Jak to było?
Zacząłem zupełnie przypadkowo, byłem raczej turystą, który chodził po Gorcach z bratem. W II klasie liceum pojechałem na zawody narciarskie w Suchym Żlebie na Kondratowej. Stamtąd pięknie prezentowała się Świnica. Wydawała się ogromna, pomyślałem, że trzeba spróbować ją zdobyć! Było to w marcu, panowały zimowe warunki. Namówiłem rodziców na wyjazd do Zakopanego, rankiem wyjechałem na Kasprowy i samotnie, nie mając żadnego przygotowania, dotarłem pod taternicki wierzchołek Świnicy. W jego okolicy spotkałem taternika z czekanem, rakami, butach na wibramie – ja tego wszystkiego nie miałem, ale dałem radę!
Masz jakieś ulubione wspomnienia z okresu Twojego wspinania?
Ten wierzchołek Świnicy, o którym wspomniałem, ma jeszcze dwa epizody w moim życiu. Zimą, w połowie lat 80., byłem instruktorem w Betlejemce. Ktoś nie wrócił z gór, wszczęto alarm, trzeba było w nocy iść go szukać. Ruszyliśmy na akcję z Piotrkiem Konopką i Wojtkiem Szymenderą. Weszliśmy na ten wierzchołek w środku nocy, ale nie znaleźliśmy żadnych śladów po zaginionym. Odnaleziono go, niestety, dopiero na wiosnę.
W 2015 roku spotkałem Piotrka Konopkę, jak schodził Doliną Jaworową, ja zaś podchodziłem na biwak na grani, by przez kolejne 5 dni wspinać się Główną Granią Tatr Wysokich. Kiedy po przeszło 50 godzinach wspinaczki znalazłem się na wierzchołku Świnicy, uznałem, że jestem już bezpieczny – poprosiłem kogoś, aby pozwolił mi zadzwonić z jego telefonu do Asi, że wszystko ok, aby się nie martwiła. Kilka minut później niemal przed samym wierzchołkiem taternickim spod nóg wyleciały mi wielkie wanty i poleciały w stronę Filara Świnicy. Zawisnąłem na rękach na ostrzu grani. Bardziej jednak wystraszyłem się, że spadające w dół kamienie mogły komuś zrobić krzywdę. Za chwilę w te okolice przyleciało śmigło i wówczas do głowy przyszły mi najgorsze myśli. Na szczęście okazało się, że były to tylko ćwiczenia ratowników.
Rozmawia Ilona Łęcka
Fot. Michał Kasperczyk
Dalszy ciąg wywiadu znajdziecie w najnowszym numerze Taternika: