Droga wojownika – Wywiad z Marcinem Yetim Tomaszewskim o początkach jego wspinania w Tatrach

6 czerwca, 2017

Zacznę od pytania o tzw. Drogę Przekątną. Czym dla Ciebie była – a może nadal jest? 

Nadal jeżdżę Drogą Przekątną. To droga ze Szczecina w Tatry, która przecina dwa krańce Polski. Nie tyle Przekątna, co Przekorna – bo mieszkając nad morzem, powinienem żeglować. Z przekory skusiłem się na góry i ta droga jest chyba moim największym wyzwaniem, bo mieszkając w Szczecinie, ciężko jest czasami zorganizować wyjazd w skałki. Dla wielu innych wspinaczy to chwila. Osoby z Krakowa mogą w skałkach wspinać się po pracy. 

Wspinanie górskie zaczynałeś od Tatr. Kiedy to było?

Było to zimą 1991/1992, w rejonie Hali Gąsienicowej – lody, progi, Świnica, bardzo proste linie. Nie miałem kursu taternickiego. Odbyłem go już pro forma po latach. Zaproszono mnie do Betlejemki. Wspinałem się z jednym z instruktorów i przekazano mi wówczas Kartę Taternika. Do tego czasu szlifowałem wiedzę i formę na własną rękę. Uczyłem się od starszych kolegów i na własnych błędach. Tak rozpoczęła się moja przygoda z Tatrami. 

Na własnych błędach, w dodatku od razu wspinanie zimowe… Na pewno nie obyło się bez przygód. 

Od początku mierzyłem jak najwyżej. Jaki cel może obrać w sezonie zimowym chłopak, który powinien uczyć się na najprostszych drogach? Wybrałem „Wish you were here” – chyba najtrudniejszą wówczas z dróg zimowych w Tatrach Polskich. Nie miałem ani przygotowania, ani umiejętności, a tym bardziej sprzętu. Jednak wyszedłem. Sam. Bardzo chciałem tę drogę zrobić. Gdy przygotowywałem się do wspinaczki, kilku instruktorów i starszych kolegów patrzyło na mnie i pytało, co robię… Niewiele wtedy mówiłem. Po prostu poszedłem, odpadłem na drugim wyciągu 40 metrów, w dodatku była noc. Pamiętam tylko krzesane spod raków iskry, gdy spadałem płytą. Wróciłem do schroniska i dopiero potem wybrałem się na prostsze drogi. 

Jak i kiedy wróciłeś na „Wish you were here”?

Po raz kolejny z Marcinem Michałkiem. W górnych partiach drogi Marcinowi spod ręki lub nogi wysunął się wielki głaz, który uderzył mnie w klatkę piersiową i w rękę – pękła kość przedramienia. Byłem ściągany ze ściany przez TOPR. Wylądowałem w szpitalu. Po miesiącu ręka zagoiła się, a pragnienie zrobienia tej drogi jeszcze się wzmogło. Ponieważ to, co staje się naszą trudnością, staje się również naszą obsesją. Od tego momentu myślałem o „Wish you were here” jako o drodze, którą bardzo chciałem zrobić. 

Cały czas przewija się motyw Twojego samotnego wspinania. Czy od początku bardziej Cię do tego ciągnęło? 

Tak. Samotne wspinanie wynikało z cech mojego charakteru. Byłem osobą bardzo skrytą, nawet wstydliwą. Stroniłem od ludzi. Nie lubiłem mówić, więc samotna wspinaczka doskonale wpasowywała się w ten stan. Uwielbiałem wspinać się w górach, gdy nikogo w nich nie było. Lubiłem wychodzić o godzinie 2 w nocy. Zazwyczaj kończyłem drogi przed

Bushido
Bushido

południem albo wcześnie rano i ta samotność w górach pozwalała mi spojrzeć w siebie. Od początku wspinania najważniejsze było dla mnie zmaganie się z własnymi słabościami, nie z górami. Jako dziecko bardzo chorowałem i w okresie dojrzewania żyłem w przeświadczeniu, że muszę nadrabiać ten stracony czas, który spędziłem w szpitalach, że muszę bardziej wejść w życie. Rodzice mówili mi, że będzie mi trudno poradzić sobie, ponieważ dużo czasu straciłem na szpitalnym łóżku. I tak też było w górach – musiałem w samotności wsłuchać się w siebie, przyjrzeć się swoim cechom charakteru, które są poddawane próbie, i je naprawiać, sterować sobą tak, żeby być jeszcze lepszym człowiekiem i wspinaczem. Podchodziłem do tego bardzo romantycznie. 

Romantyzm swoją drogą, ale drogi o takim stopniu trudności pokonywane samotnie i w nocy na początku Twojego wspinania – to przecież musiało wymagać świetnego przygotowania. Wspomniałeś, że w dzieciństwie chorowałeś. Czy uprawiałeś sport, trenowałeś, jak byłeś przygotowany do takich wyzwań? 

Chorowałem do piątego roku życia. Później byłem pod stałą kontrolą kardiologa, bo to była choroba serca. Rodzice, chcąc nadrobić ten czas, zapisali mnie do klasy sportowej judo. Było to w czwartej klasie szkoły podstawowej. I tak przez 6-7 lat trenowałem na poziomie zawodniczym. Startowałem w zawodach w różnych miastach Polski. Byłem jednym z najlepszych w swojej kategorii wiekowej i wagowej. Miałem przed sobą realnego przeciwnika, z którym mogłem walczyć. Judo było moją ucieczką i pierwszym krokiem przed siebie. Przychodziłem na treningi dwie godziny przed czasem, trenowałem z akrobatami na bieżni, potem zaczynał się właściwy trening naszej sekcji. Walczyłem na macie z moimi trenerami, a potem zostawałem z seniorami, wyciskając żelazo na siłowni. Do tej pory czuję bazę, którą dało mi judo, a do której mogę wracać. Gdy rozpocząłem trening na ściance, pod swoje skrzydła wziął mnie Darek Sokołowski, jeden z najlepszych wspinaczy sportowych w tamtych latach, z którym trenowałem. Wspinaliśmy się na panelu, podciągaliśmy się. Dzięki temu po roku poprowadziłem VI.4/4+, a po kolejnym pół roku 8a. Progres był bardzo duży i wynikał z faktu, że zawsze miałem parcie nie na wynik, ale na samorealizację. Przejście z judo na alpinizm miało dla mnie bardzo duże znaczenie, ponieważ w judo miałem realnych przeciwników, których mogłem chwycić za judokę, rzucić na matę i pokonać. Gdy zaczęła się moja przygoda ze wspinaczką, to przeciwnikiem stałem się ja sam. Wychodziłem na matę, którą były góry. Ten sparing z samym sobą trwa do dnia dzisiejszego. 

W okapach
W okapach

 

Jakie cechy charakteru pozwoliły Ci wtedy na samotną działalność w Tatrach, a później w najtrudniejszych ścianach świata? 

Załóżmy, że mamy do czynienia z grupą wojowników, od najsłabszych do najmocniejszych na świecie, i musimy się z którymś zmierzyć, a wcale nie jesteśmy najlepsi. Kogo wybierzemy? Z kim chcielibyśmy walczyć? Ja wybrałbym najsilniejszego, aby zobaczyć, ile mi do niego brakuje. Może ktoś inny wybrałby najsłabszego, aby wygrać. Moja filozofia to walka z najsilniejszym przeciwnikiem, a przekładając to na góry, próbowanie rzeczy najtrudniejszych – czego oczywiście nie polecam, to jest moja recepta. Inaczej wspina się na poziomie dróg na Buli, Mnichu, nie szukając wyzwań wyżej. Ja zacząłem najwyżej i z tych najwyższych gór łatwiej było mi zejść na te proste, na których czułem się już zupełnie komfortowo. Na tych prostszych drogach miałem zapas psychiczny. 

Partnerzy wspinaczkowi w Tatrach?

Na początku wspinałem się z Darkiem Sokołowskim, zimą i latem. Ważnym partnerem był Grzegorz Mołczan. Nazywaliśmy go ratownikiem nizinnym z Bieszczad. Wspinaliśmy się dużo, zimą i latem; mamy za sobą wiele wspaniałych przygód. W późniejszych latach Marcin Michałek, Kuba Radziejowski, Krzysztof Belczyński, no i wielu innych partnerów. 

Najważniejsze drogi w Tatrach w Twoim osobistym rankingu? 

To drogi, które wytyczyłem – najbardziej inspirowały mnie linie, które mogę otworzyć. Zawsze ważny był dla mnie aspekt odkrywania świata, a wytyczanie dróg wiązało się z nim. Jedną z takich dróg był „Ostatni Mohikanin” – linia, którą wytyczyłem zimą na Kotle Kazalnicy, oraz druga, wytyczona latem – „Bushido”. Drogi skrajne, jedna pokonana w lecie, druga w zimie. Jednak obie wymagały ode mnie sięgnięcia wyżej niż dotychczas. 

Wyjaśnij nazwę „Bushido”.

Bushido to droga wojownika. Pojęcie pochodzi z Japonii, a w mojej interpretacji to jest droga wojownika, który wie, kiedy należy pójść i zginąć w walce, a kiedy zawrócić. 

Drogi, niekoniecznie twojego autorstwa, które przeszedłeś w Tatrach, a które wysoko cenisz? 

