Od przewodnika do Przewodnika. Tak to zapamiętałem…

7 marca, 2022

Pisze: Paweł Kukurowski

Kontakt ze śp. Józefem Nyką nawiązałem 14 lat temu, choć zetknąłem
się z Nim już kilka lat wcześniej. Myślę, że wielu ludzi w sposób o wiele
bardziej kompetentny i kompletny niż ja mogłoby opowiedzieć o Panu
Józefie, o „Szpisie”, o Wielkim Redaktorze… Moje doświadczenia są
znacznie skromniejsze, ale wiedząc, jak ważny był Jego wkład w rozwój moich zainteresowań, badań, aż wreszcie artykułów na temat historii alpinizmu i związanych z nim postaci na łamach „Taternika” (i nie tylko), czuję potrzebę podzielenia się z czytelnikami paroma „wspominkami”. Nie chcę opowiadać, jaki był Józef Nyka. Chcę opowiedzieć, jak zapamiętałem kontakty z Nim…
Wszystko zaczęło się, gdy na początku XXI wieku jako świeżo przyjęty na
studia historyczne maturzysta pojechałem we wrześniu na dwutygodniowy obóz duszpasterstw akademickich Wrocławia i Opola w Białym Dunajcu, 9 km od Zakopanego. Obóz z długą tradycją (mój pierwszy był jubileuszową, 20 edycją), organizowany przez studentów dla tych żaków, którzy dopiero mieli zacząć swoją akademicką przygodę. I pamiętam jak dziś, gdy w pudle z różnymi rzeczami, leżącym koło kominka w góralskiej chacie, w której mieszkaliśmy, wygrzebałem niewielką formatem książkę Józefa Nyki „Tatry polskie”. Odbyłem wtedy rozmowę z turystycznym (to taka osoba, która na wspomnianym obozie prowadzi kilkuosobową grupę po tatrzańskich szlakach), z której zapamiętałem, że to najlepszy przewodnik po Tatrach, jaki istnieje, i że każdy turystyczny powinien go nie tylko przeczytać, ale znać jego treść, by opowiadać innym o tych górach. To był mój pierwszy dłuższy pobyt w najwyższym paśmie Karpat w życiu – wyjeżdżając po 14 dniach obozu, już wiedziałem o „Tatrach polskich” Józefa Nyki.
Rok później ukończyłem I rok studiów i nadeszły zasłużone studenckie trzymiesięczne wakacje. Część z nich spędziłem u rodziny w Gorlicach u podnóża Beskidu Niskiego. Mój wujek był kiedyś goprowcem, w jego biblioteczce odnalazłem więc wiele klasycznych starych książek górskich, jak „Wołanie w górach” Michała Jagiełły, „Z dziejów taternictwa. O górach i ludziach” Bolesława Chwaścińskiego czy „Ostatnią barierę” Janusza Kurczaba. Czytałem namiętnie tę nieznaną mi wtedy literaturę. U Chwaścińskiego znalazłem wzmiankę, że Józef Nyka podczas II wojny światowej był partyzantem i pod jej koniec działał w Tatrach. Autor znanego mi przewodnika z partyzanckim życiorysem! Góry
i historia – już wtedy było to dla mnie mocne połączenie. W tej samej książce Chwaścińskiego przeczytałem o Günterze Oskarze Dyhrenfurcie. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że będzie to ważna postać w moich przyszłych badaniach i że właśnie dzięki „profesorowi himalajskiemu” nawiążę kontakt z Panem Nyką.

