Cykl dotyczy wypadków wspinaczkowych w Tatrach. Chcemy dokonać ich analizy i podać wskazówki mogące poprawić bezpieczeństwo.
Pisze:
Adam Marasek, ratownik TOPR
W wyniku przeprowadzonych z nim rozmów okazało się, że tego dnia wyszli o godz. 3 nad ranem ze schroniska w Morskim Oku (wpis do książki wyjść) z zamiarem pokonania grani od Rysów po Żabiego Konia. Podczas pokonywania grani pokłócili się. Nie mogli dojść do porozumienia, więc rozstali się. Prowadzący odwiązał się od liny i wrócił na Rysy. Jego partner, bojąc się samodzielnie kontynuować wspinaczkę, założył stanowisko w bezpiecznym miejscu na grani i wpięty do niego oczekiwał na przybycie ratowników.
W czasie tych działań o godz. 14.14 do TOPR dotarło kolejne zgłoszenie o wypadku taternickim na tej drodze. Jeden ze wspinających się został uderzony spadającym kamieniem. Nie odniósł poważniejszych obrażeń. Część ratowników biorących udział w poprzednim zdarzeniu udała się do uderzonego kamieniem. Po udzieleniu pierwszej pomocy sprowadzili go do Murowańca, skąd samochodem został przewieziony do szpitala. Ponieważ w ścianie pozostała partnerka rannego, kolejni ratownicy dotarli do niej, po założeniu stanowiska opuścili ją do podstawy ściany, skąd wyprowadzili na szlak i sprowadzili do schroniska.
O godz. 3.47 ranną taterniczkę wydobyto na powierzchnię. Po zamontowaniu stanowiska rozpoczęto opuszczanie jej nad próg i dalej przy użyciu lin Dynema opuszczono ją przez Próg Doliny Mułowej do Doliny Miętusiej, gdzie dotarła o godz. 5.47, po ponad 200-metrowym zjeździe. Tam po przepakowaniu do noszy Konga przetransportowano ją przez Wantule na Wyżnią Rówień. Stamtąd quadem do Doliny Kościeliskiej, gdzie czekała już karetka pogotowia. Wyprawę, którą prowadzono w bardzo trudnych warunkach, przy cały czas padającym ulewnym deszczu, zakończono o godz. 9.40. Wzięło w niej udział 28 ratowników. Przyczyną wypadku był błąd w technice zjazdu. Poszkodowana zjeżdżała jako pierwsza w Studni Czterdziestka na mokrej linie 9 mm. Zjazd odbywał się w przyrządzie Petzl Simple z zabezpieczeniem shuntem na lonżu. W połowie studni nastąpiło niekontrolowane „uślizgnięcie” przyrządu Petzl. Zjeżdżająca, w odruchu lękowym, ściągnęła w dół ręką po shunt, co uniemożliwiło
jego prawidłowe działanie – skutkiem tego był niekontrolowany, bardzo szybki zjazd do podstawy studni. Następstwem było otwarte złamanie obu kości podudzia prawej nogi.
Wyjście jaskiniowe taterników Speleoklubu Wrocław do Jaskini Ptasia Studnia było realizowane w bardzo złych warunkach pogodowych. Podczas wyprawy ratunkowej Stacja IMGW na Hali Gąsienicowej zanotowała opad deszczu 120 l/m2, a na Kasprowym intensywny opad śniegu. W jaskini występował „deszcz jaskiniowy”, a w dolnych częściach studni wydajne wodospady, co utrudniało transport rannej. Nocna pora, zła pogoda, intensywny deszcz, mgła i silny wiatr uniemożliwiły użycie śmigłowca do transportu ratowników pod otwór jaskini i rannej spod otworu. Wydłużyło to znacznie czas transportu rannej do szpitala (13,5 godz.), w sprzyjających warunkach trwałby on 5-6 godz. Padające od kilku dni deszcze i zapowiadane w mediach jeszcze intensywniejsze opady powinny wpłynąć na organizatorów wejścia i skłonić ich do zmiany planów, co jednak się nie stało.
Pisze:
Bogusław Kowalski, instruktor
alpinizmu PZA, biegły sądowy
z zakresu wspinaczki oraz bhp
Omawiany okres jest bardzo zróżnicowany przede wszystkim ze względu na warunki: dwa pierwsze wypadki wydarzyły się w warunkach zimowych. Z powodu na zbyt małej liczby danych trudno skomentować tragiczne zdarzenie z 2 kwietnia. Szczęśliwie zakończyła się przygoda działającego w pojedynkę w rejonie Cubryny. Należy podkreślić, że samotne wycieczki w wysokie partie gór są nadzwyczaj niebezpieczne. Narażamy się w ten sposób na brak pomocy partnera lub partnerów. Trzeba pamiętać, że ratownicy nie zawsze są w stanie dotrzeć do poszkodowanego. Każda kontuzja, zasłabnięcie czy inne nieprzewidziane zdarzenie, chociażby wpadnięcie do szczeliny brzeżnej, może unieruchomić takiego śmiałka. W konsekwencji może doprowadzić to do nieprzewidzianego biwaku, wychłodzenia, aż w końcu do tragedii.
