Cykl dotyczy wypadków wspinaczkowych w Tatrach. Chcemy dokonać ich analizy i podać wskazówki mogące poprawić bezpieczeństwo.
Pisze: Adam Marasek, ratownik TOPR
1.12.2016 r. o godz. 21.45 do TOPR zadzwoniła recepcjonistka z Murowańca, informując, że ze wspinaczki na drodze Potoczka na Czubie nad Karbem nie wróciło czterech taterników.
Godzinę alarmową wpisali na 20. Ponieważ w książce wyjść nie podali swoich numerów telefonów, nie można było się z nimi skontaktować. Z centrali na Halę Gąsienicową wyjechało dwóch ratowników. Dołączył do nich kierownik Betlejemki. Gdy po północy ratownicy wyruszali w kierunku Czarnego Stawu, okazało się, że taternicy dotarli do Murowańca. Przyczyną ich nocnego powrotu było zbyt późne wyjście na wspinaczkę. 27.12.2016 r. o godz. 14.35 powiadomiono TOPR, że podczas wspinaczki Drogą Kochańczyka pod Kotłem Kościelcowym urazu kolana doznała jedna z taterniczek. Koledzy opuścili ją pod ścianę i rozpoczęli sprowadzanie na Czarny Staw, prosząc o wsparcie ze środkiem transportu. Z Murowańca wyruszyło trzech ratowników, a z centrali do pomocy w transporcie wyjechało kolejnych trzech. O godz. 15.38 ratownicy dotarli do poszkodowanej, którą koledzy doprowadzili pod morenę Czarnego Stawu. Po udzieleniu pierwszej pomocy kontuzjowaną włożono do noszy i przetransportowano do Murowańca, a stamtąd samochodem TOPR zwieziono do szpitala.
27.12.2016 r. o godz. 14.35 powiadomiono TOPR, że podczas wspinaczki Drogą Kochańczyka pod Kotłem Kościelcowym urazu kolana doznała jedna z taterniczek.
Koledzy opuścili ją pod ścianę i rozpoczęli sprowadzanie na Czarny Staw, prosząc o wsparcie ze środkiem transportu. Z Murowańca wyruszyło trzech ratowników, a z centrali do pomocy w transporcie wyjechało kolejnych trzech. O godz. 15.38 ratownicy dotarli do poszkodowanej, którą koledzy doprowadzili pod morenę Czarnego Stawu. Po udzieleniu pierwszej pomocy kontuzjowaną włożono do noszy i przetransportowano do Murowańca, a stamtąd samochodem TOPR zwieziono do szpitala.
O godz. 17 ze wspinaczki Drogą Potoczka na Czubie nad Karbem miał wrócić dwuosobowy zespół taterników.
Próby dodzwonienia się do nich nie powiodły się. O tym fakcie o godz. 18 powiadomił centralę TOPR ratownik pełniący dyżur w Murowańcu. W tym czasie mocno padał śnieg, wiał wiatr, a mgła ograniczała widoczność do kilku metrów. O godz. 19.16 do TOPR zadzwonił jeden z członków zespołu, informując, że skończyli drogę, ale nie wiedzą, jak zejść z Czuby. W związku z tym do wyjścia w rejon Karbu zaczęli przygotowywać się ratownicy znajdujący się w Murowańcu i Betlejemce. Jeden zespół miał iść od Zielonego, a drugi od Czarnego Stawu.
O godz. 20.03 kolejny telefon od taterników, poinformowali oni, że prawdopodobnie nie ukończyli drogi, są pod jakimś stromym polem śnieżnym. Ponieważ jest to ich pierwsza zimowa wspinaczka, nie czują się na siłach, by ją kontynuować, decydują się pozostać na miejscu i czekać na ratowników. Wobec tego z Hali przez Zielony Staw w kierunku Karbu wyruszyła czteroosobowa ekipa ratowników, którzy korzystając z GPS, idąc na nartach i rakietach, kierowali się na Karb.
O godz. 21.51 w rejonie Czerwonych Stawków natrafili na błąkającego się, samotnego, mocno osłabionego, przemoczonego i odmrożonego turystę, który – jak się okazało – od godzin południowych nie mógł znaleźć szlaku do Murowańca. Jeden z ratowników zaczął sprowadzać go w kierunku schroniska. Do pomocy z Hali wyruszyła kolejna dwójka, przed północą doprowadzono turystę do Murowańca. Gdyby ratownicy wybrali drogę od Czarnego Stawu, turysta najprawdopodobniej nie przeżyłby do rana.
