Pół wieku od największej polskiej tragedii lawinowej

26 listopada, 2018

 width=Karkonosze są dla Sudetów tym, czym Tatry dla Karpat” – ta cytowana dość często opinia autorstwa Alfreda Jahna, nieżyjącego już prawie od 20 lat profesora geografii i jednego z najsłynniejszych rektorów w dziejach Uniwersytetu Wrocławskiego, podkreśla wyjątkowość najwyższego pasma Sudetów, jego piękno i znaczenie na wielu polach. Jednocześnie można by rzec, że słowa tego cytatu niosą też pewną przestrogę – to bowiem w Karkonoszach czyha na odwiedzających je ludzi wiele niebezpieczeństw, a jednym z nich jest „biała śmierć” – lawiny śnieżne. Jakiż paradoks! Prof. Jahn był rektorem wrocławskiej Alma Mater w latach 1962-1968. Z funkcji rektora został usunięty wskutek tzw. wydarzeń marcowych, tj. protestów studenckich, które ogarnęły całą Polskę, a zaczęły się w Warszawie. Kilka dni po tym, gdy „lawina historii” przetoczyła się przez wrocławskie środowisko akademickie, w nie tak odległych od stolicy Dolnego Śląska Karkonoszach zeszła inna lawina – realna. Konsekwencje tego wydarzenia sprawiły, że stała się ona największą tragedią nie tylko w Sudetach, ale w polskich górach w ogóle, choć przecież Tatry są o 1000 metrów wyższe od swych sudeckich „braci” i bardziej kojarzą się z tego typu niebezpieczeństwem. 20 marca br. minęło 50 lat od tego pamiętnego dnia.

W sobotę 24 marca br. w pałacu we wsi Bukowiec, położonej malowniczo w Rudawach Janowickich, odbyło się seminarium poświęcone bezpieczeństwu w górach, stanowiące główny akcent obchodów 50. rocznicy tragicznej lawiny w karkonoskim Białym Jarze. Głównym organizatorem wydarzenia była Regionalna Pracownia Krajoznawcza Karkonoszy działająca w Związku Gmin Karkonoskich, który był także jego współorganizatorem razem z Grupą Karkonoską GOPR, Karkonoskim Parkiem Narodowym, Oddziałem PTTK „Sudety Zachodnie” w Jeleniej Górze i Towarzystwem Karkonoskim. Oficjalny tytuł seminarium brzmiał „LAWINA 1968. Zmarłym ku pamięci. Żywym ku przestrodze”. W ramach tej inicjatywy zaplanowano pięć referatów. Sala konferencyjna bukowieckiego pałacu wypełniona była licznie zgromadzoną publicznością (ponad 150 osób), wśród której dominowali ratownicy i przewodnicy górscy. W pierwszym rzędzie zasiedli honorowi goście – uczestnicy akcji poszukiwawczej z 1968 r. Obradom przewodził prezes zarządu Karkonoskiej Grupy GOPR Mirosław Górecki. Obecny był m.in. dyrektor Karkonoskiego Parku Narodowego dr Andrzej Raj. Mirosław Górecki mówił m.in. „Chciałbym, aby temu seminarium przyświecały dwa słowa, które powinny nam towarzyszyć zawsze, kiedy myślimy o wybieraniu się w góry. To pokora i roztropność. Pamiętajmy, że (…) to nie są góry wysokie, ale góry, które rzeczywiście niosą ze sobą olbrzymie zagrożenia, każdego roku tego doświadczamy. I roztropność, aby przygotowując się do tych wędrówek, czy to pod przewodnictwem wykwalifikowanych przewodników górskich, czy samodzielnie, zawsze właściwie projektowali naszą wycieczkę, tak by szczęśliwie wrócić do domu”. Jak zaznaczył prezes KG GOPR, seminarium miało m.in. pokazać, jak niebezpieczne potrafią być Karkonosze.

