Dokąd zmierza współczesny alpinizm? Jest jeszcze tyle gór do zdobycia Z Jerzym Walą rozmawia Maciej Kwaśniewski

12 listopada, 2019

Jerzy Wala,rocznik 1930,taternik, alpinista,kartograf gór, z wykształcenia i zawodu inżynier budowy maszyn. Uczestnik wypraw w Pamir, Hindukusz (także jako kierownik) i Karakorum. Cenionym w świecie znawca topografii i eksploracji gór Azji Środkowej, autor map i opracowań topograficznych dla alpinistów, publikowanych w wydawnictwach polskich i zagranicznych, wydawanych m.in. w Japonii, Hiszpanii, Niemczech, USA, Wielkiej Brytanii i Szwajcarii.

Tylko K2 zimą jeszcze się broni. Czy nie czas, aby napisać „manifest współczesnego himalaizmu”?

Manifest chyba nie. Choć w kategoriach normalnego wspinania i zdobywania gór katalog obiektów do zdobycia został niemal zamknięty. Wszystkie najwyższe góry mają swoich zdobywców. Zostało nam tylko K2 zimą. Także, jeżeli chodzi o trudności wspinaczkowe, osiągnięto kres ludzkich możliwości. Robi się już drogi o takim stopniu trudności, na wielkich płytach, stropach, w miejscach ekstremalnych, że trudno już nie tylko znaleźć, ale i wyobrazić sobie coś jeszcze bardziej ekstremalnego.

 width=

Fot. Maciej Kwaśniewski

Poza wspinaniem na czas.

Tak. Ale chyba nie w tym rzecz.

To sprawa ludzkich możliwości?

Ludzka sprawność się nie zmienia, ona zawsze jest taka sama, jest uzależniona od możliwości technicznych. Nie sądzę, aby Wiesław Stanisławski czy Stanisław Motyka byli gorszymi wspinaczami od Jerzego Kukuczki. Ich możliwości były być może nawet większe niż u wielu współczesnych wspinaczy.

Może to była jednak sprawa blokad psychicznych?

Nie sądzę. Przecież oni wspinali się z bardzo kiepską asekuracją w terenie, którego obecnie nie przechodzi się bez prawidłowej asekuracji. Nie widzę żadnych różnic między Georgem Mallory’m a Kukuczką. Różnica była w technice i doświadczeniu nabytym, związanym z rozwojem tego sportu. Dzisiaj kotwiczy się czekanomłotkami i z pomocą dwunastozębnych raków. Nie trzeba wyrąbywać stopni. Modyfikacja techniki spowodowała zmianę możliwości. Dotyczy to także lin. Za czasów mojej młodości były tylko sizalowe, które – gdy namokły – stawały się sztywne i bardzo ciężkie, a zamarznięte były nieużyteczne. Osiągamy pewien kres możliwości ludzkich i celów do zdobycia. Dzięki postępowi technologicznemu pojawiają się za to nowe sposoby i dyscypliny działania w górach, jak ekstremalne zjazdy na nartach ze szczytów czy wprowadzenie dronów do przygotowania tego typu zjazdów i do ratownictwa. [W chwili gdy rozmawiamy, Andrzej Bargiel szykuje się jako pierwszy do zjazdu z Mont Everestu na nartach bez użycia aparatu tlenowego].

 width=

 

Co dalej?

Te wszystkie nowe trendy i dyscypliny nie zmieniają faktu, że są na świecie, szczególnie w Azji, szczyty, całe doliny otoczone olbrzymią liczbą szczytów, na które jeszcze nikt nie wszedł. Tam można uprawiać klasyczne taternictwo, jak przed laty, powiązane z pierwszymi wejściami, a było to zawsze podstawowym celem alpinizmu.

Ile jest takich gór?

Tysiące. Nie są to oczywiście szczyty najwyższe. Weźmy na przykład grupę górską Karun Koh, którą ostatnio się zajmowałem, o wielkości mniej więcej naszych Tatr. Na mapie, którą opracowałem, zaznaczyłem około 500 szczytów, a znane mi są tylko trzy wejścia. Jest to mapa 1:100 000, a więc o bardzo małej skali – nie uwzględnia mniejszych obiektów. Obecnie posługuję się obrazami Google Earth zbyt zgeneralizowanymi, które nie pokazują mniejszych form rzeźby terenu. Moim zdaniem wiedza i opis tych gór są podobne do znajomości Alp i Tatr w XIX wieku.