 class=
Józef Nyka

We wrześniu znowu pojechałem na obóz w Białym Dunajcu, już jako turystyczny. Do plecaka spakowałem stary przewodnik Józefa Nyki po Tatrach, kupiony w internecie. Przed wyjazdem uważnie go przestudiowałem. Przed każdą trasą, na którą chodziłem przez następne 2 tygodnie, jeszcze raz dokładnie czytam jej opis. Szczegółowość przewodnika i jego rzetelność robią duże wrażenie. Odkrywam Tatry krok w krok z Panem Nyką: geologię, florę i faunę, krajobraz, historię zasiedlania i eksploracji…
Wrzesień kolejnego roku – mój trzeci obóz w Białym Dunajcu. Awansuję,
zostaję szefem turystycznych chaty. Przewodnik Pana Józefa mam zawsze przy sobie. Znajduję w nim odpowiedzi na wiele pytań zadawanych w czasie wycieczek przez studentów, których prowadzę w góry. Mogę zapomnieć mapy, ale nigdy „Nyki”, jak mówimy skrótowo o przewodniku po Tatrach Jego autorstwa.
Studia, rok III (i później), seminarium magisterskie. Już wiem, o czym chcę
pisać pracę magisterską. Dotyczyć będzie biografia G.O. Dyhrenfurtha. Na początku idzie bardzo dobrze, jest dużo informacji o jego działalności na uczelni w niemieckim Breslau, trochę o życiu rodzinnym itd. Tylko o działalności w górach znajduję stosunkowo mało – głównie materiały o Sudetach. A wygląda na to, że Dyhrenfurth bardziej skupiał się na górach niż karierze akademickiej, i to nie w sudeckich pasmach górskich jego rodzinnego Dolnego Śląska, a raczej w Dolomitach, Alpach, aż wreszcie w Himalajach… Na początku 2007 r. w „Taterniku” ukazuje się mój pierwszy tekst z zakresu historii alpinizmu – rocznicowe wspomnienie o GOD-zie (jak skrótowo pisze się o Dyhrenfurcie).
Ostatni (V) rok studiów. Przechodzę, tzw. kryzys twórczy – chyba porwałem
się z motyką na słońce, biorąc „na tapet” Dyhrenfurtha? Gdzie szukać informacji o jego górskiej działalności? Jak trwoga, to do… Pana Nyki. Decyduję się na kontakt z nim. Bez problemu odnajduję w internecie e-mail do Pana Józefa, choć jego używanie przez 80-latka nie wydaje się tak bardzo oczywiste. Przychodzi odpowiedź, którą pozwolę sobie zacytować w całości:
„Szanowny Panie Pawle! Pana liścik mailowy zastałem po powrocie z Jury
z Walnego Zjazdu PZA. Tkwi Pan w bardzo ciekawym temacie, niełatwym ze względu na wielość zainteresowań bohatera i na nadmiar drukowanych źródeł. Nie miałem zaszczytu spotkania GOD-a, wymienialiśmy tylko listy. Normana natomiast widywałem wielokrotnie. O Ojcu zamieszczałem notatki w mediach krajowych i zagranicznych, mam też w planie zeszyt »G.O. Dyhrenfurth « do mojej Górskiej Bibl. Historycznej, do którego zebrałem materiały i napisałem spore fragmenty, ale po Pana artykule sprawa nie jest pilna. Pana artykuł ukazał się w »Taterniku « 1/07, red. Kurczab zapewne zapomniał o przesłaniu Panu zeszytów autorskich. Materiał jest bardzo dobry i okazale podany, co ważniejsze, zdjęcia wyszły zupełnie dobrze. Pyta Pan o cytat w książeczce Alpinizm, nie zaglądałem do niej od co najmniej 10 lat i nic nie pamiętam. Źródło cytatu jest na pewno w moich papierach, ale gdzie szukać odpowiednich teczek? Zrozumie Pan, kiedy stuknie Panu 80-ka. Pana wzmianka o książce Nickela przydałaby mi się do »Głosu Seniora«, chyba mogę z niej skorzystać z Pana podpisem? W Szwajcarii zrobiono też dwa filmiki o Dyhrenfurthach. W Sudety wrocławiacy jeździli gównie na Ski-Touren, w swoim wykazie wspinaczek GOD wymienia tylko nieliczne wspinaczki. O autorskich bojach starego D. wiele mi opowiadał jego współpracownik Anders Bolinder, z którym się przyjaźniłem.

Pamiętam, że gdy obroniłem magisterkę o Dyhrenfurcie, o wiele ważniejszą kwestią niż ocena wystawiona przez instytutową trzyosobową komisję było to, czy Pan Nyka pozytywnie oceni efekt moich badań