***

Nim przejdę do omówienia poszczególnych referatów, chciałbym – możliwie krótko – przypomnieć kilka podstawowych faktów na temat słynnej lawiny. Zeszła ona 20 marca 1968 r. w Karkonoszach w Białym Jarze, przez który przebiegają dwa szlaki turystyczne: żółty (prowadzący do schroniska Strzecha Akademicka) oraz biegnący Śląską Drogą szlak czarny (łączący dolną i górną stację wyciągu na Kopę). Na górnej krawędzi Białego Jaru tworzą się potężne nawisy śnieżne. Duże znaczenie ma fakt, że nachylenie jego stoków waha się od 30 do 39 stopni oraz że jest położony powyżej górnej granicy lasu i porasta go roślinność trawiasta lub brak tam w ogóle roślinności. Lawina zeszła rankiem, około godziny 10. Podawane są różne dane na temat jej wielkości, natomiast ostatnie ustalenia sugerują, że liczyła ponad 800 metrów długości, 80 szerokości, a jej czoło wznosiło się na 25-30 metrów! W wyniku jej zejścia śmierć poniosło 19 osób (13 Rosjan, 4 Niemców i 2 Polaków), kolejne 5 było poszkodowanych. Jak się oblicza, lawina pędziła z prędkością 100 km/h.

***

Pierwszy zaprezentowany referat był autorstwa dr. Zbigniewa Piepiory, pracownika naukowego Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu, przygotowany we współpracy z jego seminarzystką inż. Karoliną Sikorą. Nosił tytuł „Biały Jar – najbardziej niebezpieczne miejsce w polskich Karkonoszach”. W dużym skrócie można napisać, że autorzy na podstawie informacji o liczbie turystów odwiedzających Karkonoski Park Narodowy w latach 2010-2016 oraz danych o lawinach śnieżnych po polskiej stronie Karkonoszy z lat 1737-2014 (udostępnionych przez Karkonoską Grupę GOPR) dokonali oceny ryzyka i na podstawie szeregu analiz sporządzili kalkulację, której wynik – wg tychże autorów – potwierdza postawione przez nich pytanie badawcze „Czy Biały Jar jest najbardziej niebezpiecznym miejscem w polskich Karkonoszach?” (taką tezę postawił niegdyś Stanisław A. Jawor, obecny zresztą na seminarium, wieloletni przewodnik sudecki i ratownik GOPR, autor wielu publikacji o tematyce górskiej).

Pozwolę sobie w tym momencie na skomentowanie tego wystąpienia – jako historyk i badacz problematyki górskiej. Wg mnie już w założeniach dr. Piepiory i inż. Sikory tkwi poważny błąd. Po pierwsze, pytanie badawcze powinno zawierać albo czasownik „jest” albo „był”. Niby drobna różnica, ale zasadnicza! Otóż – jeśli chcemy dokonać analizy, które miejsce w Karkonoszach pochłonęło najwięcej ofiar, możemy oczywiście dokonywać takiego przeglądu (z „drobnym” zastrzeżeniem, o czym niżej). To, że Biały Jar był niebezpieczny np. w połowie XX wieku, wcale nie musi (choć oczywiście może) oznaczać, że taki jest dziś – i na odwrót.

Po drugie: „zderzanie” danych historycznych na temat lawin (nieważne, czy sprzed 10, 20, 50, 100 czy 280 lat) z danymi współczesnymi dotyczącymi frekwencji w Karkonoskim Parku Narodowym (lata 2010-2016) wydaje się kuriozalne. Nikt bowiem nie wie dokładnie, ile ludzi odwiedzało Karkonosze np. w 1903 r. zimą (a byli tam już wtedy zarówno narciarze skiturowi, wspinacze, jak i „zwykli” turyści; piszę to jako historyk zajmujący się tą problematyką), mamy tylko dane odnośnie do frekwencji w miejscowościach u stóp Karkonoszy położonych (zob.: Jacek Potocki, „Rozwój zagospodarowania turystycznego Sudetów od połowy XIX wieku do II wojny światowej”, Jelenia Góra 2004, rozdz. 2.5, tab. 2, s. 34). Nawiasem mówiąc, skądinąd wiadomo, że nie wszyscy przybywający do takich miejscowości udawali się w góry (podobnie jest współcześnie).