Jaka jest dostępność tych rejonów?

Bardzo różna. Na przykład w górach Ghunjerab nie ma innych dróg poza Karakoram Highway od strony północnej i drogi dla samochodów terenowych do Shimshal od południa. Ścieżki, jeśli są, to znane tylko miejscowej ludności. Niedawno polska wyprawa ze Stalowej Woli, która działała w Wesm Mountains w dolinie Shim Dur, stwierdziła, że nie było tam ani jednej ludzkiej ścieżki. Członkowie wyprawy i przewodnik z Shimshal sami musieli znaleźć drogę do celu. Myślę, że w takich rejonach poza myśliwymi – tubylcami, którzy poruszają się w dolnych częściach dolin, nikt tam nie bywa. Jedynymi śladami obecności ludzi w dolinie Shim Dur były padnięty jak i opuszczona koleba.

Jak dostać się do Ghujerab Mountains?

Ścieżki prowadzące w te rejony to przejścia na dużych wysokościach, od 3000 do 5000 m, piarżyste, pobudowane z kamieni, tak aby jaki i owce mogły dojść na pastwiska np. w rejonie przełęczy Shimshal. Nad jarem Pamiri Tang River ścieżki są bardzo eksponowane. W bocznych dolinach na ogół nie ma żadnych stałych ciągów komunikacyjnych. Egzystencja miejscowej ludności związana jest z pasterstwem, a ich potrzeby komunikacyjne w terenie tylko z tym się wiążą. Pewnie jedynie myśliwi zapuszczają się dalej. Nieliczne wyprawy, które tam docierają, też mają ograniczony kontakt z miejscową ludnością, a przy tym mało interesuje ich zbieranie informacji o terenie. W Tagas Group w Dolinie Lachit, gdzie działała wyprawa taterników z Warszawy, baza znajdowała się na pastwisku, ale nawet nie spytali tubylców i miejscowego przewodnika, jaka jest jego lokalna nazwa. Ich oficer łącznikowy orzekł, że będzie się nazywało Polish Base. A przecież to miejsce musiało mieć swoją nazwę używaną przez pasterzy. Poznanie jej pomogłoby w orientacji w terenie następnym wyprawom czy w rozmowach z miejscową ludnością.

Jak wysokie są szczyty w Karakorum?

Szczyty ośmiotysięczne są tylko w górnym rejonie lodowca Baltoro. Są to: K2 (8611 m n.p.m.), Broad Peak z dwoma wzniesieniami (8047 i 8006 m), Gasherbrum I (8068 m) i Gasherbrum II (8035 m). Szczyty poniżej 7000 m znajdują się w różnych grupach górskich Karakorum. Większość mieści się w przedziale od 5500 do 6800 m. Również w Himalajach i w Karakorum postępuje intensywna deglacjacja obszaru zlodowaconego. Opady śniegu są mniejsze. Wiele przejść przez przełęcze, które wcześniej były dostępne przez to, że zawsze leżał na nich śnieg, przestały być drogami komunikacyjnymi. Pokryte rumoszem i z odkrytymi skałami, stały się nie do przebycia dla ludzi ze zwierzętami jucznymi.

Prawie wszystkie szczyty siedmiotysięczne mają już swoje wejścia. Najwyższym niezdobytym szczytem w Karakorum jest drugi wierzchołek Batura First (West c. 7880 m). Masyw Batura Wall ma sześć szczytów. Tego wierzchołka nie bardzo jest jak ugryźć, bo od strony Batura Glacier otacza go wielki poszarpany lodowy teren, trudny i niebezpieczny do przebycia. To prawdziwy labirynt seraków, od przeciwnej strony urwiste ściany skalne. Natomiast niezdobyte są setki szczytów pięcio- i sześciotysięcznych.

Czy istnieje w Karakorum infrastruktura ułatwiająca eksplorację?

