Corocznie na zakopiańskim nowym cmentarzu, w Dolinie Jaworowej oraz pod Osterwą odbywają się uroczystości, w których przewodnicy tatrzańscy oraz ratownicy upamiętniają swojego duchowego patrona. Śmierć Klimka w ścianie Małego Jaworowego jest, obok wcześniejszej o rok śmierci Mieczysława Karłowicza w lawinie śnieżnej na zboczach Małego Kościelca, mitem fundacyjnym ratownictwa w Tatrach, leży u samych podstaw powołania do życia Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego i wyznacza horyzonty myślowe i ideologiczne tej organizacji do dzisiaj.
Śmierć Klimka 6 sierpnia 1910 roku na trwale zapisała się w polskiej kulturze i była wielokrotnie opisywana i analizowana. Była to dopiero szósta wyprawa zorganizowanej Straży Ratunkowej pod kierownictwem gen. Mariusza Zaruskiego.
Klemens Bachleda bez wątpienia zostałby zapamiętany nawet, gdyby nie zginął bohaterską śmiercią. Choć bezpośrednim impulsem dla powstania Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego była śmierć Mieczysława Karłowicza w lawinie na zboczach Małego Kościelca 8 lutego 1909 roku, to śmierć Klimka stała się mitem założycielskim organizacji i to jego postać unieśmiertelniona została w tekstach Mariusza Zaruskiego oraz Wawrzyńca Żuławskiego jako tego, który „poświęcił się i zginął”, jak głosi napis na jego kamieniu nagrobnym na zakopiańskim Nowym Cmentarzu.
Wyprawa po uwięzionego w niezdobytej dotychczas północnej ścianie Małego Jaworowego Szczytu (2380 m), lwowskiego taternika Stanisława Szulakiewicza, odbywała się w bardzo trudnych warunkach atmosferycznych i równie trudnym terenie. Mariusz Zaruski porównuje Dolinę Jaworową owego dnia do piekła: „Upłazy nasiąkły wodą i rozmiękły, odwieczne głazy zachwiały się w granitowych posadach, kamienie wyszły z gniazd swoich. Całe piekło wodne tego dnia otwarło wierzeje swe w górach”. Klimek Bachleda usłyszał dochodzący z góry „przeciągły i żałosny” głos, który musiał należeć do poszukiwanego taternika. Ratownicy, w tym tak znakomici jak Mariusz Zaruski i Stanisław Zdyb, byli wyczerpani do tego stopnia, iż nie byli w stanie kontynuować wspinaczki, a od Szulakiewicza dzieliło ich jeszcze 80 metrów pionowej ściany, poruszali się „ciężko jak skazańcy”, a jedynym, który czuł się lepiej był pięćdziesięciodziewięcioletni wówczas Klimek, który prowadził. Gdy Zaruski zrozumiał, iż nie jest możliwe, żeby dotarli do poszukiwanego, a nawet jeśli by się im to udało, nie byliby w stanie okazać żadnej pomocy, a tym bardziej przetransportować go do podstawy ściany, zarządził odwrót. Razem ze Zdybem zeszli na półkę czterdzieści metrów niżej i czekali na Klemensa Bachledę. Ten – wedle relacji Zaruskiego – „ukazał się wreszcie o jakieś 40 metrów od nas na grani tego samego żeberka. Wówczas złożywszy dłonie, krzyknąłem głośno:
– Klimku, wracajcie!
Klimek obejrzał się i machnął ręką w kierunku olbrzymiego żlebu, który się tam właśnie zaczynał. Ten ruch ręki zrozumiałem tak, że Klimek chciał w ten żleb jeszcze zajrzeć. A może wypatrzył jakie przejście, którym zamierzał posunąć się dalej, nie wiem”.
***
O ciągłości tradycji w Tatrzańskim Ochotniczym Pogotowiu Ratunkowym oraz nacisku na budowanie wspólnoty nie tylko doświadczeń, lecz również pamięci, świadczy nie tylko obowiązek zdania testu z historii organizacji podczas egzaminów kwalifikacyjnych na ratownika-kandydata ale, przede wszystkim, niezmienna od 1909 treść przysięgi składanej przez każdego ratownika:
„Ja niżej podpisany w obecności Naczelnika Straży Ratunkowej oraz świadka dobrowolnie przyrzekam pod słowem honoru, że póki zdrów jestem, na każde wezwanie Naczelnika lub jego Zastępcy – bez względu na porę roku, dnia i stan pogody – stawię się w oznaczonym miejscu i godzinie odpowiednio na wyprawę zaopatrzony i udam się w góry według marszruty i wskazań Naczelnika lub jego Zastępcy w celu poszukiwań zaginionego i niesienia mu pomocy. Postanowienia statutu Pogotowia i regulaminu dla członków czynnych będę wykonywał ściśle, jak również rozkazy Naczelnika, jego Zastępcy i Kierowników Oddziałów. Obowiązki swe pełnił będę sumiennie i gorliwie, pamiętając, że od mego postępowania zależnem być może życie ludzkie. W zupełnej świadomości przyjętych na się trudnych obowiązków i na znak dobrej swej woli powyższe przyrzeczenie przez podanie ręki Naczelnikowi potwierdzam”.