Prawidłowością badań historycznych jest to, że im głębiej sięgamy w przeszłość, tym mniej jest źródeł do naszych badań. Co to w praktyce oznacza? Że nie o wszystkich śmiertelnych przypadkach lawin w Karkonoszach musimy wiedzieć (i zapewne nie wszystkie takie zdarzenia odnotowano, a nawet jeśli, to czy świadectwa te dotrwały do naszych czasów?). Na podobnej zasadzie można by badać, ile ofiar pochłonęły karkonoskie torfowiska wysokie. Znamy takie przypadki, ale czy wszystkie (zwłaszcza te dawniejsze)? Dane (lawiny/frekwencja) „przerobione” przez dr. Piepiorę i inż. Sikorę generowały konkretne wyniki. Jedna zmienna (np. więcej ofiar spowodowanych nieznaną/nieodnotowaną lawiną) mogłaby odwrócić do góry nogami wszelkie ich tabelki i wyliczenia. Ponadto kto może zagwarantować, że ruch turystyczny np. zimą 100 czy 80 lat temu ogniskował się dokładnie tam, gdzie obecnie i w tych samych co współcześnie proporcjach? O ludzkiej aktywności w Karkonoszach w tzw. czasach niemieckich wciąż wiemy tak naprawdę (poza kilkoma zagadnieniami) niewiele, a gruntownie przebadana pod tym kątem została jedynie aktywność sportowa, i to w odniesieniu do całych Sudetów (Tomasz Przerwa, Między lękiem a zachwytem. Sporty zimowe w śląskich Sudetach i ich znaczenie dla regionu do 1945 roku, Wrocław 2012, s. 440).

Co więcej, dane na temat współczesnej frekwencji turystycznej w Karkonoszach zawierają niewiadomy de facto margines błędu. Co prawda oszacowuje się liczbę turystów, którzy weszli na teren KPN bez biletów (np. z powodu zamknięcia danego punktu kasowego lub jego braku – jak ma to na przykład miejsce na czarnym szlaku turystycznym prowadzącym z Karpacza do Sowiej Doliny i dalej na Sowią Przełęcz), ale kto wie, jaki dokładnie jest ów margines błędu w rzeczywistości? Nikt nie jest w stanie zbadać ani zliczyć wszystkich ludzi poruszających się każdego dnia po terenie Karkonoszy, tak samo jak niemożliwe jest to w Tatrach (podobne wyliczenia co do liczby turystów na podstawie sprzedanych biletów wstępu i oszacowywania turystów „bezbiletowych” czyni co roku Tatrzański Park Narodowy).

Po trzecie, autorzy nie uwzględnili (na co zwróciła uwagę w dyskusji po referacie jedna z uczestniczących w seminarium przewodniczek górskich) czynnika, jakim jest obecność w sąsiedztwie Białego Jaru dolnej stacji wyciągu na Kopę (krzesełkowy, działający od 1959 r., choć korzeniami sięga lat 30. XX wieku), co niejako automatycznie powoduje, że w miejsce to ściąga znacznie więcej ludzi (na podobnej zasadzie co kolej linowa na Kasprowy Wierch z Kuźnic w Tatrach), często mniej doświadczonych turystów, którzy stosunkowo tanim kosztem, bez znacznego wysiłku, chcą dostać się na szczyt Śnieżki lub w jego bezpośrednie okolice. Gdy wyciąg na Kopę nie działa (np. z powodu silnego wiatru na górze), turyści tacy często podejmują decyzję o wędrówce pieszej (także w okresie zalegania śniegu), co podwyższa znacznie stopień ryzyka. Wspomniana przewodniczka postawiła tezę, że gdyby taki wyciąg funkcjonował nie w Białym Jarze, ale np. w Kotle Łomniczki (nota bene – czerwony szlak prowadzący tamtędy od strony Karpacza jest powyżej schroniska nad Łomniczką zamykany zimą – również z powodu zagrożenia lawinowego!), to z dużą dozą prawdopodobieństwa można by powiedzieć, że to właśnie Kocioł Łomniczki byłby „najbardziej niebezpiecznym miejscem w polskich Karkonoszach”. Gwoli historycznej refleksji dodać też należy, że tamtego tragicznego dnia 20 marca 1968 r., kiedy w Białym Jarze zeszła lawina, wyciąg na Kopę był nieczynny (z powodu wiatru), turyści ruszyli więc pieszo – dla 19 z nich były to ostatnie chwile życia.