Gdyby mi Pan podał swój adres pocztowy, przesłałbym Panu zeszycik 18 GBH Alfred Martin: »Zimowe drogi w Tatrach 1906 « (m.in. z »przyjacielem«
Dyhrenfurthem). Mój list jest trochę chaotyczny, ale piszę go na chybcika.
Pana praca zapowiada się na dobry doktorat, życzę gorąco, żeby tak się stało. Łączę serdeczne pozdrowienia”.
Tak się zaczęła moja korespondencja z Panem Józefem. Po lekturze tego
pierwszego maila wiedziałem, że trafiłem pod najwłaściwszy z adresów!
Dzięki pomocy i wsparciu Józefa Nyki tempo mojej pracy nad „magisterką”
przyspieszyło.
Pan Nyka konsultował nie tylko elementy biografii Dyhrenfurtha, pozwo lił mi także zrozumieć skomplikowaną niemieckojęzyczną terminologię górską i wspinaczkową:
„Szanowny Panie, odpowiadam od ręki, odłożenie maila do jutra grozi wykolejeniem. Terminy, o które Pan pyta, dziś nie są ściśle zdefiniowane, a sto lat temu były tym bardziej pojemne. Rinne może oznaczać żleb – zależnie od kontekstu. Steilstufe można tłumaczyć stopień, stromy stopień, uskok, przy formacji rozciągniętej w poprzek zbocza były to góralskie spady. […]. Pozdrawiam serdecznie – J.N.”
Pamiętam, że gdy obroniłem magisterkę o Dyhrenfurcie, o wiele ważniejszą
kwestią niż ocena wystawiona przez instytutową trzyosobową komisję było to, czy Pan Nyka pozytywnie oceni efekt moich badań. Wysłałem Mu komputerowy wydruk pracy i czekałem (z duszą na ramieniu, rzecz jasna!). Pan Nyka odpisał: „znakomita!”. I wiedziałem, że taka musi istotnie być, bo słowo Pana Józefa było (chyba nie tylko dla mnie?) rozstrzygające we wszelkich górskich sprawach!
W ten sposób zacząłem korespondować z Panem Józefem nie tylko na tematy „służbowe”, ale też prywatne. Napisałem mu, że jako WF na studiach zaliczyłem wspinaczkę ścianową, że chcę iść na kurs skałkowy, a potem taternicki, że rozglądam się za sprzętem wspinaczkowym w sklepach górskich. W odpowiedzi przeczytałem mniej więcej tak: „Panie Pawle! Pana rola jest chyba inna. Na sportowe osiągnięcia już za późno. To wciąga”. Myślałem nad tymi słowami i wreszcie zrezygnowałem z „kariery” wspinaczkowej. Nie ma kursu, nie ma granitu pod palcami. Tatry tylko turystycznie. Zamiast tego prowadziłem badania nad historią alpinizmu w oparciu o źródła i materiały niemieckojęzyczne – a dużej konkurencji na tym polu w Polsce wtedy nie było i mnóstwo białych plam czekało na opisanie. Pan Nyka zadeklarował pomoc. Potem wiele razy zastanawiałem się, czy dobrze zrobiłem, przedkładając badania historyczne nad aktywność wspinaczkową. Przeważył tu górski autorytet Pana Nyki, jakim już wtedy (po niespełna roku kontaktów z Nim) w moich oczach był. Może nie pisałbym dziś tego wspomnienia, gdyby nie jego sugestia i dobra rada?

Pod koniec listopada 2008 r. pojechałem do Warszawy. W trakcie krótkiego pobytu w stolicy m.in. odwiedziłem Pana Nykę w Jego mieszkaniu. Było to
nasze jedyne osobiste spotkanie w trakcie całej znajomości, choć wtedy tego
oczywiście nie wiedziałem. Pamiętam pierniki na stole i herbatę, wpisywanie dedykacji do Jego książek, które ze sobą przyniosłem (w tym przewodnik po Tatrach!) oraz rozmowy na interesujące tematy. Niestety miałem tylko godzinę i musiałem szybko opuścić gościnne progi przy ul. Klaudyny…
Kolejne teksty do „Taternika” piszę w następnych latach… Niezbyt często, ale interesuje mnie wiele innych rzeczy, a nie na wszystko wystarczy czasu. Pan Józef w listach stale dopinguje mnie do dalszych badań, by potem publikować ich wyniki. Biorę się za jakieś karkołomne tematy, do których nie ma punktu zaczepienia – jak grób Sieglind Ehrenberg na cmentarzu we Wrocławiu. Pan Nyka spieszy z pomocą, jak federalna kawaleria ratująca amerykańskich osadników osaczonych przez Indian w finałowych scenach westernów. Na końcu artykułów, gdy je przeglądam, stale pojawia się dopisek: „dziękuję Panu Józefowi Nyce”. Bo przecież nie sam do tego wszystkiego doszedłem, ktoś mi pomógł…
Mijają lata. O górach piszę coraz mniej, a może inaczej – mniej wspinaczkowo, a – jeśli już – o działaniach militarnych w górach. Odkrywam wtedy partyzancką przeszłość Pana Nyki, którą bardzo interesuje się mój znajomy – Dawid Golik. Po latach Dawid będzie autorem monografii IV batalionu 1 Pułku Strzelców Podhalańskich AK, w którym walczył podczas wojny „Szpis” (bo taki partyzancki pseudonim obrał sobie Józef Nyka). Chodzę czasem po Gorcach, także śladami „Szpisa” (po latach dotrę m.in. na Skałkę nad Ochotnicą, gdzie obozował Jego batalion latem 1944 r.). Z wypraw w góry ślę Panu Józefowi regularnie kartki pocztowe, czasem przesyłam także życzenia na urodziny, Wielkanoc czy Boże Narodzenie. Zaczynam też dzwonić. Rozmowy są długie. Kiedyś Pan Józef mówi mi mniej więcej tak: „Cieszę się, gdy z Panem rozmawiam. Moi koledzy mówią mi o swoich chorobach i u jakiego lekarza ostatnio byli. A od Pana słyszę o górach, wyprawach, historii”. To nie jest znajomość na zasadzie: piszę artykuł, proszę mi znaleźć materiały. Opowiadam o moim
życiu prywatnym, planach, nadziejach i troskach. Pan Józef cierpliwie słucha, życzliwie pomaga, udziela rad, cieszy się z sukcesów albo wyraża smutek z powodu jakiegoś mojego niepowodzenia. Mimo to wciąż pozostaje dla mnie przede wszystkim górskim autorytetem, postacią wręcz mitologiczną, kimś legendarnym, kogo dane mi było poznać. Wiedziałem, że mam kontakt z kimś absolutnie wyjątkowym – Człowiekiem Gór w każdym tego sformułowania znaczeniu…
Wielki Jubileusz Pana Józefa – w 2014 r. świętował 90 urodziny. Życzenia
i gratulacje spływają ze wszystkich stron. Również dołączam do tego „strumienia”. W kolejnych latach Pan Józef ma coraz więcej kłopotów ze zdrowiem. Mimo wszystko korespondencja trwa, dzwonię, piszę. Pan Nyka dość regularnie przesyła mi swoje broszurki: „Głos Seniora” (do którego raz czy dwa piszę jakąś notatkę) czy zeszyty „Górskiej Biblioteki Historycznej”. Dzięki nim poznaję kolejne epizody z Jego drugowojennego życiorysu, nowe dla mnie górskie tematy, które interesowały Jego, a teraz mnie. Lektura odkrywa przede mną nowe perspektywy – zaczynam szukać pewnych rzeczy „na przedłużeniu” tego, o czym pisał Pan Nyka. Z różnym zresztą skutkiem. Ile z tego udałoby się zrobić, gdyby nie pomoc Pana Józefa? Bez Jego rad, materiałów, sugestii czy ponawianych zachęt do działania? Mój dorobek pisarski przy Jego to jak kropla wody przy oceanie…

