Należał do czołówki zakopiańskich wspinaczy pierwszej dekady XX wieku. To on poprowadził taterników południową ścianą Zamarłej Turni, trasą zwaną do dzisiaj w przewodnikach taternickich „drogą Bednarskiego”. Słynął z tego, że przez ponad 25 lat czynnie uprawiał narciarstwo, jako zawodnik SN PTT. Był też znanym ratownikiem TOPR. Mowa o Henryku Bednarskim. „Bednarz” lub „Dziadek” był w Zakopanem okresu międzywojnia postacią powszechnie znaną i lubianą, kolejnym kolorowym ptakiem o wielu pasjach.
Wojciech Szatkowski
Muzeum Tatrzańskie
Szczupły, jak to się mówi w środowisku „żyła”. Z charakterystycznym wąsikiem i zaczesanymi do tyłu włosami. Zawsze wesoły i uśmiechnięty – taki obraz Henryka utrwaliły zdjęcia z archiwum Muzeum Tatrzańskiego. Henryk Bednarski przez około 30 lat był związany z Zakopanem i Tatrami. Zakopiańczyk z wyboru, nie z urodzenia.
Szkice do portretu Urodził się 11 grudnia 1882 r. w Płocku. W 1903 r., chcąc uniknąć – jak pisze Witold H. Paryski w „Wielkiej Encyklopedii Tatrzańskiej” – służby w wojsku carskim, uciekł do Galicji i po dwuletniej tułaczce trafił pod Tatry. Od razu uległ czarowi tego miejsca, z czasem stał się „rasowym” zakopiańczykiem. Mieszkał z rodziną w Zakopanem w willi Albatros, przy ul. Sienkiewicza 22. Pracował zawodowo jako mistrz murarski (np. w latach 1921-1925 przy budowie schroniska Murowaniec na Hali Gąsienicowej). W legendarnej niemal książce Stanisława Zielińskiego i Wandy Gentil-Tippenhauer „W stronę Pysznej” czytamy: „W normalnym życiu występował jako mistrz murarski. Nieprzychylni mu konkurenci twierdzili, że roboty prowadzi z narciarską fantazją. Tam dodał, tu odjął, na plany gwizdał i budował po swojemu. Z jednej budowy brał wapno do drugiej, z drugiej pożyczał drewno do pierwszej. Właściciele klęli i lamentowali, lecz Bednarski humoru nie tracił i wymówek nie brał do serca. Z czasem ludzie przyzwyczaili się i nikt się sposobom Bednarza nie dziwił”.
Pierwsze lata jego pobytu pod Giewontem są stosunkowo słabo znane. Więcej informacji znajdujemy począwszy od 1910 r., kiedy zasłynął jako świetny taternik, narciarz, instruktor narciarski i ratownik TOPR. Był patriotą, w czasie I wojny światowej (1914-1918) walczył w legionach Józefa Piłsudskiego. „Chłop był całą gębą” – piszą trafnie o Bednarskim Gentil-Tippenhauer i Zieliński w cytowanej książce. „Nie bał się głodu i chłodu ani na wojnie, ani na wycieczce. Zawsze i wszędzie dawał sobie radę: na nartach, w okopach i w codziennym życiu. I co ważniejsze, że nikt mu niczego nigdy nie miał za złe. Taki był huncwot, wesołek beztroski, towarzysz zgodny, do wszelkich wyczynów gotowy, kompan z fantazją i rogatym sercem. Narciarz i taternik świetny, należał do górołazów, którym sąd ludzki był zgoła obojętny. Trafił wszędzie, wlazł i przelazł, gdzie chciał i którędy chciał. Kierował się ochotą i fantazją. Lecz nie raczył się nawet zainteresować nazwą pokonanego szczytu lub przejścia”. Jak wspominają działacze SN PTT, Bednarski przez długie lata odznaczał się żelazną kondycją i znakomitym zdrowiem. W zimie pracował jako instruktor narciarski na Gubałówce, Kalatówkach, Kasprowym Wierchu i w okolicach Zakopanego. Zasłynął