Po czwarte wreszcie, ważne wydaje się też podkreślenie, że współczesna sieć szlaków turystycznych w Karkonoszach nie jest dokładnie taka sama jak przed 1945 r., a jako jeden z przykładów można podać rejon Wielkiego Stawu (a więc także Kocioł Wielkiego Stawu), gdzie niegdyś (z rejonu Polany) prowadził szlak turystyczny, który dochodził do nieistniejącego obecnie (nikłe ślady w terenie) Schroniska Księcia Henryka Pobożnego (przed 1945 r. – Prinz-Heinrich Baude). Obecnie jest to rezerwat ścisły, turyści nie mają tam wstępu. Jest to zatem przykład miejsca, gdzie potencjalnie „za Niemca” mogło dochodzić zimą do wypadków, a obecnie oficjalnie nie wolno się tam poruszać (bo nieoficjalnie zawsze znajdą się tacy, którzy zakazów nie przestrzegają). Dla rejonu Kotła Wielkiego Stawu istnieją przekazy o uprawianiu tam na początku XX w. także działalności wspinaczkowej w warunkach zimowych, na przełomie grudnia i stycznia (zob. np. P. Kukurowski, Karkonoskie wspinaczki Güntera Oskara Dyhrenfurtha, „Karkonosze” 2009, nr 2(254), s. 35-39). Założenia metodologiczne wystąpienia dr. Piepióry są więc – w moim prywatnym odczuciu – bardzo kruche.

Wracając do samego referatu, prelegent wymienił obszary zagrożone lawinami po polskiej stronie Karkonoszy. Poza Białym Jarem i wspomnianym już Kotłem Łomniczki są to: – Kocioł Małego i Wielkiego Stawu, – Kocioł Smogorni, – Kocioł pod Małym Szyszakiem, – Czarny Kocioł Jagniątkowski, – Śnieżne Kotły (Mały i Wielki), – Kocioł Szrenicki, – północne zbocze Łabskiego Szczytu, – Kocioł Łabskiego Szczytu. Autorzy analizy odrzucili zjawiska, które według nich nie spełniały definicji Śnieżnego Zdarzenia Lawinowego (ŚZL), które to pojęcie sami zdefiniowali (na podstawie pojęcia lawiny śnieżnej W. Niemca z zamieszczonego na stronie www.wspinanie.friko. pl „Lawiny – przewodnik”) następująco: „gwałtowne przemieszczenie się dużych mas śniegu w dół stoku na odległość co najmniej 50 metrów, które powoduje śmierć i/lub cierpienie istot żywych”. Dr Piepiora i inż. Sikora zawęzili z tego powodu okres swej analizy do lat 1888-2014 (czy słusznie – patrz moje uwagi wyżej). Jako najbardziej niebezpieczne miejsca na wskazanym obszarze wyróżnili: Kocioł Łomniczki – Śnieżka – Kopa, Biały Jar, Kocioł Małego Stawu oraz Kocioł Szrenicki. Zsumowali „całkowitą liczbę poszkodowanych w danym miejscu, czyli ofiar śmiertelnych i poszkodowanych, i dzieląc ją przez sumę średniomiesięcznej liczby turystów odwiedzających KPN w latach 2010-2016 w miesiącach styczeń-kwiecień i grudzień”. Przedstawiając szereg tabelek z rezultatami rozmaitych wyliczeń (zapewne zostaną zamieszczone w anonsowanych materiałach we wrześniu br.), autorzy stwierdzili: „największe ryzyko pojawienia się śnieżnego zdarzenia lawinowego występuje w Białym Jarze”. Wg dr. Piepiory i inż. Sikory dla Białego Jaru wskaźnik ryzyka wynosi 0,00070%, następny „w kolejce” jest Kocioł Małego Stawu (0,0029%), rejon Kocioł Łomniczki – Śnieżka – Kopa (0,0002%) i Kocioł Szrenicki (0,0001%). W świetle tych wyliczeń autorzy odpowiedzieli pozytywnie na postawione na początku pytanie badawcze.

