Prof. Zdzisław Jan Ryn – alpinista, podróżnik, dyplomata, ekspert medycyny górskiej, wreszcie psychiatra, autor pionierskich badań psychologicznych i psychiatrycznych dotyczących wpływu wysokości na organizm. Jego praca o życiowych postawach alpinistów wywołała kiedyś ogromne kontrowersje. Podobną publikację poświęcił skoczkom narciarskim, ale wyniki jego badań można odnieść do wszystkich uprawiających ekstremalne sporty. Ukazała się właśnie jego nowa książka „Góry. Medycyna. Antropologia”. (Medycyna Praktyczna, Kraków 2016). Dzieło życia. Efekt pięćdziesięciu lat badań, podróży, przygód i przemyśleń. Czy znowu wstrząśnie światem ludzi gór?
Z profesorem Zdzisławem Janem Rynem rozmawia Agnieszka Szymaszek.
– Czym jest dla Pana ta książka?
– To moje opus magnum, ale i opus vitae. Dojrzewała 50 lat, sama redakcja tekstu i przygotowanie do druku pochłonęły 3-4 lata. Ale nie narzekam. Napisałem ją z potrzeby serca i ducha. I towarzyszyło temu przekonanie, że będzie pomocna ludziom gór. W szczególności alpinistom i himalaistom, zwłaszcza w kontekście szalonego wyścigu i konkurencji, w ostatnich latach okupionych żniwem śmierci ludzi młodych, zdrowych, wykształconych. Pasjonatów gór. Płacą najwyższą cenę tego konkurencyjnego szaleństwa. Zeszły na dalszy plan wartości, które do tej pory, od XIX wieku, były tak przez nas cenione: romantyzm, jaki towarzyszył relacji człowieka z górami: solidarność, poszukiwanie piękna, wolności, a także Boga. Dzisiaj wyższe wartości są spychane na dalszy plan, a duchowa sfera człowieka, która moim zdaniem jest zasadniczym motywem wspinania na górskie szczyty, ulega zatraceniu.
– Dziś można wynająć przewodnika, który wciągnie nas na Everest.
– I to prowadzi do tego, że w ostatnich latach straciliśmy całe pokolenie wybitnych postaci. Odczuwam ten ciężar, bo przecież gdy zrobiłem katamnezę moich badań – zarówno doktoratu, jak i pracy habilitacyjnej – to okazało się, że z grona 80 taterników, himalaistów, alpinistów polskich, których miałem okazję badać pod kątem wpływu wysokości na ośrodkowy układ nerwowy, co najmniej 35 zginęło w górach. Przeżywałem trudne momenty, kiedy środowisko ludzi gór traktowało moje początkowe publikacje krytycznie, a nieraz żartobliwie. Nadal odczuwam boleśnie utratę tych, którzy w górach zginęli.
– Ale dziś Pańskie badania mają światową renomę.
– Rzeczywiście odczuwam satysfakcję, bowiem ośrodki naukowe na świecie – zwłaszcza brytyjskie, hiszpańskie, japońskie, francuskie, laboratoria wysokościowe w krajach andyjskich, zajmujące się chorobą górską, potwierdziły moje badania. Wnioski zostały zweryfikowane przy użyciu nowoczesnych metod, jak tomografia komputerowa mózgu, scyntygrafia, rezonans magnetyczny. Takich narzędzi w latach 70. i 80. do dyspozycji nie miałem. Statystyki dotyczące przyczyn śmierci w górach w ostatnich latach wykazują, że więcej wypadków śmiertelnych spowodowanych było patologią mózgową niż wypadkami losowymi, jak lawiny czy wpadnięcie do szczeliny lodowca. To wielki paradoks, że wspinaczka górska, niezwykle piękna, szlachetna dziedzina aktywności ludzkiej, jest obarczona zagrożeniem śmierci. To był powód, dla którego postanowiłem dokonać podsumowania i przeanalizować relacje człowieka z górami zarówno w aspekcie historycznym, jak też antropologicznym i medycznym. Decyzje podejmowane na dużej wysokości w ekstremalnych warunkach bywają nieracjonalne, nieraz absurdalne, ewidentnie bezkrytyczne, są uwarunkowane kondycją psychiczną. Praktyczną stroną badań jest także i to, że inaczej powinno się spojrzeć na ocenę takich działań. Osoba, która sama cierpi na zaburzenia postrzegania niebezpieczeństwa, nie może być obciążana odpowiedzialnością – że np. zostawiła w górach partnera.
