Alpinista, wspinacz wielkościanowy, członek kadry narodowej PZA we wspinaczce wysokogórskiej, autor książek i bajek dla dzieci, a ostatnio także pomysłodawca Skalnej Wioski Yeti. Przede wszystkim jednak fantastyczny człowiek, który swoim życiem i wartościami pokazuje, że warto być sobą i dążyć do celu, spełniając marzenia. Bo…nie ma rzeczy niemożliwych. Marcin „Yeti Tomaszewski w specjalnej rozmowie dla „Taternika”.
Czujesz się spełniony?
Myślę, że spełnienie nie wynika z osiągniętych sukcesów, tylko poczucia wartości. W przeciwnym razie droga do niego może nie mieć końca. W spełnieniu odczuwam pewien niedosyt. Kiedyś startowałem w zawodach, szukałem tylko trudności, ważna była dla mnie punktacja, liczyłem dni w ścianie, jej wysokość itd… Teraz moje wspinanie opiera się na zupełnie innych wartościach, głównie ciekawości świata, eksploracji. Kręci mnie to, co odkryję nowego w czasie kolejnej podróży. W ostatnich latach często wracam do dziecięcych marzeń i rzucam się w miejsca, warunki, które mnie wtedy fascynowały, ale też przerażały. Góry dały mi wszystko, co mam i dzisiaj czuję potrzebę dzielenia się tym z innymi. To dla mnie duża frajda.
Ale chyba tak nie było zawsze?
To był długi i czasem bolesny proces. Trochę jak dojrzewanie nastolatka. Przechodziłem różne etapy, każdy z nich był potrzebny, wartościowy i prowadził mnie do kolejnego. Zarówno w górach, jak i życiu warto mieć swobodę wyboru drogi, którą się podąża. Ważne jest nieustanne tworzenie przepisu na samego siebie, by nie korzystać już z żadnej innej, niż własna mapy.
Wspinanie Twojego pokolenia. Jak je pamiętasz? Co się zmieniło?
Największym dla mnie wyzwaniem w alpinizmie było radzenie sobie z brakiem autorytetów wspinaczkowych lub ich destrukcja w zderzeniu z wartościami zgodnie z którymi dobrze gdyby człowiek się kierował. Kiedy zaczynałem się wspinać, sukcesy osiągał „Dream Team” w składzie: Janusz Gołąb, Jacek Fluder, Stanisław Piecuch, a później także Grzegorz Skorek, robiąc najwyższej klasy przejścia o charakterze alpejskim. To najbardziej mi się podobało i nadal podążam tą ścieżką. Wówczas jednak nie było nikogo, kto wskazałby nam drogę alpejskiego wspinania. Znani polscy himalaiści, twórcy tego stylu, zapomnieli o naszym pokoleniu. Bardzo żałuję, ale według mnie nie utrzymali swojego autorytetu, a ze swoich wysokich szczytów spadli z wielkim hukiem na ziemię. W moim odczuciu autorytet nie powinien ograniczać się jedynie do wskazywania swojej linii na ścianie lub wykłócania się o nią. Dobrze gdyby zamiast tego wskazywał raczej drogę duchową, umiał stanąć ponad podziałami i przede wszystkim był zbudowany na prawdziwym poczuciu wartości. Prawdziwy test nadchodzi w chwili gdy idzie burza – nie górska – a międzyludzka. Przed laty kilka afer podzieliło nasze środowisko. Przykro było przyglądać się naszym starszym kolegom, którzy zamiast szukać rozwiązania, rzucali błotem we wspinaczy młodszego pokolenia. Smutny epizod.
Czyli teraz wspinaczom, którzy dopiero zaczynają, jest…prościej?