***

Drugi referat wygłosił Krzysztof Krakowski, pracownik Karkonoskiego Parku Narodowego. Tytuł wystąpienia brzmiał: „Śnieg, pokrywa śnieżna, lawiny”. Jak zaznaczył na wstępie prelegent, temat ten odchodzi na chwilę ściśle od Karkonoszy i podaje wiadomości ogólne z zakresu lawinoznawstwa. Od lat informacje na temat profilaktyki „antylawinowej” są przekazywane przez ratowników górskich – czy to w formie ulotek (na wspomnianym seminarium było wyłożone na stoliku z boku sali konferencyjnej takie podręczne kompendia wiedzy), filmów (np. zamieszczony na popularnym kanale internetowym YouTube dokument z cyklu „Akademia Górska TOPR” pt. „Lawiny”) bądź poradników internetowych (zamieszczanych na stronach WWW poszczególnych grup GOPR) czy też w końcu jako możliwość wzięcia udziału w stosownym szkoleniu w terenie (teoretycznym i praktycznym). Jest to obszerna i złożona tematyka, trudno byłoby zatem streścić w krótkim (bądź co bądź) artykule zamieszczonym na łamach „Taternika” całe (bardzo interesujące i poprowadzone z dużym znawstwem tematu!) wystąpienie pana Krakowskiego, które trwało ok. pół godziny. Pozostaje mi doradzić czytelnikom, by cierpliwie poczekali na wydanie materiałów z seminarium.

Trzeci referat, zatytułowany „Lawina 1968 i 50 lat później”, wygłosił Andrzej „Junior” Brzeziński. Mało kto byłby bardziej odpowiednim prelegentem, skoro pan Brzeziński zarówno brał udział (jako 19-latek) w akcji poszukiwawczej w 1968 r. w Białym Jarze („to, co ukazało się naszym oczom, tego nie można zapomnieć” – stwierdził), jak i później – już jako goprowiec (od 1975 r.) – uczestniczył w innych akcjach lawinowych. Jest absolwentem Monachijskiego Instytutu Lawinowego, członkiem Komisji Ratownictwa Lawinowego IKAR CISA oraz przewodniczącym Komisji Ratownictwa Lawinowego GOPR.

Andrzej Brzeziński podzielił się z zebranymi wspomnieniami z tamtego marca, opisywał też tereny w Karkonoszach zagrożone lawinami współcześnie, wskazał przypadki śmiertelne w tych lokalizacjach. Warto podkreślić słowa „Juniora”: „lawiny buduje wiatr”. W marcu 1968 r. w Karkonoszach dość mocno wiało i wiatr ten nawiał duży zapas śniegu do „magazynu”, z którego ruszyła feralna lawina. Na marginesie tego wystąpienia nie mogę powstrzymać się od jednej uwagi. W ciągu ostatnich kilkunastu lat w lawinach, które zeszły w polskich górach, zginęli także ratownicy górscy. W Karkonoszach takim tragicznym dniem był 8 lutego 2005 r., kiedy to w Żlebie Slalomowym Małego Stawu zginęli Daniel Ważyński i Mateusz Hryncewicz, których imię nosi dziś odbywające się corocznie we wrześniu Przejście Dookoła Kotliny Jeleniogórskiej. Wracali na nartach z patrolu. W tzw. „środowisku górskim” od lat krąży opinia, że nie powinni byli się znaleźć w tamtym miejscu. Jest to zupełnie inna sytuacja niż w głośnym przypadku akcji ratunkowej z 30 grudnia 2001 r., gdy pod Szpiglasową Przełęczą w Tatrach podczas akcji ratunkowej zginęli w lawinie młodzi ratownicy TOPR: Bartek Olszański i Marek „Maja” Łabunowicz.