***
Tożsamość ratownika jako członka wspólnoty (skupiając się jednak na wspólnocie doświadczeń, nie na oficjalnej tytulaturze) podkreśla dziennikarz Bartek Dobroch. W tekście poświęconym znaczeniu tradycji w Tatrzańskim Ochotniczym Pogotowiu Ratunkowym, używa metafory „węzła ratowniczego”, łączącego kolejne pokolenia ratowników z jednej strony oraz dwa główne mity towarzyszące pogotowiu z drugiej. Zauważa, iż akcja na Małym Jaworowym zakończona śmiercią Klimka Bachledy „stała się podwaliną stuletniego ratowniczego mitu”. Pisze on: „W historii TOPR-u splatają się ratowniczym węzłem dwa mity: tragiczny i bohaterski. Ten splot nie był dziełem przypadku. Węzeł Pogotowia, który połączył ratowników i ratowanych, nie zawiązałby się bez ludzi, którzy pojawili się pod Tatrami na początku XX wieku”. Węzeł ratowniczy spaja również kolejne pokolenia ratujące ludzi w Tatrach. Dla jednych są to więzy krwi, jak w przypadku tradycyjnie związanych z TOPR-em rodzin, dla innych przywiązanie do tych samych wartości, te same lektury, te same fascynacje, wspólnota doświadczeń, uczestnictwo w „społecznym świecie ludzi gór” oraz związanie słowami tej samej przysięgi. Dla Dobrocha „siłę TOPR-u stanowią nie nowinki techniczne, lecz ludzie, którzy tworzyli i tworzą jej stuletnią historię. W rodach Krzeptowskich, Gąsieniców Byrcynów, Rojów, Józkowych i innych węzeł ratowniczy wiąże od lat kolejne pokolenia. Gotowe do akcji „na każde wezwanie Naczelnika” i „bez względu na porę roku, dnia i stan pogody””.
***
W bardzo podobnym duchu sto lat organizacji założonej w 1909 roku interpretuje Marek Grocholski, akcentując przede wszystkim wspólnotę doświadczeń ratowników i ratowanych: „Daty, fakty, nazwiska, opis sprzętu ratowniczego i różnych technik udzielania pomocy. Można do takiego rejestru sprowadzić historię TOPR-u, ale żeby ją faktycznie poznać, trzeba się odwołać do doświadczeń wspólnych dla ratowników i ratowanych. Trzeba wiedzieć, co to jest ból, strach, zimno, oddech nienadążający za wysiłkiem lub kneblowany przez zadymkę śnieżną. Dopiero połączenie tych dwóch ścieżek poznania może dać prawdziwy obraz stu lat Pogotowia Tatrzańskiego”. Zauważa on, że na przestrzeni stu lat zmieniły się diametralnie niektóre problemy związane z działalnością pogotowia. W 1916 roku Szymon Tatar nie mógł uczestniczyć w akcji ratunkowej, gdyż nie miał butów, dzisiaj TOPR posługuje się najnowocześniejszym sprzętem, a problemy finansowe dotyczą np. okresowych przeglądów technicznych śmigłowca. Według Grocholskiego „sporo się zmieniło, ale jest coś, co łączy stare i nowe czasy. Ludzie gotowi pójść w góry, aby ratować innych. Od Klimka Bachledy do Marka Łabunowicza i Bartka Olszańskiego”.
***
Michał Jagiełło zinterpretował znaczenie stuletniej działalności TOPR-u na gruncie antropologii kulturowej, gdyż „każde pogotowie górskie jest częścią kultury gór” oraz drzewem „karmiącym się i owocującym tym, co typowe, i tym, co swoiste, lokalne, a nawet wyjątkowe”. Sformułował on siedem tez pozwalających scharakteryzować tatrzańskie ratownictwo na gruncie antropologii: Działalność w trudnym górskim terenie wymaga od ratowników wszechstronnych umiejętności oraz stawia różnorodne wymagania zarówno w teorii jak i w praktyce: znajomość topografii, kompetencje wspinaczkowe, narciarskie, speleologiczne oraz związane z wodą, umiejętność kierowania zespołem i podejmowania szybkich decyzji jak i podporządkowania się woli kierownikowi akcji; indywidualizm oraz pracę w grupie, pracę nad swoim charakterem i zdolnościami oraz świadomość swoich słabości. Wszystkie te wymagania sprawdzane są zawsze w praktyce, podczas akcji ratowniczych, zakorzenione są jednak w teorii oraz posiadające pewne antropologiczno-kulturowe oraz społeczne znaczenie: są realizacją idei niesienia pomocy innym.