Teraz jest zdecydowanie lepiej, świat ruszył do przodu. Ludzie są bardziej otwarci. Wielu zagranicznych wspinaczy dzieli się choćby w social mediach swoimi dokonaniami, inspirując i wspierając nowe pokolenia do działania. Jako przedstawiciel mojego pokolenia staram się wspierać młodzież, która idzie własną ścieżką, wyznaczając nowe trendy. Powstała Grupa Młodzieżowa PZA, Polski Himalaizm Sportowy, KW Sakwa, które są prawdziwą fabryką talentów. Moi rówieśnicy są obecnie kadrą tych wspaniałych projektów. Dzisiaj mamy swobodny dostęp do publikacji o szczytach, rejonach górskich, w tym także dziewiczych, które stanowią szalenie ciekawe cele. Gdy zaczynaliśmy, nie było takich możliwości. Szukaliśmy informacji w publikacjach papierowych, a zamiast nawigacji Gps zabieraliśmy na wyprawy zwykłe papierowe mapy. Możliwości rozwoju mamy dzisiaj spore, jednak problem zaczyna się w chwili gdy przychodzi czas na pożegnanie beztroskiej młodości, tworzy się rodzinę i trzeba wbić się w dorosłe życie. Jak w takiej sytuacji wyruszać na bardzo kosztowne wyprawy bez uszczerbku na budżecie domowym? Każdy ma szansę dobrze to przemyśleć i odpowiednio wcześnie obrać właściwy kierunek w swoim życiu.
Jesteś w stanie żyć z pasji, jaką jest wspinaczka?
Gdybym był singlem – tak, natomiast z samego alpinizmu nie utrzymałbym rodziny na takim poziomie, na jaki się decydujemy. Chciałbym moim dzieciom zapewnić bezpieczeństwo finansowe, wykształcenie, pojechać z nimi na wakacje itp. Dlatego poza wspinaniem prowadzę firmę zajmującą się między innymi pracami na wysokości. Życie wyłącznie z alpinizmu wywierałoby na mnie presję, z którą mi nie po drodze. Przed każdą wyprawą zwracam dużą uwagę na pozyskanie środków na wyjazd, który wiąże się nie tylko z kosztami biletów, ale również z obsługą agencji, wymianą zniszczonego sprzętu, utraconymi
zarobkami itd. Dzięki moim sponsorom oraz wsparciu m.in. Polskiego Związku Alpinizmu czy Fundacji Wspierania Alpinizmu Polskiego im. J. Kukuczki mogę spokojnie realizować wspinaczkowe odkrycia, dzieląc się swoimi przygodami nie tylko z tymi, których to inspiruje, ale także z tymi, którzy mi w tym pomagają. To się wiąże z promocją siebie, a to z kolei w środowisku wspinaczkowym nie zawsze jest trafnie odczytane. Spotkałem się z wieloma alpinistami mojego pokolenia, którzy otwierając się na świat, odkrywając siebie poprzez pisanie górskich tekstów w magazynach, spotykali się z komentarzami starszych kolegów typu: „masz parcie na szkło” czy „masz parcie na papier”. To ich mocno wyhamowało z powodu krytycznego oka własnych idoli. Przestali więc jeździć na wyprawy, zostali w Alpach i Tatrach. Typowe acz przykre, szablonowe zjawisko, które odciska piętno nie tylko w alpinizmie na wielu znakomitych osobowościach. W naszym złożonym środowisku krytykuje się ludzi pewnych siebie. Odwaga w wyrażaniu swoich myśli, zaradność w finansowaniu swoich wypraw, dynamiczna współpraca ze sponsorami u wielu budzi wręcz agresję. Obserwując tę część naszego środowiska zauważyłem jak bardzo ważne w relacjach międzyludzkich jest wypracowanie poczucia własnej wartości, szczególnie w opresyjnych okolicznościach.
…i pokazywanie innym pięknego, często ekstremalnego, nieznanego świata – poprzez własne wybory.
Motorem moich działań medialnych jest przede wszystkim dzielenie się z każdym pokoleniem możliwościami, jakie dzisiaj oferuje nam świat i zachęta, by się w nim realizować. Przeżyłem sporo fajnych przygód, nie jestem w stanie zachować tego tylko dla siebie, pękłbym chyba jak balon! Trochę tego było. Na pewno odczuwam też przy tym próżną satysfakcję. I fajnie, na to też mam miejsce. Nie chciałbym pokazywać, że można robić trudne drogi, bo nie każdy będzie zainteresowany, by wspinać się chociażby zimą. Liczy się symbol. Jeżeli ktoś chce czegoś dokonać, to wszystko jest możliwe, bez względu na skalę trudności czy wiek.
Zmieniłeś się jako człowiek na przestrzeni tych wszystkich lat wspinania?