– Zmieniła się dzisiaj górska taktyka. Nie organizuje się już zazwyczaj wielkich wypraw z udziałem lekarza. Kiedyś decyzje podejmował z bazy kierownik wyprawy, dziś zapadają głównie w ścianie albo na grani.
– Do tej pory lekarz wyprawy przeprowadzał powierzchowne badania funkcjonowania układu krążeniowo‑oddechowego jako zasadniczego transportera tlenu dla mózgu. Lekarz i kierownik wyprawy posiadający tę wiedzę mogli podejmować decyzje wycofania się w trudnych sytuacjach, a nie mało krytycznego dążenia do wejścia na szczyt za wszelką cenę, mając nieraz świadomość, że skazują ludzi na śmiertelne niebezpieczeństwo. Na szczęście rola lekarza wyprawy w ostatnich latach zmieniła się radykalnie, także ze względu na to, że możemy pewne badania robić na odległość, telemetrycznie. Tego rodzaju konsultacje ze specjalistami można prowadzić na dowolną odległość. Lekarz może konsultować i analizować wyniki badań oraz podejmować decyzje, nie uczestnicząc fizycznie w wyprawie. Taką taktykę wprowadzili Japończycy, korzystając ze zminiaturyzowanych aparatów elektromedycznych. Dokonali pierwszych zapisów czynności bioelektrycznej mózgu, czyli elektroencefalografii na odległość. Były to pierwsze zapisy zarejestrowane na szczycie Everestu czy na wysokościach powyżej 8000 metrów, o czym dawniej nie można było nawet marzyć. Obecnie lekarz może rejestrować czynności mózgu himalaisty na odległość, z elektrod zamontowanych w kasku. Ten stan wiedzy i możliwości sprawia, że można ustalać pewne standardy postępowania. Polski Związek Alpinizmu jest członkiem Międzynarodowego Towarzystwa Medycyny Górskiej z siedzibą w Szwajcarii, zatem jesteśmy bezpośrednio zaangażowani nie tylko w respektowanie, ale także w tworzenie zasad i standardów postępowania w konkretnych sytuacjach.
– Skoro nauka idzie do przodu, rola lekarza zmienia się, możliwości diagnostyki i leczenia – nawet zdalnego – są znacznie większe, to dlaczego liczba wypadków spowodowanych chorobą wysokościową rośnie?
– Jedną z przyczyn jest aspekt komercyjny i konkurencja. Konkurencja i konieczność odpłacenia się sponsorom, którzy wydają nieraz ogromne sumy na wyczyn, którego dokonać ma himalaista na najwyższych szczytach świata. Dochodzi do tego silna presja na sukces. Osiągnięcie celu staje się ważniejsze niż dopuszczalne ryzyko. Niejednokrotnie te elementy decydują o podejmowanych decyzjach. Obecnie znacznie łatwiej podejmuje się decyzje przekraczające dopuszczalne ryzyko. Wszystko jest w porządku, jeśli można z dużej wysokości ewakuować osobę, która zapadła na ostrą chorobę górską. Ale w górach warunki bywają zaskakujące, zmuszają nieraz do biwaku na wysokości osoby niewystarczająco zaaklimatyzowane. Nierespektowanie klasycznych zasad aklimatyzacyjnych jest główną przyczyną powikłań, a wiadomo, że obrzęk mózgu – w większości przypadków – jest powikłaniem śmiertelnym. Nie można bezkarnie przebywać dłuższy czas powyżej ośmiu tysięcy metrów. Nie bez powodu określono tę wysokość jako strefę śmierci.