***

Ostatnim prelegentem był naczelnik Karkonoskiej Grupy GOPR Sławomir Czubak, który opisał podległą sobie grupę i jej działania. Zrobił to nie bez humoru i z ciekawymi uwagami. Podkreślił np., że w Rudawach Janowickich (które KG GOPR zabezpiecza) częstymi „klientami” ratowników są wspinacze, podczas gdy w sąsiednim paśmie Gór Kaczawskich – speleolodzy.

***

Referent Krzysztofa Migała „Wieloletnie zmiany temperatury powietrza na Śnieżce na podstawie prowadzonych badań i pomiarów”, który nie został wygłoszony, zostanie zamieszczony w materiałach z seminarium, ich wydanie planowane jest na wrzesień br.

Po zakończeniu obrad nastąpiło otwarcie wystawy na I piętrze pałacu, gdzie w dwóch salach zaprezentowano: w pierwszej – zdjęcia z Białego Jaru w pamiętnym 1968 r., w drugiej natomiast wycinki prasowe dotyczące lawiny i akcji po niej (współczesne wydarzeniom z 1968 r. i rocznicowe – z kolejnych lat) oraz przegląd sprzętu górskiego i ratowniczego – zarówno „z epoki”, jak i współczesnego.

Inicjatywę zorganizowania opisywanego seminarium należy ze wszech miar pochwalić i pogratulować organizatorom trudu, który włożyli w jej przygotowanie. Być może była to ostatnia już okazja, by spotkać w jednym miejscu tylu uczestników akcji z ’68 w Białym Jarze. Czas jest nieubłagany, niektórzy z uczestników tamtych wydarzeń odeszli w ciągu minionego półwiecza Za Niebieską Grań. Wśród nich można wymienić niezapomnianego i nieodżałowanego Waldemara Siemaszkę, ratownika GOPR i przewodnika sudeckiego, a przede wszystkim wieloletniego gospodarza karkonoskiej „Samotni” (zginął tragicznie w 1994 r.) oraz Jerzego Janiszewskiego „Szatana” (zmarł w 2016 r.).

W trakcie seminarium można było otrzymać bezpłatnie „Zeszyt Historyczny” nr 1(17)/2018 Regionalnej Pracowni Krajoznawczej Karkonoszy, poświęcony w całości tragicznej lawinie w Białym Jarze AD 1968, zawierający szereg ciekawych materiałów na ten temat (m.in. wspomnienia uczestników tamtych wydarzeń spisane specjalnie z myślą o tej publikacji, także o tzw. „małej lawinie”, która zeszła 17 marca 1968 r. i była niejako – jak wiemy obecnie – zwiastunem trzy dni późniejszej tragedii. 150 egzemplarzy rozeszło się „na pniu”, a w trakcie seminarium Krzysztof Tęcza, redaktor tej publikacji, niestrudzenie krążył po sali i wręczał kolejne (ostatnie dostępne) egzemplarze zainteresowanym (popyt zdecydowanie przewyższał podaż!). W czasach wszechobecnej komercji – także w świecie literatury górskiej – taka praktyka zasługuje na szczególne docenienie i wyeksponowanie. Dodam, że także poprzednie zeszyty cyklu były dystrybuowane nieodpłatnie (z czego piszący te słowa skorzystał).

Kilka dni po 50. rocznicy w Białym Jarze zeszła lawina.
Wywołał ją nieznany skiturowiec, który łamiąc przepisy,
wszedł na zagrożony teren. Miał dużo szczęścia, wyszedł
z tego zdarzenia cało. Moją pierwszą myślą po tym, gdy
przeczytałem w lokalnych mediach o tym zdarzeniu,
było to, że zapewne ów narciarz nie uczestniczył
w seminarium w Bukowcu.

Udostępnij wpis

Przeczytaj również