również z długich rajdów na nartach z fokami w Tatrach Zachodnich i Wysokich. I tak, w 1926 r. wspólnie z Kazimierzem Schielem przeszedł w ciągu 14 godzin następującą trasę „wyrypy narciarskiej”: Zakopane – Hala Goryczkowa – Kasprowy Wierch – Dolina Wierchcicha – Zawory – Wrota Chałubińskiego – Morskie Oko – Opalone – Dolina Pięciu Stawów Polskich – Zawrat – Zakopane. Wielką pasją Bednarskiego było narciarstwo. Startował na deskach przez ponad 25 lat, od pierwszych zawodów w Zakopanem w roku 1910, z krótką przerwą na I wojnę, aż do roku 1933. Ostatnim sukcesem był start w Mistrzostwach Republiki Czechosłowackiej w roku 1926. Był zakopiańczykiem z krwi i kości: w zimie narciarz, latem taternik, z zawodu murarz. Żył według własnego widzimisię i pełną gębą. Trudno sobie wyobrazić jakieś zawody w latach 1910-1926 bez udziału „Bednarza” lub „Dziadka”, jak go później z racji przyprószonych siwizną włosów nazywano. Mówiono, że wszędzie, gdzie się pojawia, ma numer startowy na plecach, a w publikacjach podkreślano, że… nie mógł żyć bez zawodów. Stąd też artykuł o człowieku, który przez ponad 25 lat jeździł na nartach, co było w pewnym okresie absolutnym rekordem w historii naszego narciarstwa. Pobił go dopiero niemniej legendarny Stanisław Marusarz.
Taki był już przed wojną, około 1910 r. Został wówczas członkiem narciarskiej i taternickiej kompanii skupionej wokół Mariusza Zaruskiego. Należeli do niej między innymi: Józef Lesiecki, Leon Loria, Stanisław Zdyb, Józef Oppenheim i kilku innych. Wtedy też wstąpił do ZON TT (Zakopiańskiego Oddziału Narciarzy Towarzystwa Tatrzańskiego), jednego z pierwszych klubów powstałych w Galicji, tak zaczęła się narciarska kariera Bednarskiego. Klubowych barw nigdy nie zmienił, pozostając wierny ZON TT, a potem SNPTT, do końca życia.
Zdobywca Zamarłej Już w 1910 r. pokazał swoją klasę wspinacza i narciarza. 23 lipca 1910 r. zakopiańscy wspinacze, jednocześnie wspaniali narciarze i ratownicy TOPR, stanęli u stóp ściany dotąd niezdobytej, będącej „wyśnioną” ścianą ówczesnych taterników. U stóp Zamarłej Turni. Byli to: Henryk Bednarski, Józef Lesiecki, Leon Loria i Stanisław Zdyb. Rozwinęli linę, związali się i przeszli niezdobyte urwisko, podwyższając stopień trudności w taternictwie o kolejny stopień, „nadzwyczaj trudno”. Bednarski prowadził na linie, dlatego nazwano tę drogę „drogą Bednarskiego”. Wspinaczka była i jest do dzisiaj „klasyczna” jak na Tatry. Zresztą ściana niedługo dała o sobie znać złowrogim echem wielu wypadków, które pochłonęły kilka istnień ludzkich. Bronikowski, Szczuka, siostry Skotnicówne – to tylko niektóre ofiary Zamarłej. Mimo to ściana wabiła, ciągnęła „ku sobie” wspinaczy trudnością i niedostępnością, jak kochanka doskonała. Bednarski z Oppenheimem ściągali stąd Rafała Malczewskiego, który po upadku Bronikowskiego stał w ścianie przez całą noc, czekając na pogotowie. Niestety wyprawy na Zamarłej ograniczały się zazwyczaj do znoszenia zwłok. Bednarski brał w nich udział. Wspinał się ponoć lekko, jak kot. Miał w Tatrach 25 pierwszych przejść letnich i zimowych (patrz wykaz za przewodnikiem W.H. Paryskiego na końcu tekstu). Wymieńmy te najtrudniejsze, zimowe: Świnica, Gąsienicowa Turnia, Zawratowa Turnia, Granaty, Żółta Turnia (na nartach), Mała Buczynowa Turnia, Ptak, Kopa Nad Krzyżnem, Koszysta, Miedziane, Zadni Mnich, Mnich – „drogą przez płytę”; a z letnich: wspomniana Zamarła Turnia, Mięguszowiecki Szczyt Pośredni, Żabia Przełęcz Wyżnia, Żabi Szczyt Wyżni i Ciężki Szczyt. To pierwsze wejścia, nie licząc wielu powtórzeń. Jego towarzysze na linie, Aleksander Schiele i inni, podkreślają, że był doskonałym wspinaczem, nazywano go „kotem”. Schiele wspomina, że był przesądnym alpinistą. Kiedy coś mu się nie „widziało”, wyczuwał, że to „nie jego dzień”, rezygnował i nie wchodził w skałę. Lubił robić kolegom „psikusy”, także podczas wspinaczki. Słynny w Zakopanem był kawał, jaki zrobił kiedyś asom taternictwa w rejonie Morskiego Oka. Piszą o tym w znakomitej książce „W stronę Pysznej” Wanda Gentil-Tippenhauer i Stanisław Zieliński: „Pewnego razu poszedł z ceprem w góry. Nocowali w starym schronisku przy Morskim Oku. Tam wpadła Bednarzowi w ucho cicho prowadzona rozmowa. Dwaj młodzi i ambitni wspinacze, cieszący się już opinią asów, omawiali szczegóły jutrzejszej wyprawy. Nowa droga skalna, pierwsze wejście… Tego tylko Bednarzowi potrzeba było do szczęścia. Tuż przed świtem obudził cepra i nie opowiadając się nikomu, wynieśli się obaj przez okno. Dzięki zapamiętanemu z rozmowy opisowi Bednarz bez trudu odszukał «nową drogę» i pociągnął za sobą zdumionego cepra. Wariacka wyprawa powiodła się. Dotarli szczęśliwie do półki w ścianie, stanowiącej cel wyprawy. Tam wyłonił się nieoczekiwany problem: jaki pozostawić ślad? Jakim «biletem wizytowym» przekonać ambitnych taterników, że pierwsze wejście nie jest pierwszym? Bednarz nie namyślał się długo… Nieco później do półki dotarli taternicy, szczęśliwi, dumni z odniesionego sukcesu, parujący zmęczeniem. Co powiedzieli, zobaczywszy «przekonujący dowód bytności człowieka », nikt nie wie. Może klęli dosadnie i długo, może również wybuchli śmiechem? Bo całe Zakopane pękało ze śmiechu. O kawale Bednarza opowiadano po schroniskach, w pensjonatach i knajpach. Bednarz drwił, ile wlazło: cóż to za «super- ausser» dostępny dla mało wprawnego cepra”. Bednarski dosłownie nie przejmował się niczym. Jego dowcip sytuacyjny był klasy pierwszorzędnej. Kiedyś schodzącego ze wspinaczki do Doliny Pięciu Stawów Polskich Bednarskiego przy starym schronisku zaczepiła pewna dama i zadała sakramentalne pytanie: „A po co Pan dźwiga tyle liny w tak ciepły dzień w górach?”. Bednarski bez wahania odpowiedział: „Ciepły dzień to i po to by wysuszyć bieliznę!”. Kiedyś w czasie wyrypy narciarskiej, podczas zjazdu bajkową Doliną Niewcyrki, narciarze zauważyli niedźwiedzia przy dolnych progach doliny. Cicho go obchodzili, z należytym mu szacunkiem. Ostatni zjeżdżał „Dziadek” i ten wpadł w głośny zachwyt. Spodobał mu się ten niedźwiedź wyjątkowo i głośno wołał: „Chłopaki, niedźwiedź, patrzcie, niedźwiedź!”. „Król Tatr” stanął na tylnich łapach i patrzył na przejeżdżających narciarzy. Potem ruszył z kopyta w stronę ścian Krywania, pokazując swoją imponującą siłę. Narciarze struchleli, ale po chwili ruszyli. Oglądali się jeszcze na dole w Koprowej.