„Wish you were here”, „Pająki”, które poprowadziłem klasycznie w lecie, samotnie – nie tyle ze względu na trudności, bo one nie mają wielkich trudności technicznych, ale na bardzo słabą asekurację w niektórych miejscach. Jest tam dużo słabych haków, nitów i odpadnięcie powodować może przykre konsekwencje… Najwięcej wrażeń wiąże się jednak z Kazalnicą Mięguszowiecką. Gdy zaczynałem się wspinać, Kazalnica była dla mnie czymś niewyobrażalnym; była mitem. Czymś, co chce mnie pokonać. Porównywałem to z moją chorobą, słabością. Myślałem sobie, że jeśli pokonam najtrudniejsze drogi na Kazalnicy, to pokonam również swoją słabość, choroby, swoje zamknięcie na świat, ludzi. Przykład: gdy chciałem złożyć dokumenty do liceum, wchodząc do szkoły, zobaczyłem kartkę „nieupoważnionym wstęp wzbroniony” i wróciłem do domu. Kolejny rok spędziłem, włócząc się po skałach i górach Europy. 

Jednak wspinając się samotnie, chyba tylko umacniałeś swoje odosobnienie? Czy jednak udało Ci się zmienić i otworzyć na ludzi? 

Teraz już nie wspinam się tak dużo samotnie. Wspinanie solowe było mi na początku potrzebne, żeby uwierzyć w siebie. Dzięki tej wierze mogłem otworzyć się na ludzi. Bez tego chowałem się przed światem. Byłem osobą bardzo skrytą. Dzikusem. Samotne pokonanie drogi powodowało, że zacząłem o sobie myśleć: „jesteś naprawdę w porządku gość”. Od tej chwili mogłem już spokojnie otworzyć się na innych ludzi, spojrzeć im w oczy i polecieć w kosmos. Samotne wspinanie było niezbędnym etapem w moim rozwoju. 

Powiedziałeś, że Kazalnica była dla Ciebie mitem, ścianą nie do pokonania. Jak na nią patrzysz teraz, w kontekście Twoich wielkościanowych wspinaczek w skałach i górach świata? Czy dalej robi na Tobie wrażenie, czy „zmalała”? 

Darzę ją ogromnym szacunkiem. Fakt, że wspinam się w większych górach, nie znaczy, że te mniejsze stają się prostsze. Kazalnica należy do bardzo wymagających ścian, szczególnie zimą. Nie lekceważę jej. Uważam, że ta ściana jest cały czas tak trudna, jak była dla mnie przed laty. A może nawet trudniejsza? 

Opowiedz o sprzęcie, którego używałeś, gdy zaczynałeś wspinać się w Tatrach. 

Nie dysponowałem wtedy dobrym sprzętem. Miałem kilka friendów; bazowałem na hakach, heksach, wspinałem się bardzo… historycznie i niemodnie, jednak to też miało na mnie duży wpływ. Na przykład przed wyjściem na drogę

Wish
Wish

„Kurtyka – Czyżewski” na Kazalnicy, którą przeszedłem samotnie w lecie, haki, jakie miałem ze sobą, wyciągałem spod sufitu Relaxu na Taborze, nie miałem swoich. Złamana jedynka, dwa knify, jeszcze jakiś „pozgarniany” szpej, i udało mi się tę drogę zrobić. Jeśli ktoś chce, to zawsze znajdzie sposób.

Czy dzisiaj wracasz w Tatry? Jeździsz Drogą Przekątną? 

Tak, choć brakuje mi czasu, by szukać w nich wyzwań. Jeśli mam np. tydzień, to dla mnie wyjazd w Alpy i w Tatry są podobną drogą do pokonania. Dziś wybieram wyjazd w Alpy. Jednak latem planuję pojechać w Tatry razem z córką. Mam nadzieję, że uda nam się razem wspiąć na Mnicha. Później może wyskoczę na małe solo. Tatry w najbliższym sezonie będę traktował raczej rekreacyjnie, w lipcu wyruszam na kolejną wyprawę, podczas której mam nadzieję, że nawspinam się za cały rok. W czerwcu więc będę mógł sobie pozwolić, żeby na Tatry spojrzeć okiem wspinaczkowego turysty. 

Rozmawiała Agnieszka Szymaszek

Biogram

Marcin Tomaszewski (ur. 1975 r.) – polski wspinacz, alpinista, instruktor wspinaczki sportowej, członek Kadry Narodowej Polski w Alpinizmie. Znany z wytyczania dróg wielkościanowych w dzikich zakątkach świata, m.in. na Grenlandii, Ziemi Baffina, Alasce, w Pakistanie, Indiach, Argentynie, Wenezueli, Chinach, Norwegii (m.in. 2015 „Trollveggen”, „Norway”, „Kathharsis” M7/ A4/1100 m; 2015 „Wild stories” VII+, A2). W 2014 roku otrzymał Kolosa Roku w kategorii Alpinizm oraz Travelera Roku w kategorii wyczyn roku.

 

Udostępnij wpis

Przeczytaj również