W tym czasie trójka ratowników kontynuowała dojście na Karb. Tuż przed godz. 23 dostrzegli światła taterników. Okazało się, że znajdują się około 60 m poniżej Czuby nad Karbem. Po założeniu stanowiska jeden z ratowników zjechał do taterników. O godz. 0.13 wyprowadzono ich na stanowisko i po jego likwidacji rozpoczęto zejście na Karb i przez Zielony Staw do Murowańca, gdzie dotarto po godz. 3. Ponieważ taternicy byli tylko mocno osłabieni i lekko wyziębieni, zostali do rana w Murowańcu. Niezbyt mocną stroną taterników okazało się planowanie wspinaczki. Tego dnia było załamanie pogody, intensywny opad śniegu zasypywał wszelkie ślady, a mróz, wiatr, ograniczona widoczność i zagrożenie lawinowe oraz wcześnie zapadający zmrok sugerowały raczej, by początkujący taternicy zostali w schronisku lub zmienili plany na mniej ambitne.
Pisze: Bogusław Kowalski, instruktor alpinizmu PZA, biegły sądowy z zakresu wspinaczki oraz bhp
Wypadki opisane przez Adama Maraska wydarzyły się w tym samym rejonie, na Hali Gąsienicowej. Jest to teren dość prosty logistycznie, drogi są relatywnie krótkie, w niemal wszystkich przypadkach kończą się na szlaku turystycznym. Powrót do schroniska doświadczonemu zespołowi w normalnych warunkach nie powinien nastręczać problemów. Z tego powodu jest to doskonały poligon szkoleniowy wykorzystywany na kursach oraz przez początkujących taterników zimowych. Zdarzenie na drodze Kochańczyka – kontuzja kolana – należy zaliczyć do losowych i trudno tu mówić o złym przygotowaniu. Przypadki, które wydarzyły się na drodze Potoczka, były spowodowane wyborem niewłaściwej taktyki i niewielkimi umiejętnościami.
Dla niezorientowanych – wspomniana droga jest jedną z najłatwiejszych linii na Hali Gąsienicowej, z trudniejszymi licznymi wariantami, które mogą zwieść mało doświadczonych wspinaczy. Zaletą – spora jak na standardy Hali długość, możliwości wycofu i nieskomplikowany powrót do schroniska. Niektóre odcinki w górnej części drogi można pokonać z asekuracją lotną, co wydatnie zwiększa prędkość poruszania się.
Warto wspomnieć, że prawidłowe asekurowanie się podczas wspinaczki z lotną powoli staje się wiedzą tajemną. Powszechne są takie obrazki, gdy zespół wspina się bez przelotu na linie. Niedawno zauważono na Hali wspinaczy, którzy podczas poruszania się z lotną rozdzielali żyły! W jakim celu? Dla przypomnienia – partnerzy powinni być związani w odległości około 20 metrów od siebie. W kruchym terenie, a z takim mamy do czynienia w Tatrach, nawet zimą wspinacze powinni związać się dwiema żyłami liny połówkowej. Najważniejszą zasadą jest to, żeby pomiędzy partnerami zawsze były co najmniej dwa przeloty, a lina miała niewielki luz. Doświadczeni wspinacze potrafią dzięki tej technice osiągnąć bardzo duże tempo, co wynika w dużej mierze z umiejętności zakładania „szybkich” przelotów, czyli przede wszystkim z wykorzystania pętli założonych na blokach skalnych, a także z friendów i kości.
Wspomniane akcje ratunkowe ruszyły po przekroczeniu podanego czasu alarmowego przez wspinające się zespoły, tak więc błędy popełnione zostały przy szacowaniu czasu potrzebnego na wspinaczkę i powrót do schroniska. Oczywiste jest, że nie da się zebrać doświadczenia w inny sposób, niż nabijając sobie guza. Warto jednak skorzystać z dorobku poprzedników. Można zasięgnąć porady u starszych, doświadczonych kolegów, można zajrzeć do literatury, na przykład do poradnika „Góry, Wolność i Przygoda” lub niestarzejącego się w wielu tematach podręcznika „Alpinizm” pod redakcją Macieja Popki. Zachęcam również do szkoleń taternickich pod okiem instruktorów Polskiego Związku Alpinizmu. Pomoże to ustrzec się błędów, przynajmniej tych podstawowych. Zastanawiając się nad podsumowaniem Adama Maraska, nasunęła mi się refleksja, iż obecnie TOPR niemalże matkuje wspinaczom, co w przypadku osób początkujących ma niebagatelne znaczenie. Szczególnie w ostatnim z omawianych przygoda mogła się zakończyć wychłodzeniem i odmrożeniami. Świadomość faktu, że w razie problemów możemy liczyć na pomoc ratowników jest budująca, ale może również rozleniwiać. Należy robić wszystko, żeby nie zmuszać kolegów z TOPR-u do niepotrzebnego wystawiania na szwank swojego zdrowia. Poza właściwym doborem celu oraz dobrym przygotowaniem kondycyjnym, wspinaczkowym, sprzętowym czy taktycznym warto zabrać ze sobą naładowany telefon!