Co pozostawił współczesnym himalaistom ten „nie drugi, ale wielki”? Co wspinacze z pokolenia Kukuczki, złotej dekady polskiego himalaizmu, ery Lodowych Wojowników, powinni ocalić dla młodszych?
Oddajmy głos tym, którzy z Jerzym Kukuczką wspinali się na ośmiotysięczniki.
Krzysztof Wielicki razem z Kukuczką zdobył Kangchendzongę 11 stycznia 1986 roku. Było to pierwsze zimowe wejście, bez tlenu, od południowej strony. W trakcie wyjścia w niższym obozie pozostali Przemysław Piasecki i Andrzej Czok, który zmarł z powodu obrzęku płuc.
– Jurek był bardzo uparty i zdeterminowany. Zawsze z Nepalu czy Pakistanu wracał ostatni. Wychodził z założenia: „szczyt zapłacony – trzeba wejść”. Poza tym miał też świadomość, że pisał historię światową. Dziś himalaiści piszą swoje osobiste historie. To jest ta różnica. To były inne czasy. My, Polacy, mieliśmy świadomość, że piszemy historię światowego himalaizmu.
Jurek dawał poczucie gwarancji, że będzie dobrze, że szczyt się zdobędzie. Nie rezygnował. Wyprawa za wyprawą, sukces za sukcesem. Choć były też sukcesy okupione śmiercią. Mimo to dawał poczucie sukcesu, bezpieczeństwa, że będzie dobrze. Można było powiedzieć, że jak Kukuczka jest na wyprawie, to będzie sukces.
Nie otwierał się za bardzo. Wspinanie i góry traktował intymnie. Nie robił wokół siebie pijaru. Najpierw wyszedł, a potem – pytany – mówił o tym. Dziś robi się na odwrót. Najpierw w mediach ogłasza się plany. Jurek nigdy wcześniej nie mówił o wyprawie. Pytany, odpowiadał: „Jadę na Lhotse”. I tyle. Dopiero potem mówił o wyprawie. Raczej nie wychodził przed szereg. Skromny był. Ryszard Pawłowski wspinał się z Jerzym Kukuczką na południową ścianę Lhotse w październiku 1989 roku. W trakcie wspinaczki 24 października Kukuczka odpadł od ściany i zginął.
– Jurek miał dużą determinację. Był bardzo stanowczy w górskiej działalności. Do tego był bezkonfliktowy. Potrafił znaleźć się w grupie. Nie eksponował swojego gwiazdorstwa. Potrafił być normalnym człowiekiem. Wtedy na Lhotse do końca wydawało się, że wszystko pójdzie dobrze, jak to z Jurkiem zazwyczaj bywało.
Dzisiejsza generacja wspinaczy jest całkowicie inna, nastawiona bardziej na sukces indywidualny. Wtedy opieraliśmy się jednak na pracy zespołowej. Poza tym sporo było osób, którzy wspinali się jako równorzędni, znakomici partnerzy. Dziś nie ma takich wspinaczy. Są indywidualności – Janusz Gołąb czy Adam Bielecki, ale nie przekłada się to na sukces Polaków w górach wysokich. Oczywiście jak najlepiej życzę planowanej zimowej wyprawie na K2.