Przemianę przeszła moja osobowość – otworzyłem się na ludzi, uwierzyłem w siebie i nauczyłem się bardzo ważnej rzeczy – działać na własne konto bez oglądania się na cokolwiek, co ciągnie w dół. Wielokrotnie spotkałem się z tym, że wywierano na mnie naciski, bym robił coś, co jest społecznie bardziej
akceptowalne, niż to, co robię. Te osoby znikały w końcu z mojego życia, a ja zostawałem sam ze sobą. Moim największym osiągnięciem jest życie na własnych zasadach, włączając w to błędy, do których daję sobie prawo.
Dobrze Ci…być sobą. Brawo!
To jest podstawa wszelkiego działania, bo gdy zaczniemy ulegać presji, bać się opinii innych, to prędzej czy później zemści się to na nas, poczujemy się zamknięci w stalowej klatce, za którą jest pełnia życia.
Jakie doświadczenia Cię ukształtowały?
Było ich bardzo wiele. We wspinaniu w dużej mierze na pewno porażki, wycofy z dróg wspinaczkowych. Gdy wytyczasz nową drogę i wchodzisz na szczyt, wszystkie trudności napotkane w trakcie wspinaczki „kurczą się”, wypierasz z pamięci to, co było trudne. Pozostaje euforia. Po porażkach zastanawiałem się, co zrobić, aby być lepszym wspinaczem, ale i człowiekiem. Porażki obnażały moje słabości, również te duchowe. Widząc je mogłem próbować sobie z nimi radzić. Duży wpływ na mnie mieli również partnerzy, z którymi się wspinałem. Były to bardzo różne doświadczenia – czasami rozczarowujące. Żaden człowiek nie jest wyzbyty wad. Świadczy o nas jednak to, czy je zauważamy i zamierzamy się z nimi skonfrontować. Ja swoje potraktowałem jako kolejną ścianę do „zrobienia”, przed którą nie uciekam, wspinam się na nią każdego dnia, choć nie jest lekko.
Porażki jednych zniechęcają do działania, innych mobilizują. Jesteś zdecydowanie w tej drugiej grupie.
Jako dziecko miałem lęk wysokości, chorowałem. Od pierwszych dni wspinania zmagałem się z tym, co jest dla mnie trudne, bo na tym opierało się moje dzieciństwo. To był i nadal jest stan mojego komfortu. Za każdym razem wyruszałem w miejsca, w których czułem się poza jego strefą. Wybierałem rejony, sezony wspinaczkowe, w których mało kto się wspinał. Od zawsze dużo od siebie oczekiwałem, jakby podświadomie czując, że dam radę. Dobrą lekcją były dla mnie osadzone w Norwegii spity. Zrobiłem to bez konsultacji z lokalnymi wspinaczami, w dodatku w niedozwolonym miejscu. Nieźle mi się oberwało. Słusznie zresztą. Po kilku dniach wypociłem pismo, w którym przeprosiłem za chwilową głupotę i zadeklarowałem ich usunięcie oraz zamaskowanie otworów żywicą z lokalnym piachem. Po kilku kolejnych dniach to zrobiłem. Strasznie się wtedy najadłem wstydu za swój wybryk.
Alpinizm to sport wymagający podejmowania trudnych decyzji. Wiąże się to m.in. z długą nieobecnością w domu z bliskimi. Czy osoby z taką pasją łatwiej stają się egoistami?