Są rejony, gdzie można dostać się samochodami. Można też z pomocą helikopterów. W Shimshal istnieje nawet baza szkoleniowa. Jeden ze szwajcarskich wspinaczy organizował tam szkolenia dla przewodników pakistańskich, w których brały udział nawet kobiety. Ten rejon i ci ludzie są nie tylko dobrze wyszkoleni, podejmują też śmiałe, własne wejścia górskie. Byli między innymi na Mont Evereście. Pochodzą stamtąd zarówno dobrzy przewodnicy, jak i wspinacze. Zresztą Alpine Club of Pakistan istnieje od dawna.

Co stoi na przeszkodzie, aby szukać tam nowych celów?

Brak informacji o terenie i dostępnych map wielkoskalowych. A wynikiem tego jest brak zainteresowania. W 1971 roku, kiedy narysowałem mapę orograficzną grupy górskiej Hendukuše Zebak, zaraz zainteresowali się tym terenem Anglicy i Francuzi. Także nasi alpiniści. To samo jest z Ghunjerab Mountains i Tagas Group w Karakoram czy innymi terenami na świecie.

Polacy to dobry przykład poszukiwań nowych miejsc eksploracji.

W pierwszych lata po wojnie mieliśmy tylko tradycję przedwojennego taternictwa, kilku wypraw alpejskich i w Kaukaz, Atlas, Andy, Ruwenzori oraz jednej himalajskiej. Wtedy nie było żadnych możliwości wyjazdów. W pierwszym wyjeździe poza Polskę w Alpy brali udział głównie taternicy, ukształtowani jeszcze w dwudziestoleciu międzywojennym i w czasie II wojny światowej. Z młodych był Stanisław Worwa. Już w czasie wojny zaczęło się tworzyć nowe pokolenie, które pierwsze szlify zdobywało w skałkach. Pojawiły się nowe techniki wspinania i asekuracji, w tym „podciąg”. To pokolenie liczyło niewiele osób, które pochodziły głównie z Krakowa i Śląska, kilka z Warszawy. Byli też zakopiańczycy. Ci ludzie po wojnie działali w Tatrach. Po Tatrach Słowackich można było chodzić tylko do 1948 roku, w 1951 roku roku dostęp do szczytów granicznych od polskiej strony został całkowicie zamknięty. W rejonie Morskiego Oka można się było wspinać jedynie na Mnicha. To trwało dobrych kilka lat. Potem pojawiły się przepustki tygodniowe na Tatry Słowackie. Z pokolenia międzywojennego zostało niewielu wspinaczy. Zabrakło naturalnego, stopniowego przekazywania doświadczeń.

Nowości techniczne z Alp przekazywali głównie Jerzy Hajdukiewicz i Maciej Mischke wspinający się w tych górach w czasie wojny. Jan Długosz i jego towarzysze zaczęli stosować osadzanie nitów do zakotwiczania liny. Zanim to nastąpiło, z Jankiem Długoszem dwukrotnie próbowaliśmy przejść środek północno-wschodniej ściany Mnicha nad półkami, ale w kluczowym miejscu nie dało się osadzić haków. To skłoniło potem Janka do nitowania. Drogi Jana Długosza na Mnichu i Kazalnicy można traktować jako koniec etapu drugiego pokolenia.

Były jeszcze inne czynniki, które hamowały postęp w wyznaczaniu dróg na wielkich ścianach Tatr, a mianowicie stan wyszkolenia i sprzęt posiadany przez TOPR. Dostępne były tylko bambusy i tobogany. Ratownikom góralom pomagali taternicy. Dopiero kontakty Jerzego Hajdukiewicza i jego towarzyszy wspinaczkowych z TOPR z austriackimi ratownikami doprowadziły do zastosowania w Tatrach ratunkowego sprzętu alpejskiego umożliwiającego akcje ratunkowe w wielkich ścianach. To ośmieliło naszych taterników do podejmowania coraz trudniejszych wejść.

Potem, w latach 60. pojawiło się trzecie pokolenie, do którego, między innymi, należał Andrzej Marcisz. To było wspinanie na tzw. „wędkę”. Tak teraz wygląda na ogół wspinanie w skałkach. Są osadzone spity i ringi, do których trzeba wpiąć linę. Całe wspinanie polega na bardzo dobrej sprawności fizycznej, umiejętności szybkiego wpięcia się w ubezpieczenie. Ten trzeci etap szybko został przeniesiony także w Tatry.

