Tabor – skarb w lesie ukryty

22 października, 2020

Pisze: Andrzej Mirek

Niegdyś na polanie Szałasiska stał szałas pasterski i wypasano tam owce, które latem przemieszczały się do Doliny za Mnichem. Teraz zamiast wypasu działa tam wypasione obozowisko dla wspinaczy.

Szczypta historii, czyli kto tu rządzi

Historia Taboru warta jest pracy monograficznej, może kiedyś się jej odczekamy.

Początkowo taternickie obozowisko było prowadzone przez woluntariuszy. Członkowie klubów wysokogórskich budowali podesty i zwozili namioty. Jakoś to działało. W końcu w ramach spowalniania entropii wprowadzono stałego gospodarza i była to decyzja ze wszech miar słuszna. Rekordzistką – gospodynią, która rządziła najdłużej, bo 17 lat – pozostaje Anna Ruszała.

Niesforne tatrzańskie towarzystwo próbował ogarniać Michał Kochańczyk, kiedy zrobił sobie krótką przerwą od egzotycznych podróży. Współczesną historię Taboru od 11 lat tworzy Julian Kuba Kubowicz, który to śmiechem to krzykiem sprawnie zarządza w obozowisku. Nieco nerwowy robi się przed klubowymi najazdami i weekendami, kiedy do końca nie wiadomo, czy wszyscy się zmieszczą. Nie mam najmniejszych wątpliwości co do tego, że to właściwy człowiek na właściwym miejscu.

Taborowe who is who, czyli kto tu bywa?

Oczywiście kursanci z instruktorami. Do zagorzałych miłośników szkolenia w rejonie Moka należą: Piotr Sztaba, Piotr „Mikser” Drobot, Arkadiusz „Ryba” Kubicki, Bogusław Kowalski, Jarek „Blondas” Liwacz, Miłosz Jodłowski, Piotr Xięski, Paweł Pallus i Ryszard „Napał” Pawłowski, Łukasz Depata i Janek Kuczera. Pojawiają się tu też wspinaczkowi seniorzy, ciągle aktywni.

Kiedy na wyżynach panują niewspinaczkowe temperatury, Tabor nawiedzają gwiazdy sportowego wspinania. W taterników czasowo przeobrażają się: Janek Sokołowski, Olga Niemiec, Karolina Ośka, Adam Karpierz, Kasia Ekwińska, Ola Taistra i Daria Brylova. Obozowisko to jest miejscem elitarnym, przeznaczonym dla wspinaczy – Kuba turystów odprawia bezlitośnie, ale na jego łaskę mogą liczyć wyłącznie zagubieni westmeni.

Częścią historii są wizyty niedźwiedzi i związane z tym nocne alarmy. To z ich powodu żywność trzeba przechowywać w tzw. relaksach. Od paru lat niedźwiedzie do nas nie zachodzą, co prawdopodobnie spowodowane jest tym, że turyści dostarczają im smaczniejszego jedzenia. Za to w tym roku odwiedzała nas emerytowana orzechówka. We wrześniu na polanę Szałasiska wkraczają jelenie, by odprawiać gody.

Infrastruktura, czyli coś dla ciała

Tabor jeszcze nie uzyskał pierwszej gwiazdki w klasyfikacji hotelowej, ale myślę, że to jedynie niedopatrzenie. Na polanie czekają wygodne namioty rozstawione na podestach, a w nich materace. Niektórzy narzekają, że nieco zbyt twarde. Jest i kącik higieniczny, a tam do wyboru, w zależności od temperatury dnia, mamy ciepły i zimny prysznic.

Wieczorem aktualne afery, nowe drogi i pierwsze powtórzenia można omawiać w jednym z dwóch relaksów – krakowskim bądź warszawskim. Psującą się żywność można przechować w jednej z dwóch lodówek. W tychże pomieszczeniach do dyspozycji był pełen zestaw garnków, sztućców, talerzy i kafeterek. Były sól i cukier. Były, bo w tym roku Julian Kubowicz odciął nas od nich i od kuchenek gazowych w związku z powszechnie znanym zagrożeniem. Zmywarki, suszarki i pralki jeszcze nie ma, ale kto wie, co zastaniemy w Taborze za rok.

Zasięg sieci telefonicznej jest tu bardziej zmienny niż pogoda w Tatrach, czasem można odebrać telefon, przeważnie nie, ale za to mamy Wi-Fi! O rozmaitych sentencjach rozsianych po relaksach, toaletach i umywalni pisał nie będę – to trzeba zobaczyć!

W Taborze znajdziemy też coś dla ducha – mała biblioteczka ma bardzo urozmaicony repertuar. Jest nieco literatury wspinaczkowej, ale nie tylko. Tatry słyną z tzw. dupów, niektóre potrafią ciągnąć się przez parę dni. Wtedy Tabor pustoszeje, na miejscu zostają tylko jego rezydenci, ci, którzy do domu mają daleko, i liczący na cud.

Tabor jest miejscem nieocenionym. My, taternicy, mamy możliwość nocowania w sercu Tatr. Pobliską szosą przemieszczają się niekończące się tłumy turystów, a my pozostajemy w swoim wąskim gronie. Z obozowiska na pobliskie ściany jest rzut beretem, choć dla niektórych to i tak za daleko. Parę kroków za taborowym szlabanem otwiera się panorama, która jest dla mnie najbliższym sercu widokiem w Polsce.

Nie wyobrażam sobie, żebyśmy mogli to miejsce utracić, tak jak stało się z obozowiskiem na Hali Gąsienicowej. Do zobaczenia w przyszłym roku.

Więcej zdjęć znajdziecie w numerze 3/2020!

Udostępnij wpis

Przeczytaj również