– W jakim sensie bezkarnie?
– U około 25 procent osób, które przekroczyły 8000 metrów bez tlenu i zapadły tam na ostrą chorobę górską z objawami deterioracji i obrzęku mózgu, pozostaje trwały ślad. Chodzi przede wszystkim o upośledzenie pamięci, zaburzenia emocjonalne w postaci przewlekłego zespołu apatyczno-depresyjnego, a także strukturalne uszkodzenie mózgu w postaci jego zaniku. Uszkodzenia te okazały się trwałe. Wiemy doskonale, że najczulszym barometrem, który rejestruje i alarmuje o niebezpieczeństwie, jest mózg. A pierwszymi objawami są zaburzenia w sferze psychicznej. Jeszcze z sercem jest wszystko w porządku, z oddychaniem również, ale mózg, który jest wielokrotnie bardziej wrażliwy na niedotlenienie, zaczyna wysyłać pewne sygnały. Niektórzy fizjolodzy oceniają, że komórka nerwowa mózgowa zużywa 20 razy więcej tlenu niż komórka mięśniowa, co wydaje się paradoksalne, bo przecież główny wysiłek fizyczny wykonują mięśnie. Najbardziej wrażliwym organem pobierającym najwięcej tlenu z układu krążeniowo- -oddechowego jest ludzki mózg. Pierwszym objawem niedotlenienia mózgu są zaburzenia w sferze emocjonalnej w postaci pobudzenia albo depresji. Są to dwa mechanizmy uruchamiane w zależności od konstrukcji człowieka – przewagi układu parasympatycznego czy sympatycznego – ale obydwa mają tę samą przyczynę: niedostatek tlenu. Charakterystyczne objawy choroby górskiej zaobserwuje każdy, nie będąc lekarzem. Na początku mogą to być zaburzenia orientacji w miejscu i czasie oraz upośledzenie świadomości. Poważniejsze powikłania dotykają narządów zmysłu w postaci omamów – zwłaszcza wzrokowych i słuchowych. Te ostatnie występują u alpinistów najczęściej. Jeśli ktoś wypowiada treści urojeniowe, głównie o charakterze życzeniowym lub prześladowczym, czy też ma poczucie obecności trzeciej postaci, to jest to wystarczający symptom alarmujący do podjęcia decyzji o natychmiastowej ewakuacji na mniejszą wysokość. Często bagatelizuje się te objawy. Zaleca się odpoczynek, podaje się tlen i leki, które nie zawsze skutkują. Z praktyki wiemy, że obniżenie wysokości o 500‑600 metrów bywa wystarczające, by organizm skompensował niedostatek tlenu. Obniżenie wysokości okazuje się najbardziej skutecznym sposobem leczenia ostrej choroby górskiej.
– Badał Pan także ludy żyjące na dużych wysokościach. Z punktu widzenia ludzi żyjących na nizinach, ich przystosowanie do wysokości stanowi fenomen.