***
TOPR składa się z trzech „stale odnawialnych warstw”: miejscowych górali, zakopiańczyków oraz przybyszów, zwykle przedstawicieli, lub spadkobierców, polskiej inteligencji. „Świeżo przybyli” zakopiańczycy oraz przybysze stoją na straży idei, realizowanych przede wszystkim przez „zasiedziałych” zakopiańczyków i górali w codziennej praktyce, do której nie potrzeba „rozbudowanej kulturowej otoczki”, wystarczające jest piśmiennictwo użytkowe i fachowe. Artykuły informacyjne, publicystyka, literatura piękna i faktu, eseistyka, fotografia, sztuki wizualne, film, wystawy, obecność ratownictwa w kulturze popularnej jak i wysokiej oraz filozofii stanowi kulturową warstwę dodatkową i nie jest konieczna do funkcjonowania pogotowia, ale stanowi wartość naddaną, wyróżniającą ratownictwo w Tatrach i nadającą mu swoiste cechy oraz konstruującą tożsamość organizacji.
W przypadku TOPR-u literatura oraz kultura zawsze była bardzo ważnym elementem, a nawet stała u podstaw powstania organizacji. Dzięki literaturze ratownictwo górskie w Tatrach stało się faktem kulturowym i społecznym jeszcze przed formalnym powstaniem organizacji 29 października 1909 roku. Według Jagiełły „są podstawy, by sądzić, że organizację tę niejako „napisano” w artykułach prasowych”, dzięki którym publiczność została przygotowana do zrozumienia i popierania uniwersalnych idei stojących za, bardzo przecież specjalistyczną, organizacją, której działalność nie dotyczyła każdego.
***
Dla słowackich ratowników centralnym miejscem cmentarza jest, opatrzona napisem „Ku pamięci Odważnym”, tablica upamiętniająca dwóch pilotów (Vladimíra Bačáka oraz Václava Dvořáka) oraz pięciu ratowników (Bernarda Jamnickiego, Milana Kriššáka, Pavla Huskę, Martin Hudáka i Štefana Estočkę), którzy zginęli 25 czerwca 1979 roku w Dolinie Młynickiej w katastrofie helikoptera Mi-8. Ślady maszyny pozostawiono na miejscu wypadku i funkcjonują do dzisiaj w charakterze upamiętniającego ratowników pomnika. Akcja ratunkowa wydaje się szczególnie tragiczna ze względu na fakt, że wzywająca służby niemiecka turystka okazała się nie być poważnie ranna i zeszła z gór o własnych siłach, nie czekając na ratowników.
Historia zorganizowanego ratownictwa po słowackiej (a początkowo węgierskiej) stronie Tatr jest dłuższa niż po stronie polskiej, gdyż sięga roku 1882. Nie posiada jednak mitu założycielskiego i nie wiąże się z nią tak silna legenda jak z działalnością Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego (śmierć w lawinie Mieczysława Karłowicza, osoba generała Mariusza Zaruskiego, śmierć podczas akcji ratunkowej Klimka Bachledy, wojenna akcja „Błękitny Krzyż”, książki Wawrzyńca Żuławskiego i Michała Jagiełły), nie oznacza to jednak, że jest to organizacja mniej heroiczna, czy działająca mniej prężnie. Jej działalność po prostu manifestuje się w dużo większym stopniu w, opisanej przez Jagiełłę, codziennej pracy ratowniczej niż w wytwarzaniu tekstów kultury.
Również i w tym przypadku odwiedziny na Cmentarzu pod Osterwą są pretekstem do zadania pytania „czy pamiętasz?” oraz odpowiedzi „tak, pamiętam” lub „tak, pamiętamy” – Klimka Bachledę, Wawrzyńca Żuławskiego, pięciu ratowników i dwóch pilotów, którzy stracili życie w katastrofie helikoptera w Dolinie Młynickiej. Zadanie pytania i odpowiedź twierdząca pozwalają stworzyć pewną „wspólnotę pamięci”.
***
Śmierć Klimka Bachledy jest bez wątpienia aktem heroicznym, a brak odpowiedzi na zawołanie „Klimku, wracajcie!” interpretowany jest jako dobrowolne poświęcenie życia dla poszukiwanego taternika. W odróżnieniu od śmierci górskiej wspinacza – według Jana Józefa Szczepańskiego
– Nikt (…) nie zakwestionuje ceny śmierci (…) ludzi, którzy zginęli spiesząc na ratunek innym. Tu nie można już wątpić o humanistycznej i społecznej zasadności ryzyka. Jednakże i ratownik bywa najczęściej wspinaczem z zamiłowania, a więc kandydatem swojej pasji.
Fragment książki o Cmentarzu Symbolicznym pod Osterwą. Skróty od redakcji.