Nie zawieszam czekana na ścianie

28 sierpnia, 2018
 width=
Nie zawieszam czekana na ścianie

To zaszczyt czy odpowiedzialność?

Gdy dostałem tę propozycję, byłem bardzo zaskoczony i zaszczycony. Gdy wgryzłem się w to, gdy widzę ogrom pracy przede mną, ilość zadań, wielość elementów, które połączyć trzeba w jedną całość, to… Nie jest to łatwe.

Dawka adrenaliny, jak przed wyjściem na szczyt?

To zupełnie coś innego. Zdarza się, że to absorbuje moją uwagę niemal w 100 procentach. Nie mam wtedy czasu na pracę i zastanawianie się nad innymi rzeczami. Moją uwagę zajmują zadania, co zrobić z tym czy z tym, do kogo zadzwonić, z kim się spotkać… To spore wyzwanie.

Długo się wahałeś?

Pierwszy raz Janusz Majer zaproponował mi to stanowisko na spotkaniu w schronisku Roztoka po wyprawie na K2. Mocno mnie to zaskoczyło. Wyprawę udało się zorganizować, zebrać fundusze, szczęśliwie ją przeprowadzić i wrócić bezpiecznie (nie udało się tylko wejść na szczyt). Nie spodziewałem się, że Janusz może zrezygnować.

Odpowiedziałem, że muszę to przemyśleć. Było nas tam około 20 osób. Przez kilkanaście godzin rozmawiałem ze wszystkimi. Pytałem, co sądzą o tej propozycji, i uzyskałem jednogłośną akceptację. Dopiero po tym rozmowach podjąłem decyzję.

O co ich pytałeś?

To ludzie, z którymi znam się od wielu lat i byłem z nimi na wyprawach. Znają moje podejście i możliwości, zarówno organizacyjne, jak i wspinaczkowe. Także podejście do ludzi. Wiedzieli, jak funkcjonuję w biznesie i szefuję Klubowi Wysokogórskiemu w Lublinie. Pytałem, co sądzą o propozycji Janusza. Twierdzili, że w tej sytuacji, kiedy Janusz chce zrezygnować i przekazać stery, to najlepsza ewentualność. Prosili, abym się zdecydował i, co najważniejsze, deklarowali pomoc, chęć współdziałania. I chyba to było dla mnie kluczowe. Przy tak olbrzymim wyzwaniu ważne jest zaangażowanie wszystkich uczestników oraz wsparcie i pomoc z zewnątrz. Celem jest zdobycie góry, wszyscy uczestnicy są zdeterminowani i poświęcają swój czas, trenują i przygotowują się przez kilka miesięcy.

Czy jesteś już gotowy, aby odpowiedzieć na pytanie, czy Twoje działanie będą oznaczały przełom, czy kontynuację?

Cele, które już wcześniej były wskazane, czy PHZ jest w miejscu, w którym trzeba dokonać jakiejś zmiany? Nie wydaje mi się, aby potrzebna była rewolucja. Chcę kontynuować to, co zaczął Artur Hajzer i prowadził Janusz Majer. Wyznaczone przez nich cele też w zasadzie nie ulegają zmianom. Głównym problemem są oczywiście pieniądze. Główne cele kształtują możliwości finansowe, a nie to, co byśmy chcieli. To widać już teraz. Nasz wstępny pomysł, aby jesienią pojechać na Nanga Parbat, ze względów finansowych nie jest już aktualny, ale planuję, aby, przyłączywszy się do innej wyprawy, kilka osób mogło zmierzyć się z mniej ambitnym celem, ale dającym możliwość sprawdzenia się na dużych wysokościach młodym wspinaczom, którzy do tej pory nie mieli takich możliwości. Uważam, że taka potrzeba istnieje. Rozmawiałem np. z Maćkiem Bedrejczukiem, który świetnie spisywał się na ostatnich wyprawach zimowych. On sam stwierdził, że brakuje mu sprawdzenia, jak jego organizm funkcjonuje na 8 tysiącach metrów. To ważne, aby wspinacz miał mentalnie zakodowane, że daje sobie radę na tych wysokościach i może tam funkcjonować.