– Badaniami objęte są dwa rejony świata. Pierwszym jest Wyżyna Tybetańska, która została zasiedlona ok. 50 tys. lat temu. Wydaje się, że mieszkańcy Tybetu są przystosowani do życia w tych warunkach na poziomie genetycznym. Przystosowanie jest tak głębokie, że jeśli zjeżdżają na poziom morza, to cierpią na odwrotne objawy, objawy przesycenia tlenem. Drugim miejscem jest Altiplano – Płaskowyż Andyjski. Według aktualnego stanu wiedzy archeologicznej został on zamieszkały około 35 000 lat temu. Zatem aklimatyzacja jest o kilkanaście tysięcy lat krótsza. Okazuje się, że mieszkańcy Andów nie są jeszcze przystosowani do życia na wysokości w takim stopniu jak mieszkańcy Himalajów. Badania tej populacji wnoszą cenne światło w mechanizmy czynnościowe i biologiczne przystosowania do życia w ekstremalnych warunkach. Mieszkańcy Andów również cierpią przy obniżeniu wysokości. Indianie andyjscy – Keczua i Aymara – posiedli tę mądrość długo przez podbojem Ameryki Południowej przez Europejczyków. Kodeks Inków zabraniał mieszkańcom Altiplano przemieszczania się w doliny i na poziom morza, bo tam, jak zapisano w kodeksie, grozi im śmierć. Ta prawda wynikała z wielowiekowej obserwacji, przekazywanej z pokolenia na pokolenie. Inkowie utrzymywali dwie armie wojowników, jedną na Altiplano, a więc na wysokości 3800 do 5000 m n.p.m. Człowiek żyjący na Altiplano czy w Himalajach ma większe serce nawet o 20 procent, o około 30 procent zwiększoną powierzchnię oddechową płuc, mniejszą wrażliwość na niedotlenienie. Usprawnione są mechanizmy metabolizmu ośrodkowego układu nerwowego. Ta wiedza jest wykorzystywana w Himalajach na wysokości ponad 4000 m n.p.m. w punktach medycznych czy szpitalach, z których korzystają tubylcy. Gorzej jest w Andach. Do tej pory są tam rozległe tereny zamieszkałe na wysokościach, gdzie lekarz i medycyna jeszcze nie dotarli. Uzdrawianiem zajmują się miejscowi uzdrawiacze – curanderos, którzy również przez wieki wypracowali praktyczne metody łagodzenia choroby górskiej – chociażby żucie liści koki, które zawierają aktywny narkotyk – kokainę. Jednak niewiele ma to wspólnego z zażywaniem kokainy. Ta prawda znalazła odzwierciedlenie w jednej z legend ludów andyjskich. Wyrocznia Wirakocza, czyli boga słońca, powszechna wśród ludów zamieszkujących region jeziora Titicaca, mówi, że liście koki będą dla nich boską rośliną Inków. Będą łagodzić ból, pragnienie, uczucie chłodu. Natomiast dla przybyszów z innego świata będzie to substancja śmiertelna. Ta wyrocznia sprawdziła się. Przybysze zaczęli ekstrahować z tych liści kokainę, która okazała się śmiercionośnym narkotykiem.
– Dlaczego wśród rdzennych ludów mieszkających w górach wysokich nie ma dążenia do zdobywania szczytów? Góry traktują jako przestrzeń sacrum, siedzibę bogów, do której człowiek nie powinien się zbliżać. Natomiast u ludzi Zachodu jest coś wręcz przeciwnego – instynkt zdobywcy, który pcha ich na drugi koniec świata, żeby zdobyć ośmiotysięcznik. Skąd ta różnica w postrzeganiu gór i w byciu w górach?
– Ludy rdzenne na wierzchołkach gór lokalizują najwyższe bóstwa. Góry jawią się jako element mitologiczny, ale także mistyczny. Zwróćmy uwagę na to, że prawie we wszystkich religiach świata góry się w oblodzonym pancerzu bez możliwości jakiegokolwiek ruchu – wyjąłby z plecaka scyzoryk i przeciąłby sobie żyły, aby w ten sposób skończyć udrękę zamarzania. Okazuje się, że niewiele jest przypadków hipotermii, która byłaby bezbolesna, tak jak w klasycznych opisach tzw. białej śmierci.
– Pan też przeżył w górach swoje.