O ile do początku lat 60. wspinano się w Tatrach po niemal wszystkich dostępnych drogach wspinaczkowych, to później przeważnie już tylko tam, gdzie były zamontowane ringi i spity albo osadzone na stałe haki. Spotykałem już wtedy zespoły, które nie miały ze sobą nawet młotka. Ja należałem do pokolenia, które wbijało haki i potem je wybijało.

Dawniej o określeniu trudnościach przebytej drogi decydowało także to, czy można było osadzić haki. Na przykład droga WHP 157 na Zamarłej Turni była uważana za szóstkową dlatego, że na najtrudniejszym odcinku tylko w jednym miejscu można było z trudnością wbić i wybić hak asekuracyjny, a bez niego trzeba by było przejść całą długość liny bez asekuracji.

Kolejna zmiana w taternictwie i alpinizmie była przede wszystkim zmianą czysto techniczną, sprzętową. Jeszcze w latach 70. używaliśmy czekanów, którymi można było wybijać stopnie w lodzie, ale nie dało się nimi haczyć. Były już raki dwunastozębne z zębami do przodu, ale nie takie jak obecnie. Rewolucja techniczna spowodowała kolosalną zmianę w możliwościach wspinaczkowych. Przed wojną największe drogi lodowe Alp pokonywane były przez wybijanie w lodzie stopni i chwytów na ręce. Ta zmiana techniczna nastąpiła w latach 80., a duży udział w tym miała komisja DAV – Sichertheisforschung pod kierownictwem Pita Schuberta – która badała sprzęt, inspirowała prawidłowe rozwiązania i opracowywała projekty norm EN i UIAA. Wszystko to, co dzisiaj można osiągnąć we wspinaczce, dokonuje się dzięki tej zmianie technicznej. Dotyczy to także ubrań łącznie z butami, kasków, czołówek itp., co usprawniło działanie. Zasadniczy skok technologiczny dokonał się ostatecznie w latach 80.-90. XX wieku i trwa nadal.

Przypominam sobie taką historię. Zbigniew Jaworowski z Adamem Skoczylasem i Andrzejem Truszkowskim nie mogli skończyć zimowego pierwszego przejścia północno-wschodniej ściany Mnicha w marcu 1953 roku. To był już drugi bądź trzeci dzień ich wspinania, zrobiło się ciepło i padał deszcz. Zamokły im liny sizalowe, a potem przyszedł mróz i pozamarzały. Zamieniły się w sztywne, łamiące się odcinki. Nie można już było się na nich wspinać. Ugrzęźli 60 m poniżej Mnichowej Przełączki Wyżniej i wzywali pomocy. Nie mogli ani zjechać w dół, ani wejść do góry. W trójkę z Zbigniewem Skoczylasem i moim bratem Antonim w nocy przyszliśmy do nich na przełączkę. Założyliśmy zjazd, zjechałem z przełączki na całą długość liny i spuściłem kolejną linę do siedzących pod progiem. Ta akcja trwała do czwartej rano. Ich liny stanowiły jeden kłąb, którego w żaden sposób nie dało się rozwinąć. Zapakowaliśmy je do płachty biwakowej i ciągnęliśmy po śniegu do schroniska. Współczesne liny tak nie zamarzają.

Postęp techniczny jest ogromny i decyduje o współczesnych możliwościach wspinaczkowych w najwyższych górach.

Kiedy Tatry stały się za ciasne?

Chęci do wyjazdu były zawsze. Przed wojną organizowano kilka wypraw w różne części świata. Po wojnie, w czasach stalinowskich, wyjazdy były niemożliwe. Dla naszego pokolenia marzeniem było dostać się w Tatry Słowackie, co robiliśmy także po kryjomu. Za granicę mogli jeździć tylko ludzie uprzywilejowani. Pierwsze wyjazdy w Alpy zaczęły się dopiero w 1956 roku. Wtedy można było wyjechać jako kadra sportowa Klubu Wysokogórskiego. Wyprawy zaczęły się od Hindukuszu z inicjatywy Bolesława Chwaścińskiego w 1960 roku. Potem polskie wyprawy były głównie w Hindukusz, gdyż mieliśmy bardzo tanie przejazdy przez Związek Radziecki.

