraw higieny, nawet gdy organizm będzie przygotowany i dam radę fizycznie, to i tak nie ukończę biegu.

Przygotowując się, rozłożyłem wszystkie parametry biegu na czynniki pierwsze. Sprawdziłem profil trasy, zobaczyłem, ile jest bufetów, rozpatrzyłem nawigację – a to ważny element taktyki. Nie mogłem się zgubić. Ściągnąłem tracki, mapę, posprawdzałem lokalny klimat. Każdy z tych detalów składa się na logistykę biegu. Wiedziałem, że w nocy spotkać mnie mogą niskie temperatury, a w dzień bardzo wysokie. I byłem na to wszystko przygotowany – przynajmniej tak mi się wydawało. width=

 

W moim teamie projektowym Hercog Mountain Challenge jest 5-6 osób. Tworzymy grupę przyjaciół. Dla każdego góry są pasją, każdy jest specjalistą w jakiejś dziedzinie i może przełożyć swoje umiejętności na wsparcie naszych wspólnych projektów czy konkretnych zadań: od fotografii poprzez fizjologię, planowanie logistyczne, kontakt z mediami. Praca tej grupy musi przełożyć się nie tylko na wykonanie konkretnego projektu, ale też jego zaplanowanie i znalezienie sponsorów. Staramy się zgromadzić pieniądze potrzebne na dany projekt. Bardzo często to się nie udaje. I wtedy wykładamy swoje. Tak było choćby z wyjazdem do Stanów Zjednoczonych.

Każdy bieg to osobny projekt? Nie jesteś częścią teamu związanego z wielką firmą?

Wspiera mnie zarówno Salomon, jak i Petzl. To wsparcia mocne, ale w systemie barterowym. Nie mam z tego gotówki. Dostaję sprzęt, jaki na tego rodzaju zawody musiałbym kupić, ale gotówkę na wyjazd i koszty utrzymania musimy pokryć z własnych kieszeni albo uzyskać od innego sponsora. Przez ostatnie 2 lata się to udawało. Jak mówiłem, na wyjazd do Stanów już nie. Dlatego z planowanego czteroosobowego supportu pojechały tylko dwie osoby: Wojtek Grzesiok i Paulina Wierzbicka.

Ile kosztował ten wyjazd?

Nie podsumowaliśmy tego jeszcze, ale realnie rzecz biorąc, na jedną osobę około 10-12 tys. złotych razem z wynajęciem kampera. Jako zawodnika z elity organizatorzy zwolnili mnie z opłaty startowej, która wynosiła 1,5 tysiąca dolarów.

Jaki jest limit startujących zawodników?

250 osób. Oczywiście z określonymi kryteriami, np. uczestnictwa w biegach powyżej 100 mil. Zgłosiło się 260, ale ostatecznie wystartowało 160.

 width=Jak wygląda strategia robienia przerw na tak długiej trasie?

Największym problemem mógł się okazać brak snu. Po doświadczeniach z rajdów przygodowych wiedziałem doskonale, że pierwsza noc bez snu nie jest jeszcze problemem. Podobnie jak kolejny dzień. Krytyczna może być kolejna. W przypadku biegania tej kolejnej nocy mogą się zdarzyć zaśnięcia w trakcie ruchu. Początkowo myślałem, żeby zaplanować sen pod koniec drugiego dnia, między 20 a 24 w obecności mojego supportu. Myślałem, że wpadnę na punkt żywieniowy, przebiorę się, najem i pójdę spać na około 60 minut, a potem wstanę i jak zombie pójdę na trasę. Wiem z doświadczenia, że potrzeba snu mija po około godzinie, potem przez kilka godzin można bardzo dobrze funkcjonować. Taki miałem plan.

I?

Niestety, już po pierwszej nocy okazało się, że mam silną potrzebę snu. Zdarzało mi się zasnąć na kilka sekund w czasie marszu. Taki stan trwał nawet godzinę. Organizm łapał kilka sekund snu, a wybudzony, musiałem korygować kroki. To było bardzo męczące. Tempo się bardzo obniżyło. Biegłem wtedy po nierównym terenie, co stawało się bardzo niebezpieczne ze względu na możliwość upadku. Po pierwszej nocy byłem bardzo zmęczony. Około 9 dobiegłem do swojego supportu i okazało się, że nogi miałem potwornie zbite. Zwłaszcza mięsień czworogłowy. Nie mogłem nawet zbiegać. Postanowiłem, że muszę się przespać, mimo że w ogóle tego wcześniej nie planowałem. Złapałem więc 60 minut snu, planując jednocześnie, że zrobię to drugi raz przed nocą, ale tylko 40 minut. I tak zrobiłem.

