Jak wykuwał się czekan?

28 sierpnia, 2018
 width=
Historia rodu Gąsieniców-Byrcynów to materiał na niejedną opowieść. Ta będzie o czekanie. Czekanie, który Mariusz Zaruski podarował swojemu towarzyszowi wypraw Stanisławowi Gąsienicy-Byrycynowi. Czekanie, który wnuk Stanisława, też Stanisław, wykuwa w swojej pracowni jako nagrody „Taternika”.

 

Stanisław wita się spokojnym uściskiem dłoni. Ma brodę zaplecioną w dwa kucyki. Prosi o chwilę cierpliwości – piec jest rozgrzany, musi dokończyć pracę. Korzystając z okazji, fotografuję go w pracowni, z zewnątrz, przez otwarte oko. Do środka trochę obawiam się wejść – wśród rozgrzanych pieców i iskier nie czuję się zbyt pewnie. Stanisław szybko kończy kucie metalowych prętów i zaprasza mnie do domu. Wejścia strzeże duża metalowa jaszczurka – dzieło Stanisława.

W sieni, na ścianie, zawieszony jest solidny czekan, otoczony zdjęciami. Takich czekanów już nie ma. Drewniane proste stylisko ma 1 metr i 20 centymetrów długości.

 width=Stanisław mówi, że zrobione jest z jesionu. Stalowe ostrze jest ciężkie i większe niż w czekanach nowej generacji. – Ten czekan generał Mariusz Zaruski podarował mojemu dziadkowi Stanisławowi Gąsienicy-Byrycynowi za wspólny zjazd na nartach z Kościelca. Ja dostałem imię po dziadku – mówi Stanisław Gąsienica-Byrcyn, wnuk.

***

Narty poniosły mię jak wściekłe, panowałem jednak nad niemi, zatoczyłem łuk i obróciwszy się na drugą stronę, zbliżałem się do kresu swego zakosu, gdy narta mi się podwinęła na buli lodowej i upadłem. Od razu z zawrotną szybkością zacząłem spadać. Od razu też, leżąc, miałem już czekan pod pachą i z całej siły nim hamowałem. Czekan szarpał się i zgrzytał po lodzie, czułem jednak, że jestem panem sytuacji i zwalniam biegu. Jakoż po chwili się zatrzymałem – wspominał tamtą wyprawę generał Mariusz Zaruski. Był rok 1911. Zaruski miał już za sobą imponujące przejścia narciarskie. Tym razem za cel obrał Kościelec. Stanisław Gąsienica-Byrcyn był jednym z towarzyszących mu górali. Do dziś nie każdy skialpinista da radę zjechać na nartach z Kościelca. A co dopiero na drewnianych nartach bez krawędzi, z konopną liną jako asekuracją, jak oni wtedy. A czekan Zaruski miał solidny. Dziś chciałoby się taki mieć.

 

***

Stanisław Gąsienica-Byrcyn urodził się w 1887 roku. Miał 19 lat, gdy zaczął prowadzić po Tatrach. Chodził z Zaruskim, który go bardzo polubił. – Ojciec był jednym z pierwszych przewodników, który jeździł na nartach. Zaruski zresztą pierwsze kursy narciarskie organizował na Gładkiem – mówi Kazimierz Gąsienica-Byrcyn, syn tamtego Stanisława i ojciec Stanisława kowala. Sam przewodnik i ratownik, można powiedzieć żyjąca legenda.

Z zawodu Stanisław był blacharzem i dekarzem. – A jak trza było, to szedł z ponami, jak trza było, to drwalem był albo kuł – mówi Kazimierz. Był jednym z najlepszych przewodników tatrzańskich, sprawdzał się zwłaszcza na turach wysokogórskich. Razem z ojcem Janem uczestniczył w wyprawie po Karłowicza, który w lutym 1909 roku zginął w lawinie pod Małym Kościelcem. To wtedy idée fixe stworzenia pogotowia tatrzańskiego przybrała konkretny kształt. Stanisław był oczywiście w szeregach pierwszych górali – ratowników służących w założonym przez generała Zaruskiego pogotowiu. Potem przez 40 lat służył w TOPR. Zofia i Witold Henryk Paryscy poświęcili mu sporo miejsca w „Wielkiej Encyklopedii Tatrzańskiej” – ten fakt również jest znaczący. Czytamy w niej, że Stanisław brał udział m.in. w najsłynniejszych i najtrudniejszych wyprawach w historii TOPR: po Klimka Bachledę (w 1910 r. na Mały Jaworowy Szczyt), Jana Drégea (1911 r.,Granaty), Aldonę Szystowską (1912 r., Czerwone Wierchy), Marię Bandrowską (1914 r., Granaty), Wincentego Birkenmajera (1933 r. w zimie, Galeria Gankowa), a w lutym 1945 r. z Zakopanego do Doliny Zuberskiej po rannych partyzantów.

W 1914 roku, chcąc nie chcąc, uratował Lenina, który podczas tatrzańskiej wycieczki zapchał się w trudne miejsce pod Zawratem. width=

 width=

W czasie I wojny światowej służył w wojsku austriackim i dostał się do niewoli rosyjskiej, z której powrócił dopiero w 1921 r. Za swoje zasługi w ratownictwie i przewodnictwie otrzymał państwowe odznaczenia oraz członkostwo honorowe kilku organizacji przewodnickich i TOPR (wówczas grupy tatrzańskiej GOPR). Nakręcono nawet o nim film „Śladami Byrcynowych wspominków”. Zmarł w 1967 roku. Był mocnym, stalowym ogniwem w łańcuchu Gąsieniców-Byrcynów, przewodników i ratowników tatrzańskich.

***

W czasie I wojny światowej służył w wojsku austriackim i dostał się do niewoli rosyjskiej, z której powrócił dopiero w 1921 r. Za swoje zasługi w ratownictwie i przewodnictwie otrzymał państwowe odznaczenia oraz członkostwo honorowe kilku organizacji przewodnickich i TOPR (wówczas grupy tatrzańskiej GOPR). Nakręcono nawet o nim film „Śladami Byrcynowych wspominków”. Zmarł w 1967 roku. Był mocnym, stalowym ogniwem w łańcuchu Gąsieniców-Byrcynów przewodników i ratowników tatrzańskich.

Ja jednak długo w TOPR nie służyłem. Przeszło mi, gdy poszedłem szukać szczątków kolegów, którzy zginęli w katastrofie śmigłowca „Sokół” w Dolinie Olczyskiej. To był 1994 rok – mówi Stanisław Gąsienica-Byrcyn, wnuk. Głównym jego zajęciem stało się kowalstwo artystyczne, do którego ciągnęło go od młodych lat. Pracował kilka lat w Toronto, ale wrócił tu, gdzie mieszkali pradziadek, dziadek, gdzie mieszka ojciec. W pracowni, na parterze domu, spędza długie godziny. Ale nie wszystkie – najważniejszy jest czas z rodziną. Z żoną Jadwigą wychowuje Marynę, Annę i Klimka. Lubi też „urwać się” do lasu. Teraz nie ma czasu – robi czekany. Takie jak ten, którym generał Mariusz Zaruski hamował podczas upadku z Kościelca. I jak ten, który Zaruski podarował jego dziadkowi Stanisławowi Gąsienicy- -Byrcynowi, legendzie przewodników tatrzańskich. To będą wyjątkowe czekany, dla wyjątkowych osób.

 width=

Zdjęcia: Julita Chudko (4), Agnieszka Szymaszek

Udostępnij wpis

Przeczytaj również