Narciarz Nie mógł żyć bez zawodów – to już wiemy o Henryku Bednarskim, ale… No właśnie, spójrzmy na narciarską karierę tego człowieka, na zawody tamtego okresu, starty w kraju i za granicą. Jak już wspominano, Bednarski brał udział w pierwszych zakopiańskich zawodach. Rozegrano je 28 marca 1910 r., jako I Międzynarodowy Dzień Narciarski w Zakopanem. Zawody odbyły się dzięki staraniom dwóch klubów: Zakopiańskiego Oddziału Narciarzy i Tatrzańskiego Towarzystwa Narciarzy z siedzibą w Krakowie. Narciarską areną, na której zmagało się aż 150 zawodników, była Hala Goryczkowa przykryta tonami świeżego śniegu, jak wspomina Aleksander Bobkowski. Sanie wywiozły zainteresowanych aż na halę, by zobaczyli tajemniczych „skijorzy” lub „djabłów”, jak się wtenczas mówiło o narciarzach w Zakopanem. Na zawody przyjechali narciarze z Krakowa, Lwowa, Bielska, Przemyśla i Nowego Targu, a honorowo przyjmowali gości „zakopiany”, wśród nich nie mogło zabraknąć Bednarskiego.
Przyjechało dwóch zawodników z Wiednia, więc zawody nazwano międzynarodowymi. Startowano z Goryczkowej Przełęczy. Powszechne zainteresowanie i zapał były widoczne wszędzie. Bednarski startował w tzw. biegu starszych, razem z Richardem Gerinem, narciarzem wiedeńskim, jego czas był identyczny z czasem Austriaka, dlatego rozegrano drugi bieg i Gerin zwyciężył Bednarskiego, trzeci był klubowy kolega Henryka Stanisław Zdyb. W rozegranym po południu tzw. biegu tatrzańskim zwyciężył Jan Jarzyna ze Lwowa, któremu publiczność owacyjnie nadała tytuł mistrza Tatr. Bednarski był ósmy. Trzeba podkreślić propagandowe znaczenie tych zawodów. Udanych do tego stopnia, że odtąd rozgrywanych w Zakopanem rokrocznie. Startował w nich i Bednarski. Zresztą te dawne zawody też były inne niż dzisiaj. Start z Kasprowego, a meta w Dolinie Jaworzynki. Był więc i ostry zjazd z Kasprowego, i podbieg na Karczmisko. Na tym nie koniec. Kolejnym elementem zawodów był szalony zjazd Wściekłymi Wężami do Jaworzynki. Wszechstronność była w cenie. Nie wystarczyło być dobrym zjazdowcem, trzeba było być także niezłym biegaczem. Bardzo popularnym terenem, gdzie rozgrywano zawody, stały się Kalatówki, a zwłaszcza Suchy Żleb. Bednarski wspólnie z Józefem Oppenheimem wznowił po wojnie działalność SN TT, późniejszego SN PTT, uczestniczył w pracach klubu i Polskiego Związku Narciarskiego. Był zawodnikiem narciarskim, instruktorem, pracował przy organizacji zawodów. Budował schronisko na Hali Gąsienicowej, zwane Murowańcem. Jako instruktor miał grupy liczne, nawet do 15-20 osób. Aleksander Schiele wspominał, że szkoląc jedną panienkę na Antałówce, nawoływał do niej podczas jej zjazdu: – Kolana, zgięte, kolana zgięte. Narciarka tłumaczyła się: – Proszę Pana, ja pierwszy raz mam narty na nogach. Bednarski na to: – No tak, ale kolana ma Pani od urodzenia. W 1914 r. Bednarski ruszył z Zakopanego na wojnę, która dawała możliwość wskrzeszenia Polski. Walczył w plutonie kawalerii dowodzonym przez szefa TOPR-u Mariusza Zaruskiego. Około 1917 r.
