PZA nowych wyzwań. Rozmowa z Piotrem Pustelnikiem

20 maja, 2023

Po 7 latach Piotr Pustelnik kończy swoją prezesurę w Polskim Związku Alpinizmu.

Do jakiej wyprawy na ośmiotysięcznik porównałbyś kierowanie PZA?

Do żadnej. Uważam, że kierowanie wyprawami nawet na ośmiotysięczniki to pestka w porównaniu z szefowaniem jakiemukolwiek związkowi sportowemu, a Polskiemu Związkowi Alpinizmu szczególnie…

Miałeś tego świadomość przed objęciem funkcji?

Już w latach 90. XX w. brałem udział w pracach zarządu PZA, będąc członkiem zarządu i komisji sportowej, więc miałem jakieś wyobrażenie, jak kierowanie związkiem wygląda. Pamiętajmy, że to były inne czasy. Warunki radykalnie się zmieniły. W 2016 roku to było jak zderzenie się ze ścianą.

Dlaczego zdecydowałeś się na objęcie tej funkcji po Januszu Onyszkiewiczu?

To dla mnie zagadka. O samym pomyśle dowiedziałem się w 2015 roku, gdy pracowałem wraz z Piotrem Trybalskim nad książką [„Ja, pustelnik. Autobiografia” – przyp. red.]. Byliśmy w Podlesicach i rozmawialiśmy o kolejnym rozdziale, kiedy podszedł do mnie Janusz Majer i zaproponował kandydowanie. Powiedziałem: „tak, zastanowię się”, obiecując, że to zrobię. I prawie natychmiast o tym zapomniałem.

Na 4 miesiące przed walnym w 2016 r. dostałem pierwszy telefon od Piotra Xięskiego z konkretną propozycją, abym kandydował. Emocje trochę się we mnie zagotowały. Z jednej strony był to olbrzymi zaszczyt, z drugiej wyzwanie. Miałem dylemat. Piotr, jak to Piotr, nie czekał, aż oddzwonię. Po 2 tygodniach znów przypomniał o propozycji. Dyskutowaliśmy i choć nie do końca miałem to przemyślane, powiedziałem „tak”. Mocno się przy tym zastanawiałem, czy mam odpowiednie kompetencje.

Właśnie, jakie kompetencje trzeba mieć?

Po pierwsze, trzeba mieć ogląd wszystkich aktywności w Polskim Związku Alpinizmu. W tamtych czasach, w 2016 roku, wydawało mi się, że takie kompetencje miałem. Wtedy PZA składało się głównie z alpinistów, taterników jaskiniowych, którzy znajdowali swoje nisze w różnych aktywnościach, np. w skialpinizmie. Wspinaczka sportowa była już mocna, ale znajdowała się na obrzeżach działalności PZA, a samo środowisko nie miało wielkich aspiracji. Brakowało mi jednak takiego obycia biurokratycznego, poznania meandrów stosunków między związkiem i ministerstwem, umiejętności tworzenia budżetów. Nie wiedziałem, czy będę miał aż tyle czasu, aby zrobić to wszystko dobrze. Wtedy uświadomiłem sobie, że przecież Janusz Onyszkiewicz prowadził PZA przez kilka kadencji w czasach swojej największej aktywności społecznej i politycznej. Pomyślałem, że skoro on sobie poradził, może ja też to potrafię. I tak się to właśnie zaczęło.

Zrobiłem prostą analizę SWOT, z której wyszło, że nie powinienem zawieść. Ba, nawet zasięgnąłem opinii Adama (mój syn), a ten ze znaną wszystkim szczerością i sarkazmem zapytał, czy mam kompetencje strażaka, bo w pezecie tylko się gasi pożary. Spytałem też pewnego mojego kolegę, który w PZA siedział latami, on powiedział, że nie powinienem się zgadzać. To utwierdziło mnie w przekonaniu, że mogę spróbować.

Co zastałeś w związku? Zrobiłeś jakiś bilans otwarcia? Pamiętasz najważniejsze wyzwania?

Bilansem otwarcia były nagłówki segregatorów w biurze. Ale byli przede wszystkim Marek Wierzbowski i Piotrek Xięski, którzy od kilkunastu lat praktycznie prowadzili PZA. Była znana z mojej jedynej w związku kadencji Małgosia Regulska, wtedy terminująca u Hani Wiktorowskiej. W systemie zarządczym to prawie cały zespół, który utrzymywał organizacyjnie przez lata związek odnoszący światowe sukcesy w himalaizmie. Poza wspinaczką sportową znałem wszystkie aktywności w PZA, ale zasady finansowania w niewielkim zakresie. Dziękuję tym wszystkim, którzy mi wtedy pomogli. To było bardzo ważne. Przyznam, że trochę się bałem, bo zastałem tam strukturę organizacyjną, która była mi zupełnie obca. Większość spotkań było zdalnych, obieg dokumentów i informacji odbywał się trochę poza mną.

Początki nie były łatwe. I przyznaję, że obawiałem się nawet prowadzić zebrania i miałem kłopot ze swoim sposobem działania rodem z wypraw. Tam kierownik ma zawsze rację. A jak nie ma, to patrz poprzednie zdanie. Żartuję oczywiście, ale skłonności do autorytaryzmu miałem. Trudno to wyplenić po tylu latach takich praktyk. Nawet pamiętam, że Marek i Piotr odbyli ze mną „rozmowę dyscyplinującą”, bo im też ten mój styl dał się we znaki. Ale ogólnie, wdrażałem się, a że uczę się szybko, to już wkrótce na zebraniach więcej słuchałem, niż mówiłem.

Jeszcze gorsze było to, że nagle w sierpniu 2016 r. okazało się, że będziemy prowadzili dyscyplinę olimpijską – wspinaczkę sportową. Zresztą za namową Tomka Mazura odsłuchiwałem posiedzenie Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego, na którym to uchwalono. Martwiliśmy się, że to będzie w takim dziwacznym formacie, trójboju, który nie był dobry dla naszych wspinaczy (jak i dla innych). Obawialiśmy się całego systemu przygotowań olimpijskich, tego, czy będziemy mieli na to pieniądze. Inwentaryzacja naszych możliwości organizacyjnych, obiektów, logistyki, przeorganizowanie trenerów – to wszystko było wtedy wielkim wyzwaniem. Na dodatek zdarzyła się narodowa wyprawa na K2 i wtedy okazało się, że ta kadencja nie będzie monotonna, nie będzie kadencją trwania.

……

Rozmawiał Maciej Kwaśniewski, redaktor naczelny Magazynu Polskiego Związku Alpinizmu TATERNIK.

Więcej w najnowszym numerze. Można go kupić tutaj:

Udostępnij wpis

Przeczytaj również