Na pewno. Nieobecność przede wszystkim. Można być nieobecnym, wyjeżdżając na próby do teatru gościnnie na drugi koniec Polski, na miesiąc, dwa lub pół roku. W przypadku alpinisty istotne jest
niebezpieczeństwo. Świadomie narażamy się na śmierć, czym niszczymy spokój bliskich. Ktoś, kto buduje rodzinę, ma dzieci i jedzie w góry na niebezpieczną wspinaczkę jest egoistą. Gdy alpinista zginie, rodzina
zostanie z problemami. Nie chodzi tylko o poczucie straty, ale też o dramat finansowy. Najbliższych powinno się wcześniej zabezpieczyć, dla mnie to podstawa każdej wyprawy. Są odpowiednie polisy – NNW do miliona złotych, akcje ratunkowe również na takie sumy. W przypadku braku polisy w niektórych krajach służby ratunkowe nie uruchomią akcji ratunkowej. Warto to przemyśleć. Wracając do nieobecności w domu. Moim priorytetem od zawsze były wyprawy. Wiedząc o tym postanowiłem, że nie zostanę m.in. przewodnikiem górskim lub czynnym instruktorem, ponieważ wiążąca się w tym częsta nieobecność w domu może nie dać mi możliwości czasowych na wyprawy wspinaczkowe. Musiałem z czegoś zrezygnować. Podjąłem się pracy w rodzinnym mieście, gdzie prowadzę firmę, dzięki czemu cały rok spędzam z rodziną, opuszczając ją tylko w czasie wypraw i innych górskich wypadów. To są trudne wybory, ale przy odrobinie dobrej organizacji i jasno określonych celach możliwe.
Czym jest dla Ciebie wytyczanie nowych dróg?
Na nowych drogach wspinam się od kilku dekad. Dla mnie najważniejsze zawsze było to odkrywanie. Jako nastolatek chodziłem nieprzetartymi ścieżkami w „Worku Bieszczadzkim”, spałem w gęstym lesie bez ścieżek, pisałem wiersze, teksty piosenek, założyłem nową drużynę harcerską, uprawiałem judo. Od dziecka przełamywałem własne lęki, starałem się sięgać po rzeczy nowe, które powodowały, że czułem się twórcą czegoś i to znalazło również swoje przełożenie na wspinaczkę. W czasach mojego dzieciństwa
biegaliśmy z kumplami po piwnicach, dachach starych fabryk. Uwielbiałem ten dreszczyk emocji przed tym co nieodkryte. Wytyczanie nowej drogi można porównać do napisania utworu muzycznego – to tworzenie czegoś, co jest nieuchwytne, a jednak gdzieś tam jest.
Trochę filozoficzne, a trochę artystyczne podejście.
Myślę, że to druga część mojej natury. Twórczość artystyczna zawsze była dla mnie bardzo ważna. Szkoda tylko, że nigdy nie miałem talentu w tej materii. Miałem zespół muzyczny, grałem szanty, których nawet podobno dało się słuchać. Piszę książki, bajki. Mieszkam nad morzem i tutaj czuje się najmocniej alpinistą, może to ta tęsknota do gór, marzenia o czymś, co jest daleko. To jest właśnie ta sprzeczność, którą akceptuję, noszę w sobie od dziecka. Wspinanie to nie tylko wytyczanie dróg, ale wszystko, co się ze mną na przestrzeni lat układa. Moje wspinanie na pewno będzie się w przyszłości zmieniało. Za kilka lat być może ta sfera duchowa będzie odgrywała większą rolę, niż fizyczna.
Wracasz nad morze? Spacerujesz po plaży i myślisz o górach?
Dorastałem i dojrzewałem nad morzem. Na plaży marzyłem o górach, wrzucałem butelki z listami „do nie wiadomo kogo” i teraz wracając na nią czuję się spełniony. Chodzę po tej płaskiej powierzchni i myślę sobie „dałeś radę stary, robisz to, co kochasz, przed laty właśnie o tym tutaj marzyłeś”.
Dlaczego styl Big Wall? Trudne, wymagające, ekstremalne wspinanie.
Wielkie, skalne ściany mają w sobie pewien magnetyzm, któremu nie potrafię się oprzeć. Wada serca, dziecięca samotność szpitalna – z tym borykałem się w dzieciństwie. Bardzo nie lubię czuć się słabszy, dlatego od zawsze szukałem nowych wyzwań i starałem się rozwiązywać problemy, które mną szarpały. Wielka stroma ściana przeraża. Patrząc wstecz myślę sobie „no nieźle, przegiąłeś…”. Ale to utkało mój styl.
Big Wall latem czy zimą? Który sezon preferujesz?