Wrócił do Zakopanego po trzech latach walk i musiał się ukrywać przed austriackimi żandarmami na Hali Gąsienicowej. Czasami mu się „cniło” do swoich, więc ubierał ułańską czapkę i schodził na Krupówki. Wściekli żandarmi c.k. monarchii austriackiej gonili Bednarskiego po uliczkach Zakopanego, a ten schowany gdzieś w mrocznej piwniczce znajomych śmiał się z nich w kułak. Tak opisywała wojenne wyczyny Bednarskiego Wanda Gentil-Tippenhauer. Po zakończeniu wojny i odzyskaniu niepodległości wrócił do swoich spraw – czyli do Tatr i nart. Znów był w swoim żywiole.
Henryk Bednarski należał do pokolenia wychowanego na tradycjach patriotycznych, które kultywował i do których odnosił się z wielkim sentymentem. Szczególnie lubił okres walk o niepodległość w czasach Napoleona Bonapartego. Kiedyś podczas wyprawy w Alpy polscy narciarze nocowali w schludnym hoteliku w Radstadt. W ich pokoju na ścianie wisiał stary oleodruk przedstawiający księcia Józefa Poniatowskiego skaczącego na białym koniu w nurty Elstery. Bednarski tak rozczulił się tym widokiem, że prawie nie spuszczał oczu z obrazu. Dziwił się także, skąd w tym „szwabskim kraju” obraz tej treści. Powracał ciągle do tego tematu, ku uciesze współlokatorów. Rano podczas powrotu koledzy zauważyli pokaźny rulon, wystający z plecaka „Bednarza”. Okazało się, że to „książę Józef”, obraz ze ściany hoteliku. Bednarski miał powiedzieć: „Nie miałem sumienia zostawić go Szwabom”. W zamian za to do hotelowego rachunku dołączył odpowiednią sumkę, jego zdaniem równowartość obrazu. Taki był chłop z krwi i kości, narciarz, taternik, Henryk Bednarski. Fantazji starczało mu nie tylko na narciarskie szusy. Tatry były trochę za małe dla Henryka, więc jeszcze przed wojną, zimą w sobotę wpadał jak bomba do Wiednia, gdzie założono klub narciarski „C.A.P” i mówił: – Wy jeszcze tutaj?! No, jadziem, jadziem. I jechał. W towarzystwie Eli Michalewskiej (później Ziętkiewiczowej) i innych narciarzy: m.in. braci Schiele, Walerego Goetla, zdobywał tak wysokie szczyty Wysokich Taurów, jak Sonnblick (3105 m) i Gross Wenediger (3675 m).