Globalna polityka miała wpływ na kierunki eksploracji polskich wspinaczy. Oczywiście. Lata 60. i 70. były czasem intensywnych działań w Hindukuszu i w Iranie. Na początku 70. pojawiły się też możliwości działania w Himalajach i w Karakorum. Wejścia zimowe zaczęły się od wejścia Andrzeja Zawady z Tadeuszem Piotrowskim na Noszak (Noshaq, 7492 m) w 1973 roku. To była inicjatywa Andrzeja. Później konsekwentnie prowadził naszych taterników w zimie na najwyższe szczyty.

Muszę jednak dodać, że do lat 70. taternictwo było związane z turystyką. Po zlikwidowaniu Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego, w ramach którego działał Klub Wysokogórski, w latach 1951-54 istniały tylko sekcje taternickie PTTK. Potem Klub Wysokogórski znów się odrodził, ale przy PTTK. Traktowanie wspinaczki i taternictwa jako elementu sportowego dominowało w naszym środowisku coraz bardziej. Nakładały się na to także możliwości finansowania tej działalności. W PRL-u na sport przeznaczano o wiele więcej pieniędzy, więc dla nas wszystkich traktowanie górskiej działalności jako sportowej było korzystniejsze z powodu możliwości wyjazdu i dofinansowania. Doprowadziło to do powstania Polskiego Związku Alpinizmu, podległego bezpośrednio GKKF, jako jednego ze związków sportowych. W PRL-u zależności były proste: władza nastawiała się na popieranie sportów wyczynowych, bo one mogły dać sławę, popularność na świecie. Dotyczyło to wszystkich dyscyplin sportowych, taternictwo czy alpinizm nie odbiegały od tych zasad.

Główna działalność i dofinansowanie dotyczyły właśnie wyczynów. Nikogo nie interesowało normalne uprawianie taternictwa. Pojawiły się też pierwsze zawody wspinaczkowe w skałkach i na sztucznych ścianach. Zaczęły powstawać dodatkowe dyscypliny związane z górami, jak skialpinizm. Wcześniej nikt go nie traktował jako odrębnej gałęzi sportowej. Skialpinistą nazywano alpinistę, który używał nart do podchodzenia pod ścianę i zjazdu po wspinaczce. Traktowanie zjazdów jako wyczynu sportowego dobrze obrazuje przewodnik Karola Życzkowskiego i Józefa Wali „Polskie Tatry Wysokie. Narciarstwo wysokogórskie”. Można powiedzieć, że ten przewodnik jest początkiem nowego etapu w narciarstwie wysokogórskim. Najpierw były to trasy tylko do wejścia i zjazdu, potem niektóre z nich stały się terenem zawodów na czas, świadczącym o sprawności zawodników. A dzisiejsze zjazdy Andrzeja Bargiela z ośmiotysięczników to kolejny etap ewoluowania sportów górskich prowadzący do ekstremalnego wyczynu.

Czy to złe?

Chyba nie. Ludzie wciąż poszukują nowych możliwości, np. via ferraty w Dolomitach, a obecnie w całych Alpach. Początek via ferrat wiąże się z I wojną światową, kiedy w Alpach Włoskich powstawały ubezpieczone drabinami i linami eksponowane drogi, którymi mogli przechodzić żołnierze. Pierwsze via ferraty do użytku turystów to były te drogi wojskowe. Stopień ich trudności wciąż ewoluuje, dziś są nawet takie, które pod względem trudności niewiele różną się od klasycznych dróg wspinaczkowych. Wciąż rośnie moda na nie, bo pokonanie ich daje te same wrażenia co wspinaczka klasyczna, a można je przejść znacznie szybciej, bezpieczniej i bez pomocy towarzysza w asekuracji. To też osiągnęło już swój kres, więc pojawiają się coraz bardziej wyrafinowane sposoby uatrakcyjnienia via ferrat, jak zjazdy na linach stalowych, mosty linowe między turniami i inne.

Będzie jakiś kres? Jakaś ostatnia ściana i ostatni szczyt?

Szczytów chyba nie zabraknie i tworzenie na nich nowych dróg wspinaczkowych jeszcze bardzo długo będzie możliwe. Na wielu szczytach ludzie mogą stanąć po raz pierwszy. Nawet w Tatrach, tak bardzo już wyeksplorowanych taternicko, ciągle coś się znajduje, a co dopiero w górach o wiele większych obszarowo, w Azji czy na innych kontynentach.

a

Udostępnij wpis

Przeczytaj również