Jakie podejście do ryzyka mają wspinacze? Akceptują je w pełni? Na co są narażeni? Porozmawialiśmy o tym z Adamem Bieleckim, Wadimem Jabłońskim oraz z Marcinem Tomaszewskim, jednymi z najlepszych wspinaczy w kraju i na świecie.
Sprawdzam prognozę pogody, urlop załatwiony…rewelacja. Zbieram ekipę i pakuję się! Wyjeżdżam w skały, a może w góry? Nareszcie tu jestem! Wspinam się…i nagle coś idzie nie po mojej myśli. Odpadam i lecę w dół kilka metrów. Uff…tylko tyle i aż tyle. Mogło się to jednak zupełnie inaczej skończyć…Mam tego świadomość?
Takie pytanie każdy wspinający się powinien sobie zadać. Dlaczego? Wspinanie to dla jednych zachłanność na życie, na emocje, które ten sport ze sobą niesie, dla innych nawiązywanie relacji, poznawanie świata poprzez podróże do miejsc znanych i mniej znanych. A kiedy już raz dotkniesz skały, zaczniesz chodzić po górach, wspinać się…i będziesz tego łaknąć coraz więcej i więcej – najpewniej to pasja, od której ciężko już będzie uciec, mimo tego, że wspinaczka do najbezpieczniejszych aktywności nie należy.
No właśnie. Jesteś w stanie to zaakceptować, powiedzieć o tym najbliższym i podejmować to ryzyko, czerpiąc z tego ogrom radości i satysfakcji? W środowisku wspinaczkowym trwają dyskusje wokół wypierania ze świadomości tematu ryzyka. Czy tak rzeczywiście jest? Pewne jest, że każdy ma inne potrzeby i robi to z innych powodów i w innym celu. Czy można być w stu procentach świadomym ryzyka? Marcin „Yeti” Tomaszewski, taternik i alpinista, wielokrotnie nagradzany wspinacz wielkościanowy opowiada nam o swoich doświadczeniach.
– Gdy zaczynałem się wspinać w mojej głowie kotłowało się od pytań, na które nie potrafiłem znaleźć odpowiedzi. Szukałem ich w górach, czasami aż nadto ryzykując. Poczucie zagrożenia było „stanem komfortu”, do którego z pewnych powodów nieświadomie dążyłem. To była droga, którą widocznie musiałem przejść, aby odnaleźć odpowiedzi na dręczące mnie pytania. Teraz moje podejście do gór jest zupełnie inne. Każdy w nas ma swoją własną historię, bardziej lub mniej świadome podejście do ryzyka – mówi.
– Czasami dowiadujemy się o ryzyku, gdy w nas uderza i to dosłownie! Korzystam z dostępnej wiedzy, aby uniknąć podręcznikowych sytuacji stwarzających zagrożenie. Aby wyczuć niebezpieczeństwo poza wiedzą trzeba również zdać się na swoją górską intuicję. Staram się za dużo nie myśleć o wszystkich możliwych zagrożeniach terenu, w którym przebywam, ponieważ odebrałoby mi to przyjemność obcowania z nim – dodaje Marcin.
Świadomość konsekwencji i ich akceptacja są kluczowe i stanowią ogromną wartość we wspinaniu. Każdy początkujący lub bardziej zaawansowany wspinacz prędzej czy później zetknie się z ryzykownymi sytuacjami na swojej drodze. Wówczas nie będzie to już pojęcie teoretyczne.
– Miałem trzy takie zdarzenia. Mógłbym je nazwać kamieniami milowymi w moim podejściu do ryzyka. Pierwszym było 25 metrowe odpadnięcie w czasie solowej wspinaczki na północnej ścianie Eigeru latem. Spadając głową w dół uderzyłem plecami na półkę skalną, a w wyniku uderzenia luźno przypięty do uprzęży młotek połamał mi żebra. Po tym zdarzeniu w wielkich bólach udało mi się samodzielnie zjechać do podstawy ściany, skąd udałem się do szpitala. Wieczorem wróciłem do apartamentu w Interlaken, w którym czekała na mnie żona z dwuletnią córeczką – opowiada „Yeti”.