Wieczorem, gdy dotarłem do supportu, stwierdziłem, że organizm nie domaga się snu, ale profilaktycznie, wiedząc, że ta noc zdecyduje o powodzeniu, postanowiłem się przespać. Kiedy po 20 minutach nie udało mi się zasnąć, przekonałem się, że organizm wcale tego nie potrzebuje. Pobiegłem dalej.

Dostosowałeś strategię do możliwości własnego organizmu? width=

Nie było innego wyjścia. To było bardziej efektywne.

Miewasz halucynacje podczas biegu?

Podczas rajdów przygodowych zdarzało mi się.

A tu nie?

Raczej nie… Miałem taką sytuację, ale to chyba w realu. Kiedy nocą szedłem, świecąc latarką, bardzo zmęczony i wydawało mi się, że nie mogę nadepnąć na jakieś liście, a okazało się, że to był wielki pająk wielkości pół stopy. No i na szczęście nie nadepnąłem na niego. Nie, raczej żadnych zwidów nie miałem. Ale pamiętam, że potrafią być niesamowite. Miałem je wcześniej, podczas pierwszych rajdów przygodowych. Z czasem było ich coraz mniej. Organizm musi się przyzwyczaić do takiego wysiłku.

Jedną z ostatnich takich przygód miałem podczas mistrzostw świata w Adventure Racing w Szkocji. Przed nami druga noc, jedziemy na rowerach do strefy zmian, gdzie planowaliśmy sen. Byłem bardzo wyczerpany, zasypiałem, ale nie mogłem nagle powiedzieć zespołowi, że muszę się natychmiast przespać… Zjeżdżamy zboczem, po którego lewej stronie była ściana, po prawej urwisko. Pędzimy po szutrze. Czuję, że organizm łapie kilkusekundowe chwile snu… Coraz bardziej bałem się, że to może skończyć się wypadkiem. W którymś momencie po takiej chwili, gdy zapadłem w sen, otwieram oczy i widzę na 6-7 m przed sobą biało-zielony szlaban, taki jak spotyka się w lesie. Jadę ok. 40 km/h, na tym szutrze już nie wyhamuję i jedyną rzeczą, którą mogę zrobić, jest schowanie się za siodełko, bo szlaban był bardzo wysoki. Udało się, zrobiłem ten unik. Przejechałem. Odwracam się, aby raz jeszcze to zobaczyć… Nie było żadnego szlabanu!

Wróciłeś właśnie z Tatr. Biegałeś? [rozmawiamy 20 listopada]

Tak. Przyjechałem w Tatry, bo uznałem, że już czas na rozpoczęcie kolejnego cyklu treningów. Spotkałem się także z wolontariuszami z Załogi Górskiej, którzy pomagają mi przy organizacji zawodów biegowych, m.in. Supermaratonu Gór Stołowych czy Dolnośląskiego Festiwalu Biegów Górskich.

Zawsze wcześniej wybierasz trasę na trening czy dajesz się ponieść emocjom?

Zwykle mam już założenia co do czasu treningu i obciążeń. Ale zdarza się, mimo wcześniejszych założeń, że poniesie mnie dalej, niż zaplanowałem.

W Tatrach są chyba kiepskie warunki? Biegałaś w strefach szczytowych?

Warunki nie były najgorsze. Pogoda w trakcie dnia się pogorszyła, ale nie było jeszcze dużo lodu i śniegu. Wystaje trochę kamieni. Inna sprawa, że byłem tam w butach z kolcami. W takich butach biega mi się znacznie lepiej, czasami bardziej komfortowo niż latem. Lubię miękkie podłoże. Dlatego 10-15 cm śniegu to dla mnie warunki idealne.

 width=Ile dzisiaj przebiegłeś?

Miałem łączony trening. Przebiegłem najpierw 1,5 godziny pod górę spokojnym tempem, a potem już normalny trek około 2 godziny. Ubrany byłem normalnie, ale tak aby na niskim tętnie robić przede wszystkim objętość, czyli jak najdłuższy, spokojny trening.

Liczysz treningi na czas?

Wolę na czas. W górach to realniej oddaje włożony wysiłek. Czas jest dla mnie ważniejszy.

Ile biegasz miesięcznie? Masz swoje normy w cyklu przygotowań?