Pozostałe z omawianych wypadków można podzielić na następujące grupy: odpadnięcia, uderzenia kamieniem, zaklinowanie liny oraz dwa, a być może trzy (o tym poniżej) dość nietypowe. Osobno omówione zostaną wypadki jaskiniowe, przede wszystkim ze względu na specyfikę prowadzenia akcji ratunkowej.
Zacznijmy od odpadnięć. Wiedzieć należy, że stosunkowo łatwa droga kursowa Gnojka na zachodniej ścianie Kościelca ma kilka niuansów, na które warto zwrócić uwagę. Przede wszystkim istotne jest to, że po przejściu drugiego wyciągu nie należy iść wprost w górę, narzucającą się depresją, tylko ukośnie w lewo do żebra, na którym Gnojek łączy się z drogą Stanisławskiego. Próba wyprostowania drogi wiąże się z wejściem w nieprzyjemny teren, który cechuje się dachówkowatym układem skał oraz bardzo słabą asekuracją. Niemal zawsze zabłądzenie w tym miejscu kończy się wypadkiem z groźnymi konsekwencjami spowodowanymi niemożnością założenia protekcji, a co za tym idzie – długim lotem.
Z kolei odpadnięcia na drodze Skłodowskiego na Kopie Spadowej są niejako normą, można by rzec, że ratownicy są tu dość regularnie „zatrudniani”.
Wspinaczy kusi stosunkowo niska wycena, która moim zdaniem jest nietrafiona. Wielu instruktorów zgodnie twierdzi, że kluczowy wyciąg ma trudności szóstkowe, o czym warto wiedzieć, wybierając się na tę linię. Obecnie bezpieczeństwo na drodze poprawiło się w związku z renowacją obicia na sąsiedniej Pachniesz Brzoskwinią. Dzięki inicjatywie Macieja Tertelisa sfinansowane zostały prace wykonane przez Piotra Sztabę. Jest to o tyle istotne, że ten ostatni poprawił asekurację na pierwszym trudnym wyciągu Pachniesz Brzoskwinią, który jest bardzo często przechodzony w kombinacji z drogą Skłodowskiego.
Kolejny wypadek, który związany był z odpadnięciem, to zdarzenie na Prawym Dorawskim, na Świnicy. Z faktu, iż taterniczka „została opuszczona pod ścianę”, można wnioskować, że wypadek miał miejsce na pierwszym (lub drugim) wyciągu drogi. Niestety są to wyłącznie przypuszczenia, jednak można założyć, że lot wydarzył się w trudnościach, które dzisiejszym wspinaczom (wytrenowanym na sztucznych ściankach) nie powinny sprawiać problemów. Podobny wniosek można wysnuć z relacji dotyczącej akcji ratunkowej na drodze Stanisławskiego, również na Świnicy. Trudno wyrokować na podstawie tak lakonicznego opisu, jaka była faktyczna przyczyna obu wypadków: ukruszenie się chwytu lub stopnia, zachwianie, zła technika w specyficznym, tatrzańskim terenie.
Nasuwa się konkluzja, iż obecnie w związku z nieograniczonym kontaktem ze ściankami wspinaczkowymi i z doskonałą jakością obicia dróg wspinaczkowych w skałkach, obawa przed zaliczeniem lotu w górach jest zdecydowanie mniejsza niż kilkanaście lat temu. Niestety bardzo często zapomina się o tym, że wspinanie w Tatrach wymaga nie tylko umiejętności stricte wspinaczkowych. Konieczne są jeszcze kompetencje pozwalające na prawidłową ocenę jakości skały, asekuracji – tej zastanej i tej osadzonej, a także ryzyka wynikającego z ukształtowania terenu. Chodzi między innymi o zdolność przewidywania przebiegu drogi i wynikającej z tego konieczności zakładania asekuracji we właściwych miejscach. Ostatnią kwestią jest świadomość, że wybór drogi „na limesie” umiejętności wspinaczkowych, na których grozi: uderzenie w półki skalne, słaba asekuracja, jest krucho, to zwykłe proszenie się o kłopoty. Doświadczeni wspinacze atakują cele z pogranicza swojego rekordu przede wszystkim na drogach znajdujących się w strefach sportowych bądź bardzo dobrze obitych. Natomiast podczas wspinaczki na drogach „górskich” należy mieć zapas pozwalający na swobodne poruszanie się w danych trudnościach. Podobnie jak w lodzie na drogach, na których występują wymienione, typowo górskie zagrożenia, nie odpada się!