– Kolejnym zdarzeniem było odpadnięcie na grani szczytowej ściany Mount Johnson na Alasce, również w czasie solowego przejścia drogi Escalator. Na ponad tysiącmetrowej drodze praktycznie w ogóle się nie asekurowałem. Na grani szczytowej znajdował się nawis i pomimo zachowania w mojej ocenie odpowiedniej odległości od jego krawędzi, nie zauważyłem, że wspierająca go od dołu skała cofa się, przesuwając linie obrywu. Ciche stęknięcie zmrożonego śniegu w jednej chwili zmieszało się z moim krzykiem. Czułem, że spadam. Znajdując się w linii pęknięcia odruchowo podskoczyłem i wbiłem się w twardy śnieg, podczas gdy nogi zawisły nad przepaścią. Gdy wyszedłem wyżej dotarło do mnie, co się właśnie wydarzyło – kontynuuje i mówi o ostatniej sytuacji.
– Trzecie ostrzeżenie było podczas wyprawy do Patagonii Argentyńskiej. Podczas odwrotu z biwaku, będąc w połowie uszczelnionego lecz całkowicie odsłoniętego lodowca, silny poryw huraganu rzucił mnie kilka metrów przez lodowy garb do wnętrza V – kształtnej szczeliny lodowej. Ciepło mojego ciała z każdą minuta wytapiało lód, co z kolei wciągało mnie coraz głębiej do szczeliny. Czułem, że to koniec. Po kilkudziesięciu minutach usłyszałem wołanie. Mój partner odnalazł mnie i rzucił z góry linę. Jak się później dowiedziałem, obejrzał się za siebie gdy wiatr mnie wepchnął do środka. Był wtedy prawie pół kilometra przede mną. Gdyby tego nie zrobił, nigdy by mnie nie odnalazł.
– Teraz staram się być bardziej ostrożny. Nie zmienia to jednak faktu, że alpinizm był, jest i będzie niebezpiecznym sportem. Akceptuję to – kończy Marcin. To tylko przykłady. Wypadek potrafi zmienić punkt widzenia, sprawić, że człowiek zastanawia się nad tym, co robi. I choć z tego nie rezygnuje – bo robi to z pasją – jest bardziej świadomy konsekwencji, a przynajmniej powinien być.
Zagrożeń, na które narażeni są wspinacze jest bardzo wiele – w zależności m.in. od tego gdzie odbywa się wyprawa, jaki to rodzaj wspinaczki oraz jakimi umiejętnościami dysponuje wspinacz. Jeżeli jednak jesteśmy ich świadomi – dużo łatwiej je kontrolować i ich unikać.
– Podczas pierwszych sezonów tatrzańskich na dość prostych drogach wspinaczkowych, uczyłem się na własnych błędach i ryzyko było ogromne. Teraz paradoksalnie wspinam się na znacznie trudniejszych drogach, ale dzięki nabytym dotąd umiejętnościom i doświadczeniu to ryzyko jest mniejsze. Nasza wiedza, wytrenowanie, dobór odpowiedniego sprzętu i to, że stajemy się z czasem coraz lepszymi wspinaczami, pozwalają na zwiększenie bezpieczeństwa. Nieraz boję się będąc w ścianie, ale akceptuję to ryzyko i w trakcie wspinania nie myślę o tym, tylko skupiam się na tym, co robię – dodaje.
– Nie chodzi o to żeby się bać, ale by wiedzieć, jakie są zagrożenia. To wiążę się z odpowiedzialnością za siebie, za naszego partnera, za naszych bliskich. Trzeba być świadomym ryzyka i umieć je zaakceptować. Umiejętności wspinaczkowe są jednym z elementów minimalizowania ryzyka. To nie dane przedsięwzięcie definiuje, jak dalece jest niebezpieczne, ale jak my jesteśmy do niego przygotowani – mówi nam z kolei Adam Bielecki, jeden z najlepszych wspinaczy na świecie młodego pokolenia, pierwszy zimowy zdobywca ośmiotysięczników Gaszerbrum I i Broad Peak, wspierający wspinaczy w ramach programu Polski Himalaizm Sportowy.
Daleko nie trzeba szukać. W Tatrach jednym z miejsc, gdzie to zagrożenie jest bardzo wysokie jest chociażby Kocioł Mięguszowiecki w warunkach zimowych, położony poniżej Mięguszowieckich Szczytów na wysokości 1700-2400 m n.p.m. kocioł lodowcowy. Mówi nam o nim Wadim Jabłoński z Klubu Wysokogórskiego Sakwa, znakomity wspinacz. – W marcu tego roku razem z Michałem Czechem robiliśmy Superparanoję na Kazalnicy Mięguszowieckiej. Droga ta nie jest za bezpieczna i wspinając się na wysokim poziomie trzeba mieć świadomość ryzyka, zwłaszcza schodząc przez Kocioł Mięguszowiecki, czyli jeden z największych kolektorów śniegu w Tatrach. W całych Tatrach mogą być świetne warunki, a tam cały kocioł może „wyjechać” w każdej chwili. Nie ma alternatywy podczas zejścia – liczysz na to, że wszystko będzie w porządku.