Mój kilometraż oscyluje między 250 a 600 km miesięcznie. Zależy od okresu przygotowawczego – czy jest to okres pierwszy – dużo kilometrów i czasu, ale mniejsza intensywność i niższe tętno, tak by poprawić wytrzymałość, przygotować organizm do długiego wysiłku. Natomiast czym bliżej do celu, tym większe są intensywność wysiłku i prędkość. Obserwuję przede wszystkim swoje tętno. Pracuję na nim.

Jaką masz motywację?

To tak jak z innymi pasjami. Wiele osób się wspina, dążąc do jakiegoś celu i mając przed sobą etapy pośrednie. Obierając za cel wielką ścianę, nie wybierasz się na nią, gdy skompletujesz sprzęt. Robi się to w cyklu przygotowań. U mnie jest podobnie. Lubię wysiłek fizyczny, mam swój cel i jakoś się do tego nakręcam. Z górami jestem związany od małego. Ta pasja, a potem rywalizacja sportowa nakręcają mnie do tego, aby wciąż trenować, mimo że czasem się po prostu nie chce.

Wielu wspinających się mówi, że wspinanie jest w głowie, a nie w mięśniach. Bieganie także?

Tak. Bardzo wiele dzieje się w głowie, zwłaszcza w biegach długich. Na krótkich dystansach decydują wytrenowanie i szybkość. Chociaż i tu bez predyspozycji mentalnych można się spalić. Na biegach ultra im dłuższy dystans, tym mocniejsza musi być głowa, tym więcej ma ona do powiedzenia, jeżeli chodzi o wynik końcowy.

 width=Bieg w górach. Potrafisz to zdefiniować?

Góry sprawiają mi przyjemność. Przebywanie w nich, zdobywanie ich to radość. Nie mam swojej filozofii. Może powiem tak: jak przez jakiś czas nie ma mnie w górach, staję się osobą nieszczęśliwą. I chyba w jakimś stopniu jestem uzależniony od wysiłku. Wiadomo, że decydują o tym hormony szczęścia. I tak już mam… Lubię się zmęczyć, ale lubię też docenić życie. Lubię sprawdzić, czy dam sobie radę z kolejnym wyzwaniem… I zrobić to w gronie fantastycznych przyjaciół.

Jak zaczynałeś? JakI był Twój pierwszy cel?

Pierwszy cel wyznaczyłem sobie w podstawówce. Było to zaliczenie wszystkich jaskiń wymienionych w książce „Jaskinie Wyżyny Krakowsko-Częstochowskiej”. Postanowiliśmy to zrobić w grupie przyjaciół. Tych jaskiń było 72…

Zrobiliście to?

Nie do końca. To trwało wiele lat. Samodzielnie zacząłem chodzić po jaskiniach w 1987 roku, kiedy miałem 11 lat. Początkowo wybieraliśmy jaskinie leżące najbliżej Częstochowy, tam, gdzie dało się dojechać miejskim autobusem. Potem były jaskinie płaskie. To trwało. Sam pokonałem ich około 50… Nie dokończyłem tego, bo wciągnęło mnie zdobywanie jaskiń w Tatrach, a potem wspinanie. Te jaskinie to był mój pierwszy cel, moja pierwsza pasja związana z górami.

A pierwszy bieg?

Pierwszy bieg… Pierwszy bieg to był właściwie trening, kiedy przygotowywałem się do zawodów Adventure Racing. Kiedyś startowaliśmy  width=w takich rajdach z grupą przyjaciół, biorąc udział nawet w zawodach pucharu świata czy mistrzostw świata. Ich elementem było też bieganie. Przygotowując się do zawodów, które odbywały się w Szwecji na dystansie ponad 1000 kilometrów, uznaliśmy, że w ramach treningu weźmiemy udział w Biegu Rzeźnika, w którym startuje się parami. W pierwszych zawodach biegowych w życiu wystartowałem z Arturem Kurkiem. Okazało się wówczas, że choć nie byliśmy biegaczami i nie trenowaliśmy wcześniej, wygraliśmy ten bieg.

Który to był rok?

2009.

Jakie elementy stałego treningu zacząłeś stosować jako pierwsze?

Najpierw trochę trenowałem do rajdów przygodowych, ale nie miało to nic wspólnego z klasycznym treningiem. To były jakieś wybiegania po górkach takich jak Beskidy czy Jura Krakowsko-Częstochowska. Wybiegałem na pętlę 15-20 kilometrów z naturalnymi podbiegami, gdzie zwiększało się tętno. Potem zacząłem jeździć w Tatry i Sudety, aby zrobić długie wybiegania, które imitowały trasy zawodów. Ale wtedy nie miałem jeszcze planów dotyczących biegania.

Kiedy to się zmieniło?