– Wspinałem się w górach na pewno nie po to, aby szukać śmierci. Szukałem raczej, i znajdywałem, zwielokrotnioną pasję życia. A jednak kilkakrotnie znalazłem się w sytuacji zagrożenia, którego nie przewidziałem. Może nie tyle przekroczyłem granicę dopuszczalnego ryzyka, ile nie doceniłem niebezpieczeństwa, w jakim się znalazłem. Pierwszym był Kaukaz, 1966 rok. Po raz pierwszy przekroczyłem wysokość 5000 m n.p.m., przy nie najlepszej aklimatyzacji. W związku z tym objawy choroby górskiej były dokuczliwe. Doznałem po raz pierwszy iluzji słuchowych: czekan wydawał nie tylko charakterystyczny dźwięk wbijania go w lód. Z tego dźwięku rozchodziła się zwielokrotnionym echem melodia. Po powrocie z wyprawy opowiedziałem o tym mojemu mistrzowi, profesorowi Antoniemu Kępińskiemu. A on odpowiedział: „panie Zdzichu, to jest znakomity temat na pana doktorat”. Ta towarzyska rozmowa okazała się dla mnie znacząca, wyznaczyła moją naukową przyszłość. Doktorat na temat zaburzeń psychicznych w warunkach stresu wysokościowego przygotowałem pod jego opieką. Tematem habilitacji były odległe następstwa mózgowe przy ekspozycji na duże wysokości. Obserwacje prowadziłem m.in. podczas rocznego pobytu w La Paz, w stolicy Boliwii, podczas którego badałem członków polskiej ekipy inżynierów i techników, którzy na Altiplano, na wysokości 4100 m n.p.m., budowali hutę szkła. Było to ponad 30 osób – mieszkańców nizin – którzy na kontraktach 2-letnich przebywali na tej wysokości.
– Świetny materiał do badań.
– Nie mogłem sobie wymyślić lepszego laboratorium. Nawiązałem bliskie kontakty z Boliwijskim Instytutem Badań Wysokościowych (IBBA), współpracującym z fizjologami francuskimi. Miałem więc wymarzone warunki, by przez rok obserwować, jak organizm mieszkańca nizin adaptuje się do wysokości podczas długiego pobytu. Przed wyjazdem przeprowadziliśmy badania kwalifikacyjne w pracowniach fizjologii w Krakowie. Większość kandydatów przeszła pomyślnie testy i próby wysiłkowe. U dwóch osób wyniki były negatywne. Jedna z nich wzięła pod uwagę opinię lekarską i zrezygnowała z kontraktu. Drugi z badanych podjął decyzję o wyjeździe wbrew opinii lekarskiej. Podpisał oświadczenie, że podejmuje pracę wbrew zaleceniom lekarzy. Pod koniec pierwszego pobytu na tej wysokości nagle zmarł. Było to dramatyczne wydarzenie. Potwierdziło jednak, że już wówczas, w latach 80., można było zastosować skuteczne kryteria kwalifikujące osoby do długotrwałej pracy na dużej wysokości.
– Himalaizm się zmienia. Na Everest wchodzą dziś bogaci, ale jednak turyści. Jak będzie wyglądał himalaizm za 100 lat?
– Tysiące szczytów na kuli ziemskiej pozostaje dziewiczych. Z dokumentacji Chilijskiej Federacji Andynizmu, wynika, że tylko w strefie geograficznej obejmującej Lądolód Patagoński Północny i Południowy jest około 3600 szczytów, na których nie stanęła stopa ludzka. Wystarczy dla wielu pokoleń, które chcą realizować swoją górską pasję.
Drugi kierunek to góry podwodne. Okazuje się, że na dnie Pacyfiku, nieraz od głębokości kilku kilometrów są formacje górskie, niewystające nad powierzchnię morza. Eksploracja tego świata rozpoczyna już nową przygodę z górami, rozwija się alpinizm podwodny. Po nim przyjdzie czas na góry księżycowe, w prawdziwym tego słowa znaczeniu. Fascynująca przyszłość. Gór na pewno nie zabraknie. Nie zabraknie też śmiałków, którzy w te góry pójdą!