Czy widzisz szersze zaplecze obecnej kadry polskich himalaistów? Pytam także o kobiety. Założeniem PHZ była przecież stała obecność i dawanie możliwości ludziom młodym, w tym kobietom.

Tak. Jest już lista osób, które mają potencjał, które mogłyby uczestniczyć w programie PHZ. I ta lista nie jest zamknięta. W tej chwili jest na niej 18 nazwisk. Jest tam także nazwisko jednej dziewczyny. To ludzie, którzy nie byli na 8 tysiącach metrów. Chcemy – bo to jest jednak praca zespołu – podejść do tego jak do osobnego projektu w ramach PHZ. I za ten projekt będzie odpowiadał Marek Chmielarski.

To będzie kadra następnych lat? Kiedy poznamy te nazwiska?

Jesteśmy na etapie rozmów, więc jest za wcześnie, aby o tych nazwiskach mówić. Wbrew pozorom ławka polskich himalaistów nie jest długa, myślę o ludziach z doświadczeniem uprawniającym do brania ich pod uwagę do szerokiego składu wypraw. I w sytuacji, kiedy z jakichś powodów losowych kilka osób wypada z tej grupy, mamy problem ze skompletowaniem ekipy. Po wyprawie na K2, która dała nam wielki rozgłos, widzę szansę, aby ze środowiska osób wspinających się wyłoniła się grupa, która chce podjąć większe wyzwania. Taką grupę, która sprawdziła swoje umiejętności na trudnych drogach i dużych ścianach, a która teraz nie tylko chce wejść na duże wysokości, ale także myśli o wszechstronnym rozwoju swoich możliwości, chcemy wyłonić, objąć programem przygotowań i dać szansę w kolejnych wyprawach. Tak aby po kilku latach mogli kontynuować PHZ albo działać na własną rękę.

Zainteresowanie mediów wyprawą na K2 odbierasz jako szansę, a nie jako zagrożenie?

Obecność mediów i swobodny dostęp dziennikarzy do nas na wyprawie przez telefon, który dzwonił niemal non stop, nie do końca pomagały. Raczej wprowadzały element dekoncentracji i wpływały negatywnie na morale. Potrzebne jest pewne ograniczenie albo ustalenie zasad komunikacji z mediami, która oczywiście być powinna. Mamy XXI w., więc zarówno możliwości techniczne, jak i otoczenie medialne trzeba wykorzystywać. Jednak musimy to trochę inaczej zorganizować. Inaczej niż na wyprawie na K2.

Kontakt z mediami też staje się elementem strategii wyprawowej?

Tak. Zainteresowanie ze strony mediów daje większe możliwości. Wyprawę na K2 obserwowało wg Instytutu Monitorowania Mediów ok. 1 miliard osób na całym świecie, 300 mln śledziło ją na bieżąco, a tylko w Polsce czas poświęcony w mediach wyprawie daje się przełożyć na ok. 92 mln zł tzw. ekwiwalentu reklamowego. Wbrew pozorom nie wpływa to automatycznie na zainteresowanie sponsorów i łatwość w ich pozyskaniu. Pieniądze na wyprawy wciąż zdobywa się z trudem. Alpinizm jest specyficzną dyscypliną. Osoby, które decydują o sponsoringu w dużych firmach, zdają sobie sprawę z ryzyka, jakie się wiąże z naszą działalnością. Mimo odbytych dziesiątek spotkań, nie jest łatwo uzyskać porozumienie.

Czy potwierdzasz wcześniejsze wypowiedzi Janusza Majera, że polska ekipa znów zmierzy się z K2?

Tak, wyruszymy na K2 po raz kolejny. Zimą 2019/20. Potwierdzam, jest taki plan, robimy wszystko, aby się tak stało. Jestem zdeterminowany, aby to przeprowadzić.

 width=

Masz swój autorski pomysł na górę?