W 1912 r. H. Bednarski, Rafał Malczewski i Adam Staniszewski weszli na nartach na Hoher Sonnblick, jak wspomina Aleksander Schiele, z miejscowości Rauris, przez halę Kolm Saigurn. Szczyt wznosił się wysoko nad halę, stromym i trudnym do przejścia na nartach progiem. Wyżej wycieczka prowadziła wielkim, dobrze zaśnieżonym lodowcem. Imponującym celem wyprawy narciarskiej był Grossvenediger – drugi co do wysokości szczyt Alp Austriackich. Bednarski, bracia Schiele i Ela Michalewska założyli narty w miejscowości Neukirchen, na wysokości ok. 800 m n.p.m. Przez Dolinę Unteres Salzbachtal dotarli do małego, na zimę niezagospodarowanego schroniska Kürsinger- Hütte (2558 m). Drugiego dnia pozostało im do pokonania ok. 1000 m przewyższenia. Narciarze posuwali się bardzo stromą granią, asekurując się liną. Ze szczytu Bednarski dokonał z przyjaciółmi wspaniałego zjazdu narciarskiego o długości 28 kilometrów. W nazwijmy to „jego czasach” były to poważne osiągnięcia nie tylko narciarskie, ale i alpinistyczne. Taki już był, doszedł zawsze tam, gdzie chciał i z kim chciał. Kontakty z Austriakami zaowocowały sprowadzeniem do Galicji nowinek narciarskich – dwóch kijków – które doprowadziły do poważnych sporów w zakopiańskich kawiarniach co do techniki jazdy. Bednarski jako jeden z pierwszych narciarzy w Zakopanem używał dwóch kijków.
Jak Bednarski smażył befsztyki Gdy zawodnicy wyjeżdżali do Westerowa na południową stronę Tatr, to Henryk prowadził ich przez Polski Grzebień albo Przełęcz Pod Kopą. Jeździł z nimi, pomagał, doradzał, smażył befsztyki na śniadanie… Tak, te befsztyki Bednarskiego pamiętano długo. Zdarzyło się to także w czasie zawodów w Westerowie w roku 1922. „Tam w hotelu zamieszkali w jednym pokoju Stanisław Zubek, Franciszek Bujak, H. Bednarski i Jan Hubert. Wówczas zawodnicy musieli zabierać własny prowiant, więc czwórka postanowiła zapasy przywiezione z domu złożyć razem. Bujak jakąś szynkę, drugi kiełbasę, Zubek indyka upieczonego przez żonę. Zarządzać prowiantem miał Bednarski. Podobno najlepiej się na tym znał. Rano w dzień zawodów zbudził ich zapach smażonej cebulki i za chwilę Bednarski przyniósł każdemu do łóżka befsztyk z cebulką. Bardzo im ten pożywny posiłek przed zawodami odpowiadał, lecz dziwili się, skąd Bednarski wziął befsztyki, których żaden w swoich zapasach nie miał. Po zawodach w hotelu awantura. Płk Kobielew, popularny w ekipie zawodników i znany z ciągłych zjazdów z Kasprowego Wierchu tak, że często między sobą mówili o Kasprowym Wierchu Wierch Kobielewa, robi awanturę, krzycząc «Gdzie moje befsztyki?». Na szczęście dla Bednarskiego, befsztyki były już zjedzone i jakoś rozeszło się po kościach. Bednarski potem opowiadał, że wstał rano, podszedł do okna i zobaczył, że czyjeś ślady prowadzą do pewnego punktu i coś tam jest zagrzebane. Ubrał się i poszedł do ogrodu po śladach i znalazł mięso. Wrócił po tych samych śladach i podał kolegom pożywne i kaloryczne śniadanie”. Jak widać, fantazji starczyło mu nie tylko podczas zawodów, ale także w normalnym życiu. Należał do pokolenia ludzi, dla których narty były czymś wyjątkowym. Czymś więcej niż hobby. Były treścią jego życia. Henryk był ratownikiem TOPR, jednym z pierwszych, brał udział w wielu ciężkich wyprawach. W 1910 r. po Stanisława Szulakiewicza na Mały Jaworowy, kiedy