W analizowanym okresie miały miejsce dwa wypadki, podczas których wspinacz został ugodzony kamieniem. W minionych latach ten problem nieraz znajdował się w omówieniach wypadków taternickich. Trudno stwierdzić, jaka była przyczyna opisanych zdarzeń, niemniej wspinając się w Tatrach, szczególnie na łatwych drogach należy liczyć się z tym, że partner bezpośrednio lub liną, inni wspinacze, turyści albo złośliwa kozica znajdująca się powyżej może spowodować groźną kontuzję, a nawet doprowadzić do tragedii. Stąd niezmiernie ważna jest umiejętność delikatnej wspinaczki, właściwego prowadzenia liny, unikania formacji wklęsłych, a zwłaszcza zakładania w nich stanowisk. Jednak najistotniejsze jest takie dobieranie celów i taktyki przejścia, aby ponad nami nie znajdował się inny zespół wspinaczkowy.
Trudno jest oszacować, czy zespół na Zamarłej Turni zrobił wszystko, aby odzyskać zaklinowaną linę. Bywają takie miejsca i takie sytuacje, kiedy jest to zwyczajnie niemożliwe. Dlatego być może w tym przypadku wezwanie pomocy było najrozsądniejszym wyjściem z sytuacji. Niemniej mając na uwadze wspinaczkę w górach, warto mieć w swoim repertuarze umiejętności pozwalające na wydostanie się z opresji. Różne warianty z zaklinowaną liną można przećwiczyć chociażby na drzewie lub na ściance wspinaczkowej.
Wypadki grotołazów, w tym przypadku oba w Ptasiej Studni, odzwierciedlają, jak trudna jest akcja ratunkowa w jaskini. Zwłaszcza wtedy, gdy kontuzja okazuje się bardzo poważna, a warunki mocno utrudniają działanie ratowników. Pomimo tego że drugi wypadek (20 września) miał miejsce bliżej od otworu, to akcja była o wiele trudniejsza. W tym przypadku przyczyną złamania obu nóg był niekontrolowany zjazd wynikający z zaciśnięcia shunta i uniemożliwienia jego prawidłowego działania. Symptomatyczny jest tu komentarz Adama Maraska o niewłaściwym, w stosunku do warunków, dobraniu celu działania zespołu grotołazów. Warto również zauważyć, że opis tej akcji różni się stopniem szczegółowości od tych, które miały miejsce na powierzchni. Wyrażę nadzieję, że w przyszłości w kronikach TOPR znajdzie się więcej informacji na temat przyczyn wypadków „powierzchniowych”, miejsca zdarzenia (wyciąg, punkt topograficzny), co pozwoli na dokładniejszą ich analizę.
Do omówienia pozostały wypadki na Innominacie, turni znajdującej się w grani Rysów oraz na Grani Mięguszy (Szczytów Mięguszowieckich). Zgodnie z informacjami uzyskanymi od ratowników w obu przypadkach najprawdopodobniej mamy do czynienia z działalnością usługową. Nie wnikając w to, czy rzeczywiście tak było, chciałbym przestrzec wszystkich potencjalnych klientów przed wynajmowaniem osób o niesprawdzonych kompetencjach. Można jeszcze zrozumieć czynnik ekonomiczny, jednak wyjście w góry z kimś nieznanym może skończyć się katastrofą. Na Innominacie doszło do porzucenia w trudnym terenie partnera lub klienta, co stanowi pogwałcenie jednej z najważniejszych zasad taternickich: wychodzimy razem – wracamy razem. Osoba pozostawiająca swojego towarzysza w trudnym terenie dawniej była skazywana na środowiskowy ostracyzm. Obecnie przy takiej liczbie wspinających się ludzi nie dość, że pewne zasady nie są wpajane, to możliwe jest, że ktoś nieświadomy narazi się na niebezpieczeństwo i znów zwiąże się z uciekinierem z Innominaty. Na Grani Mięguszy zespół albo znowu przewodnik z klientem przeliczył się i utknął w okolicach Igły Milówki. Jak sądzę, wspinacze pokonywali grań od strony Hińczowej Przełęczy, w przeciwnym razie można by mówić nie tyle o słabych, co o mizernych umiejętnościach.
Podobna sytuacja zaistniała w nieopisanym, ale głośnym zdarzeniu, które miało miejsce na drodze Martina, na Gerlachu. W tym przypadku doszło do kuriozalnej sytuacji, gdyż grupa zabłądziła, utknęła w eksponowanym terenie i nie potrafiła określić swojego położenia. Na skutek tego słowaccy ratownicy bezskutecznie szukali ich od strony Doliny Wielickiej. Dopiero po przesłaniu zdjęcia przez uczestników wycieczki zostali oni zlokalizowani na zboczach opadających do Doliny Kaczej. Dalej akcja przebiegła już bez zakłóceń: śmigłowiec, a następnie auto do Starego Smokowca. Jak podała prasa „Z informacji przekazanych przez słowackich ratowników, którzy musieli nieść pomoc Polakom, wynika, że wycieczkę prowadził 25-letni członek Polskiego Klubu Alpejskiego…”.
Niech za podsumowanie tego tematu posłuży historia z ubiegłej zimy, kiedy swoje usługi przewodnicko-szkoleniowe oferował człowiek, który w swoim dossier górskim wymieniał solowe wejście szlakiem turystycznym na Kościelec zimą.