Nie jest tak, że jest jeden pomysł. Jest grono himalaistów ze swoimi doświadczeniami, przemyśleniami – ostateczna strategia będzie wypadkową tych przemyśleń. Musimy poważnie rozważyć aklimatyzację w Ameryce Południowej. Musimy mieć doskonałą wiedzę o oknach pogodowych i analizę, kiedy one występowały w latach poprzednich. Michał Pyka, który przygotowywał nam prognozy, robi takie analizy. Można z dużą dozą prawdopodobieństwa wytypować, kiedy te okna występują. I tę wiedzę musimy wykorzystać w 100 procentach. Oczywiście, nie może istnieć strategia oparta tylko o okna pogodowe. Na K2 trzeba umieć działCo po K2? Czy nie zabraknie wielkich wyzwań?ać także w złej pogodzie, na granicy ludzkich możliwości.

Czy projekt K2 dla Polaków nie staje się bardziej projektem wizerunkowym i ambicjonalnym niż sportowym? Czy to nie przeszkadza?

Wszyscy, uczestnicy i wspomagający projekt, podchodzimy do tego w sposób sportowy. Nie planujemy działań z tlenem. Nie działamy tak, że musimy tam jechać za wszelką cenę. Ale wszystkie nasze doświadczenia wskazują, że szansa na zimowe zdobycie K2 jest bardzo duża, trzeba tylko wykorzystać zapał i chęć ludzi oraz ich doświadczenie. Trzeba to zrobić. Nie można się też odwrócić do tego, że to jest kontynuacja złotej ery polskiego himalaizmu lat 80., jego wielkich sukcesów. Musimy mieć w pamięci to, czego dokonali nasi koledzy i co programem Polski Himalaizm Zimowy rozpoczął Artur Hajzer. To w nas jest i nie da się tego pominąć. Ambicjonalnie też to na nas działa. Ale to chyba naturalne. Zdobycie K2 byłoby tego kontynuacją, zamknięciem pewnego rozdziału w himalaizmie zimowym. I od tego też odwrócić się nie można.

Co po K2? Czy nie zabraknie wielkich wyzwań?

Samych pików ośmiotysięcznych mamy więcej niż 14. Są wspaniałe szczyty siedmiotysięczne. Są drogi i linie, których nikt nie przeszedł zimą. Gór mamy tyle, że celów nie powinno zabraknąć.

Artur Hajzer i Janusz Majer wprowadzali do PHZ elementy, które nazwać można profesjonalizacją. Badania kondycyjne, osobowościowe, tworzenie kadry, zaplecza… Czy planujesz jakieś nowe kroki w tej sferze? Zmiany w logistyce przygotowań?

Nie widzę takiej potrzeby, mamy dwa zespoły zaangażowane w projekt, które przygotowywały nas zdrowotnie, kondycyjnie, wydolnościowo i żywieniowo. Rozmawialiśmy już ze Śląskim Centrum Chorób Serca w Zabrzu, które kiedyś, mając specjalny grant, zrobiło wszechstronne badania naszych organizmów. Teraz niestety nie da się tego zrobić, ale będziemy stale monitorować i weryfikować stan zdrowia potencjalnych uczestników programu. Włącznie z badaniami wydolnościowymi. Mamy w planie objęcie ich kompleksowymi badaniami pokazującymi stan organizmu, jego gotowość i wydolność. Będzie to brane pod uwagę przy wyborze składu zespołu, ale nie będzie to jedyne kryterium.

Jesteś szefem programu, pewnie nie będziesz kierownikiem wyprawy. Jaką rolę wyznaczasz sobie w zespole?

Chciałbym być uczestnikiem wypraw, ale również w stosunku do mnie nie będzie taryfy ulgowej. Muszę pracować, aby załapać się do składu. Chciałbym oczywiście pojechać na wyprawę na K2 i na wyprawę przygotowującą do tego. Dalej chcę się wspinać, zdobywać najwyższe szczyty. I nie chodzi tu tylko o ośmiotysięczniki. Nie zawieszam czekana na ścianie.

 

Udostępnij wpis

Przeczytaj również