– Przez lata nabywania doświadczenia wspinania się w górach pozyskiwałem coraz większą świadomość tego, jakie zagrożenia na mnie czyhają. Czasami zdawałem sobie sprawę dopiero post factum z tych zagrożeń i np. ocierając się o włos o niebezpieczną sytuację, ale zawsze wychodziłem z tego cało. Staram się mieć świadomość taką ogólną kompleksowego zagrożenia, jaką jest działalność w górach. Inny rodzaj zagrożeń jest na wielowyciągowych drogach np. w Hollentalu, gdzie mamy pojedynczą linę, obite drogi, zjazdy i jesteśmy pół godziny drogi od parkingu, a inne są jak jedziemy np. w Himalaje i kontaktujemy się za pomocą telefonu satelitarnego ze służbami ratunkowymi – tam są zagrożenia najgorszego sortu, na które nie do końca mamy wpływ, jak m.in. wytapiające się kamienie w żlebie i zagrożenie, że spadną nam na głowę. Tutaj przypomnę tragedię, która wydarzyła się na Marmoladzie w Dolomitach na początku lipca – na szlaku, gdzie chodzą tysiące ludzi zawalił się serak. Kto by pomyślał, że w tym miejscu jest jakiekolwiek zagrożenie? Zginęło kilkanaście osób – mówi Wadim.
Wróćmy jeszcze do tak ważnej kwestii jak ta, by temat ryzyka związanego ze wspinaczką skalną czy górską, nie był tematem tabu wśród najbliższych. Każdy ma prawo wyboru tego, czym w życiu się zajmuje i co go pasjonuje, nawet jeśli nie zawsze spotka się to z ogólną aprobatą bądź będzie budziło czyjeś wątpliwości. Jednak osoby będące obok nas powinny wiedzieć o tym, że podczas wypraw wszystko się może zdarzyć. – Nie rozmawiamy o tym za często, bo to przywoływanie negatywnych emocji, ale moi najbliżsi są świadomi tego, że nie zawsze podczas wspinaczki wszystko toczy się tak jak chcemy. Znają mnie jako człowieka, wspinacza i ufają, że jestem osobą racjonalną i nie podejmuję ryzyka, kiedy nie potrafię czegoś zrobić, wycofując się kiedy coś jest nie tak – komentuje Wadim.
Co należałoby zrobić, aby podnieść świadomość ryzyka we wspinaczce? Kontynuujemy rozmowę z Wadimem Jabłońskim. – Należy dawać ludziom możliwość stopniowego zdobywania doświadczenia. Jeżeli ktoś będzie szukał drogi na skróty, to jej nie znajdzie. Jeżeli chcemy robić drogi siódemkowe zimą, to trójkowych czy czwórkowych wyciągów powinniśmy mieć na koncie setki. Ludzie muszą być świadomi, że najwięcej da im spędzanie czasu w górach, najlepiej w dobrych warunkach, gdzie ktoś im powie, że można iść dalej. Dobrym rozwiązaniem są w takim układzie kursy, na których instruktor poprowadzi, również wskazując zagrożenia. Każda godzina spędzona w górach jest bardziej wartościowa, niż kilka prelekcji – kończy swoją wypowiedź Wadim.
Pasja, ale też zaangażowanie, determinacja, konsekwencja w działaniu, odwaga i szczerość zarówno wobec siebie, jak i wobec najbliższych – to m.in. takie cechy powinny łączyć wspinaczy. Zajmując się sportem, takim jak wspinaczka, ryzyko zawsze będzie – mniejsze lub większe w zależności od okoliczności. Nie wypierajmy go, a akceptujmy to, że mimo najlepszych intencji, w skałach i w górach niczego do końca nie można przewidzieć. Jednak niech nie umniejsza to naszej radości ze wspinania, tylko czyni je bardziej świadomym.
Iwona Świetlik
Fot. Adama Bieleckiego: archiwum prywatne
Fot. Marcina Tomaszewskiego: archiwum prywatne
Fot. Wadima Jabłońskiego: Batyżowiecka Grań – T. Klimczak, wspinanie zimowe w Tatrach – Aura