Kiedy do naszego teamu, z którym jeździliśmy na rajdy i zaczęliśmy startować w pierwszych zawodach biegowych, dołączył Marcin Świerc. On nigdy wcześniej nie biegał po górach dłuższych dystansów. Wywodził się z bieżni, przełajów. Biegał mocno, interwałowo, potrafił zaplanować trening. Wtedy postanowiliśmy, że razem wystartujemy w Biegu Rzeźnika i daliśmy sobie rok na przygotowanie. Marcin wniósł do zespołu prędkość i systematykę treningową, ja – współdziałanie w zespole i taktykę w biegu na długim dystansie. Połączyliśmy nasze doświadczenia. To wszystko dało nam możliwość stworzenia planu treningowego do biegów ultra górskich. Skorzystaliśmy też z doświadczeń biegów maratońskich na płaskich dystansach. Wtedy opracowań dotyczących treningu maratońskich biegów płaskich było bardzo dużo, do biegów ultra górskich – żadnych. Udało nam się stworzyć coś w rodzaju hybrydy treningowej, wykorzystując tamtą praktykę i nasze doświadczenia. Trenowaliśmy w ten sposób przez dwa sezony.

Może podzielicie się swoimi doświadczeniami?

Poszliśmy już z Marcinem swoimi ścieżkami. Ale biegi ultra mają swoją specyfikę, silnie związaną z indywidualnymi cechami każdego biegacza i różnymi obciążeniami. Te różnice trzeba wyłapać, aby trening był efektywny. Do średniego poziomu wytrenowania może tak, ale na poziomie mistrzowskim już nie…

Stosujesz trening mentalny?

Nie. Choć, jak mówiłem, głowa w biegach ultra ma bardzo duże znaczenie. Mentalnie próbuję się nastroić pod niektóre starty. Gdy  width=jechałem do USA, wiedziałem, że dla głowy będzie to bardzo trudny start, więc przez kilka miesięcy starałem się o tym myśleć. Uświadamiałem sobie, że to będzie ciężki bieg, że na pewno będę miał kryzysy, że dopadną mnie bóle, że podczas biegu będę zasypiał. Uświadamiałem sobie, że to na pewno się stanie. Byłem na to gotowy…

Traktujesz swój organizm jak jeden mechanizm czy podchodzisz do niego jak do zespołu różnych narządów, które trzeba trenować osobno?

Traktuje to łącznie. Przygotowuje cały organizm, ale na różnych etapach mocniej lub słabiej akcentuję ćwiczenia dotyczące innych elementów i partii organizmu. Trening ogólnorozwojowy stosuję zwykle na wiele miesięcy przed startem, kiedy mam więcej czasu i mogę go poświęcić na doprowadzenie organizmu do prawidłowej pozycji wyjściowej.

Czyli?

Każdy ma pewne krzywizny w układzie ruchu, np. mocniej rozwiniętą lewą rękę, biodra wysunięte do przodu, jakieś skrzywienia w kręgosłupie, miednicy. To może powodować napięcia w mięśniach, ich nierównomierną pracę… Jeśli mielibyśmy możliwość analizy pracy mięśni podczas długiego biegu, przekonalibyśmy się, że ten ruch, ta wytężona praca nie rozkłada się symetrycznie po obu stronach ciała. I podczas biegów ultra, gdy organizm ma takie krzywizny, dochodzi do przeciążeń, stanów zapalnych, które mogą doprowadzić nawet do kontuzji.

Właśnie dlatego jestem zwolennikiem przygotowywania całego organizmu tzw. ogólnorozwojówką w okresie zimowym, później podtrzymywania tego ćwiczeniami stabilizacyjnymi, aby przed samym biegiem skupić się na tych partiach, które odgrywają największą rolę – mięśniach nóg, brzucha. I wtedy właśnie te podbiegi i biegi są najważniejsze. To zróżnicowany proces.

Ile kilometrów przebiegłeś, przygotowując się do Moab?

Nie liczyłem tego. Mam oczywiście zegarek, dzięki któremu mogę zgrywać wszystkie parametry treningu, ale nie robię takich podsumowań. Myślę, że w ostatniej fazie robiłem ok. 400 km ze znacznymi przewyższeniami i ze znaczną intensywnością.

W Polsce?

Tak. Planowałem, że może uda mi się wyjechać w Alpy na 2-3 tygodnie i zrobię treningi na wysokości 2000-3000 m n.p.m., bo trasa Moab sięgała 3200 m, a średnia trasy całego biegu wynosiła ponad 2500 m, więc taka aklimatyzacja jest potrzebna.

Miałeś ją?

Minimalnie. Byłem w Tatrach w połowie sierpnia, a ok. 10 dni przed startem, wędrując po USA, szukaliśmy takich wysokości. I tam robiłem mocniejsze treningi po 20-30 km na wysokości do 2500 m n.p.m.

 width=Zadajesz sobie pytanie, dlaczego Ty? Dlaczego właśnie Twój organizm może więcej? Nawet na tle startujących w tych zawodach Twój wynik był imponujący. Czy podczas biegu miałeś świadomość, jak dużą masz przewagę nad resztą stawki?

W momencie gdy docierał do mnie support, wiedziałem, że mam godzinę, półtorej czy dwie przewagi, ale to wszystko były wartości przybliżone. Tam były problemy z zasięgiem… Mieliśmy oczywiście spoty, ale sądzę, że ludzie w Polsce mogli precyzyjniej obserwować rywalizację.

Miałeś informacje, z kim będziesz rywalizował?

Nie do końca. W Europie, startując w mocno obsadzonych zawodach, wiele osób znałem i wiedziałem o ich możliwościach. Wiedziałem, z kim mogę walczyć, a kogo dobrze obserwować, bo może mnie wyprzedzić. Mogłem oszacować potrzebny wysiłek i taktykę.

W USA było zupełnie inaczej. Po pierwsze, to był ekstremalny dystans, a więc zupełnie inni biegacze, a ich osiągnięcia nie do końca można z czymś porównać. Po drugie, amerykańscy zawodnicy raczej nie rywalizują w Europie, a więc z naszego punktu wiedzenia ich osiągnięcia nie są rozpoznane. Nie znałem tych nazwisk i ich możliwości. Nie wiedziałem, czy jest tylko trzech mocnych, czy jest takich kilkunastu.

Co planowałeś?

Być w pierwszej dziesiątce. Podium byłoby osiągnięciem. Ale głównym założeniem było pokonać dystans do 70 godzin w dobrym stylu, zgodnie z własnymi możliwościami. Przed biegiem uznawałem, że 7. miejsce przy świadomości, że zrobiłem to, na co mnie stać, byłoby sukcesem… Ale okazało się, że wszystko zagrało.

Czułeś, że jesteś dobrze przygotowany?

Przed biegiem zrobiłem dwa sprawdziany, choć dosyć krótkie i na szybkości. Jeden na festiwalu w Lądku-Zdroju, kiedy wydawało się, że nie powinienem mieć odpowiedniej prędkości, ale okazało się, że wygrałem bieg na 8 km po górach z młodymi ludźmi, ze sprinterami. Czułem, że nie jest źle.

Raz jeszcze wróćmy do pytania, czy zastanawiałeś się, dlaczego Twój organizm radzi sobie lepiej? width=

Zastanawiałem się nad tym, zwłaszcza jeżeli chodzi o te dłuższe dystanse. Myślę, że składa się na to kilka czynników. Po pierwsze nie jestem człowiekiem o idealnych parametrach fizjologicznych, aby osiągać najwyższe wskaźniki wysiłku. Mieszczę się w górnej grupie wyników na zawodach, ale nie jestem supertalentem z urodzenia. Mam oczywiście predyspozycje do długich dystansów i długotrwałych wysiłków. Za jeden z ważniejszych czynników uznałbym doświadczenie. Długie i bardzo długie dystanse charakteryzują się dużą liczbą zmiennych. Od 30 lat jestem związany z górami, jestem w nich aktywny od 11. roku życia. Ogólne wytrenowanie i przygotowanie do pewnego rodzaju wysiłków trwało przez wiele lat. Trzecim elementem jest poświęcenie treningowe, czyli systematyczne i mocne treningi.

Co teraz?

Biegowo? Jeszcze nie wiem. Mam kilka projektów biegowych w górach wysokich. Interesuje mnie kilka miejsc graniowych w Ameryce Południowej, które chciałbym pokonać w szybkim tempie. Są zawody w Meksyku i Peru na wysokości prawie 4000 m i w Nepalu bieg 120-kilometrowy. O tym myślę. Coraz bardziej kręci mnie projekt z ośmiotysięcznikiem. Chciałbym po solidnym przygotowaniu, sportowo zdobyć łatwy ośmiotysięcznik w szybkim tempie, bez tlenu.

A poza biegami?

Jeden projekt jest już sprecyzowany. W 2019 roku chcemy z Piotrem Pustelnikiem poprowadzić nową drogę na biegun południowy przez góry.

Rozmawiał: Maciej Kwaśniewski

Udostępnij wpis

Przeczytaj również