Na taką pogodę czekałem prawie 2 lata. Warunki w ścianie nadal pozostawały tajemnicą, jednak opcja dużej ilości śniegu była bardzo prawdopodobna, bo przez wiele dni poprzedzających nasz wyjazd były intensywne opady śniegu.
Będąc już w Zurichu, dostajemy dobre info – przez kilka kolejnych dni ma być pogodnie. Wypoczęci, wczesnym popołudniem docieramy do Grindenwaldu, pakujemy się do kolejki i wyjeżdżamy do Eigergletscher (2320 m). Dalej transportujemy się na morenę pod północną ścianę Eigeru. Świeci słońce.
Pogoda jest dobra, ale warunki w ścianie – słabe. Po południu obok naszych namiotów pojawiają się dwaj wspinacze z Czarnogóry: Rajko wraz z synem Nanim, z zamiarem przejścia północnej ściany. Wieczorem, po małej naradzie, podejmujemy decyzję, że Paweł, ze względu na niedoleczoną kontuzję nogi, nie pójdzie się wspinać, tylko będzie nas ubezpieczać z dołu.
Przeczekujemy jeszcze sobotę, aby wiatr oczyścił ścianę. Dzień ten poświęcamy na torowanie do miejsca
rozpoczęcia wspinania oraz wypoczynek. Przed zaśnięciem informacje te przekazujemy bałkańskim wspinaczom, co powoduje, że i oni postanawiają wyjść dzień później, kilka godzin po nas.
Sobota 22 kwietnia, godz. 22 – pobudka, szybkie pakowanie i o 23.45 ruszamy.
Niedziela 23 kwietnia, godz. 0.00 – jesteśmy w najniższym punkcie ściany (około 2200 m) teraz tylko w górę – Boże prowadź!
Godz. 1.15 – wiążemy się liną i zaczynamy kluczenie po dolnej części ściany przez niezliczone skalno-lodowe progi i pola śnieżne. Jesteśmy w chmurach, temperatura około -7 stopni. Nieprzyjemna wilgoć powoduje, że wszystko jest mokre, a lina staje się lodowym drutem. Warstwa lodu pokrywa nasze przemoczone ubrania, a śnieg miejscami sięga do kroku.
Godz. 6.00 – docieramy do Trudnej Rysy. Budzi się nowy dzień – niedziela Miłosierdzia Bożego. Zespół wspinaczy
z Czarnogóry zaczyna wycof. Chmury schodzą w dół, tworząc falisty dywan ozdobiony piramidą Eigeru utworzoną przez „cień wielkiej góry”. Wspinaczka idzie nam coraz sprawniej, zaczynamy odnajdywać kolejne wyciągi, a skalne partie cieszą, gdyż nie trzeba kopać się w śniegu. Trawers Hinterstoissera robimy A0 po poręczach, a I Pole Lodowe przechodzimy bez problemów, jednak wyprowadzający na II Pole Lodowe lodospad nie istnieje. Totalny brak lodu, ciemna wyślizgana pionowa skała pokryta śnieżnym puchem powoduje zwolnienie tempa i po wielu wyciągach z lotną powracamy do asekuracji ze stanowiska. Na II Polu Lodowym warunki zaczynają się poprawiać, śnieg tylko miejscami sięga do kolan, więc jesteśmy optymistami. Jest godzina 10, świetna pogoda i nadal dobrze się czujemy. Nasze wewnętrzne rozterki, mimo że o tym nie rozmawiamy, znikają. Wiemy, że to ostatni moment na wycof albo grzejemy do piku, więc…
Wysokość i Biwak Śmierci nie robią na nas wrażenia, a twardy, dobry lód na III Polu Lodowym dodaje skrzydeł.
Walczymy. Rampa i Krucha Rysa są trudne i „trochę się ciągną”, więc znów asekurujemy się na sztywno, a na prowadzeniu korzystam z „psychicznych” pętli, często wspinając się A0.
Godz. 19.00 – wchodzę na Trawers Bogów, gdzie decydujemy się na krótki odpoczynek. Dopiero tu jest słońce, więc gotujemy herbatę i jemy chińską zupkę, około godz. 20.15 ruszamy dalej. Cały trawers i Białego Pająka pokonujemy przy zachodzącym słońcu. Kiedy zaczyna się noc, docieramy do skalnego spiętrzenia. Stawiamy na bezpieczeństwo, więc po lotnej znów wchodzimy w asekurację stanowiskową. Problemy orientacyjne spowodowane nocą i brakiem jakichkolwiek śladów spowalniają nas, jesteśmy już trochę zmęczeni. Kwarcowa Rysa, Trawers z Obniżeniem oraz Rysy Wyjściowe są dla nas trudne. Nadal jest noc, -20 stopni, dachówkowate skały zasypane luźnym śniegiem, brak lodu i słaba asekuracja bardzo nas meczą. Prowadząc na lotnej, od dłuższego czasu marzę o miejscu na dobry stan, a liną „czuję”, jak Jacek walczy, aby nie popełnić błędu. Około godz. 4 pięćdziesiąt metrów pod granią nareszcie buduję dobry stan. Dochodzi Jacek i po kilku godzinach nerwowych ruchów czujemy się bezpiecznie. Trochę odpoczywamy i napieramy na ostatnią część Nordwand. Do grani docieramy około 6.50.
Świeci poranne słońce i roztaczają się wspaniałe widoki na „nowe góry i doliny”, jednak silny wiatr i mróz bardzo wychładzają, więc sprężając się, idziemy z lotną do samego szczytu, gdzie docieramy o godz. 8.00.
Jesteśmy szczęśliwi. Ja (48 lat) i mój syn Jacek (24 lata) – połowa mojego życia. Dzięki Ci, dobry Boże, za to, że możemy się razem wspinać i tak dobrze się rozumieć, że pozwalasz nam czuć radość.
W czasie naszej wspinaczki myślami byliśmy przy naszych bliskich zmarłych: Januszu Nabrdaliku (Lhotse, KW Katowice) i Ryśku Kuchcie (KW Jastrzębie Zdrój) oraz walczącym o życie Tomku Brzeskim, którym modlitwę i nasz trud poświęcamy. Dziękujemy też rodzinie Eli i Janisa z Zurichu, PZA, Edycie oraz Halince, mej żonie i mamie Jacka, która od lat darzy nas miłością, domowym ciepłem, wsparciem, życiową modrością oraz modlitwami, które pozwalają nam wracać do DOMU!!!
Uprzęże Lhotse, linę Tendon Master 2 x 35 m, czekany Grivel, raki PetzlDart, kości różne x 10, haki tytanowe cienkie x 4 (nie użyliśmy), śruby lodowe x 2, buty Dynafit TLT 5 i Scarpa Guide, ubrania (bielizna, spodnie, polary kurtki, plecak) HiMountain.
W ścianie zjedliśmy:
Batony orzechowe x 2, czekoladę mleczną 100 g, rodzynki 300 g, orzechy 100 g, konserwę 100 g, zupkę chińską x 1, i wypiliśmy herbatę x 5 litrów.