„Z autora przewodnika po Tatrach Józef Nyka stał się dla mnie
Przewodnikiem po świecie gór, a także historiach z nim związanych

Wreszcie nadszedł 5 września 2021 r. Przed godziną 12 znajomy przekazuje mi wiadomość, że Józef Nyka zmarł dzień wcześniej. Dożył godnego wieku 97 lat, ale i tak było to zaskoczenie. Jak to, już Go nie ma? Kto Go zastąpi?
Nie było mi dane pojechać na Jego pogrzeb do Warszawy, choć bardzo
chciałem.
Mówi się często, że „człowiek żyje tak długo, jak żyje pamięć o nim”. Osobiście wolę powiedzieć, że gdy ktoś nam bliski (choćby nie z rodziny) odchodzi, to jednocześnie umiera jakaś cząstka naszej duszy, ale zarazem cząstka duszy zmarłej osoby pozostaje w nas i żyje dalej. I myślę, że tak jest właśnie z Panem Nyką. Z autora przewodnika po Tatrach Józef Nyka stał się dla mnie Przewodnikiem po świecie gór, a także historiach z nim związanych. Po górach można chodzić i odkrywać je bez przewodnika – książki w plecaku lub towarzystwa osoby „w czerwonym polarze”. Jednak wtedy nie poznajemy tego świata tak dobrze, jak z tą książką czy tą osobą. Nasza wiedza pozostaje uboższa. Myślę, że od nikogo nie dowiem się już o górach tyle, ile od Pana Józefa i z publikacji Jego autorstwa. Ile w ogóle z Jego dorobku znam osobiście, przeczytałem? Zastanawiam się też czasem, ilu z tysięcy turystów przemierzających Tatry, Pieniny, Gorce czy Sudety zna postać Józefa Nyki i efekty Jego wieloletniej działalności – ten ogrom wiedzy, który nam przekazał i pozostawił? Wiem jedno – trzeba o Nim przypominać, mówić i pisać. Stąd także ten tekst wspomnieniowy, ale nie zamyka on sprawy – chcę opowiadać o Józefie Nyce i rzeczach, które opisywał, innym, wciąż nowym ludziom. Był to jeden z ważnych
czynników niedawnej decyzji o zapisaniu się na kurs przewodnika sudeckiego. Jednak myślę, że w górach łatwiej zostać przewodnikiem niż Przewodnikiem. Panu Józefowi to się udało…

Udostępnij wpis

Przeczytaj również