zginął „oreł”, król przewodników tatrzańskich Klimek Bachleda. Potem za czasów Oppenheima, w kwietniu 1933 r., po ciało Wincentego Birkenmajera, na Galerię Gankową. Ciało Birkenmajera leżało na skraju Galerii, wmarznięte w śnieg. Ratownicy TOPR doszli do niego i ciągnęli zwłoki aż do trawersu na Rumanową Przełęcz. Wtedy ciało taternika, związane z ratownikami liną, poleciało w przepaść, utrzymał je Wojciech Wawrytko. Gdyby nie dał rady, Oppenheim, Bednarski i ratownicy powiązani linami polecieliby wraz z ciałem w przepaść. Tak, to była jedna z najcięższych wypraw pogotowia. Tak twierdziło wielu ówczesnych ratowników TOPR, a i współcześni nam przyznają im rację. Oprócz narciarstwa zawodniczego Bednarski kochał wycieczki w Tatry, zwane wtedy popularnie w światku narciarzy wyrypami lub wyrypkami. Dawały mu kondycję i wobec braku wyciągów były znakomitą zaprawą. Uwielbiał „telemarki” na grani Czerwonych Wierchów, na tym chyba najbardziej powietrznym szlaku narciarskim nad Zakopanem. Jeździł na Pysznej, w Siwych Sadach, gdzie zachodził do przeważnie zasypanego śniegiem po dach schroniska SN PTT. Wtedy Ignacy Bujak wydawał z Dworca Tatrzańskiego przy Krupówkach ciężkie klucze – korby do otwierania pyszniańskiego przybytku. Uczestniczył w 30-leciu klubu SN PTT, zorganizowanym właśnie na Pysznej. Jako pierwszy zjeżdżał na nartach ze Starorobociańskiego, Raczkowej Czuby, Kończystego oraz wielu innych„honornych” szczytów i przełęczy w Tatrach.
Jego poczucie humoru i ekstrawagancja sięgały tak daleko, że dał się w latach dwudziestych (w 1928 r.) sfotografować nago na nartach. To wydarzenie stało się małą sensacją w Zakopanem, ale skandalu nie było. „Bednarza” wszyscy znali i wiedzieli, na co go stać. W Zakopanem nikt się jego pozytywnemu ADHD nie dziwił. Wybuch II wojny światowej zakończył okres sielanki pod Giewontem. Już 2 września 1939 r. rozpoczęła się niemiecka okupacja: łapanki, wywózki, przesłuchania i terror gestapo. Zaczął się czas kurierów tatrzańskich. Cichych bohaterów, przeważnie przewodników tatrzańskich, ratowników TOPR i taterników, przeprowadzających ludzi na Węgry. Józek Krzeptowski, Władysław Gąsienica Roj, Frączyści, bracia Wrześniakowie – to tylko niektórzy z nich. Bednarski nie potrafił być bierny, był jednym z pierwszych, którzy pomagali Polakom uciekającym na Węgry. Wiosną 1940 r. gestapo trafiło na jego trop i aresztowało go na dworcu kolejowym w Zakopanem. Trafił do samego piekła niemieckiego sytemu zagłady – Auschwitz. Iluż więźniów pamiętało przyprószonego siwizną „Dziadka”? Przetrwał cztery lata tego piekła, niestety podczas ewakuacji obozu żelazny dotąd organizm Henryka nie wytrzymał. Zachorował na zapalenie płuc. Dotarł do Trauenstein w Bawarii i tam zmarł, doczekawszy wyzwolenia, 29 maja 1945 roku. Tak, z dala od Zakopanego, dokonało się życie tego zakopiańczyka i człowieka, Henryka Bednarskiego. Zostały po nim stare listy startowe, na których często widać jego nazwisko, nieliczne wspomnienia przyjaciół o narciarzu z numerem na plecach. Opowieści o taterniku oraz zdobywcy Zamarłej i szeregu tatrzańskich ścian i szczytów. A przede wszystkim o wspaniałym człowieku.
Pierwsze zimowe wejścia Henryka Bednarskiego w układzie chronologicznym
Pierwsze wejścia letnie
Dziękujemy
Muzeum Tatrzańskiemu
za udostępnienie zdjęć