Za kilka dni wylatuję na Grenlandię. Z moich informacji wynika, że prawdopodobnie nikt jeszcze zimą się tam nie wspinał. Spróbujemy tego z Pawłem Hałdasiem, mocnym wspinaczem młodego pokolenia. To będzie podróż w nieznane. W ciągu dnia będziemy mieli tylko pięć godzin światła, a większość nocy. Musimy tak zaplanować wspinaczkę, żeby pokonać jak najwięcej terenu skalnego w dzień, a potem kolejne kilkanaście godzin spędzić w portaledge’u wiszącym w ścianie. Aby wspinaczka zakończyła się na szczycie trzeba precyzyjnie dobrać wyżywienie, sprzęt, odzież, ustalić taktykę wspinania itd. Należy poświęcić dużo czasu na poskładanie wielu drobnych elementów. Poza umiejętnościami wspinaczki należy być skrupulatnym, przewidującym oraz bardzo uważnym. Trudne zadanie, ale to właśnie logistyka wypraw wielkościanowych bardzo mnie pociąga.
Ściany na Grenlandii już wybrane?
Mamy na oku dwa masywy górskie w okolicy Uummannaq. Na wyspie Agpat wspinałem się w 2017 r. w lecie, z pokładu jachtu, wytyczając z Konradem Ociepką oraz Wojtkiem Malawskim nową drogę wspinaczkową. Tam jest siedem ścian, każda ma po około 900 metrów. Do czasu powstania naszej drogi wszystkie były dziewicze. Z kolei na wyspie Storoen znajduje się bardzo ciekawy i wysoki klif – z tego, co wiemy, nikt jeszcze się tam nie wspinał. Ciemno, zimno i daleko do domu – czego chcieć więcej?
Co robisz w ścianie, gdy spędzasz w niej wiele godzin, dni, tygodni?
Rozmawiam z partnerem, prowadzę notatki i kalendarz wyjazdu, w którym zapisuję swoje plany, refleksje. Czasem obejrzę film. Nie podchodzę do wspinania sztywno, nie odrzucam wszystkich zalet cywilizacji, bo wspinanie jest jedną ze składowych mojego życie i staram się czuć naturalnie. Dużo marzę, wizualizuję, afirmuję i myślę o tym, jak ulepszyć swoje życie po powrocie. Planuję kolejne miesiące i lata, tematy książek czy też inne projekty. Wracam wtedy do domu z gotowym planem i motywacją do działania. Bardzo często udaje mi się te plany potem realizować.
W które rejony najchętniej wracasz?
Na Grenlandię, tak jak teraz, choć latem już tam prawdopodobnie nie wrócę. Uwielbiam też Patagonię, choć nie grzeszy dobrą pogodą i Ziemię Baffina, gdzie również mam kilka czekających na mnie celów wspinaczkowych. Zazwyczaj są to rejony, w których jest mało ludzi. Wieloma ścianami i szczytami zafascynowałem się w latach młodości. Miałem album o tym, jak zdobyć najpiękniejsze szczyty świata, który sobie przeglądałem i marzyłem. Fajnie, że tyle moich marzeń spełniłem.
Możesz wymienić drogi, które zapadły Ci w pamięć?
Na pewno Commpressor Route i zjazdy w potężnym załamaniu pogody na Cerro Torre w argentyńskiej Patagonii (2006 r., z Krzysztofem Belczyńskim), Trollveggen w Norwegii (2015 z Markiem Raganowiczem), Superbalance na Polar Sun Spire (Ziemia Baffina, 2012 r., również z Markiem Raganowiczem) oraz sportowa wspinaczka w idealnej skale na Acopan Tepui w Wenezueli. Sentymentalnie wspominam również Alaskę i Ostatni Krzyk Motyla na Shadows Glacier (2003 r., z Krzysztofem Belczyńskim i Dawidem Kaszlikowskim). Ta ściana stałą się naszą miłością od pierwszego wejrzenia. Od dawna planowaliśmy tę wyprawę i jej celem był masyw Kichatny, jednak gdy tylko ujrzeliśmy urwisko Citadel nie było mowy o innej. Wytyczyliśmy nową, przepiękną drogę w ciągu 12 dni, w stylu Big Wall, w warunkach zimowych. Zakochaliśmy się w niej. Nie zapomnę widoku tysiąca motyli dookoła nas. Góry, lodowce, śnieg, a tutaj motyle. Okazało się, że byliśmy na jakimś szlaku, którym wraz z prądem ciepłego powietrza przemieszczały się do cieplejszych rejonów. W trakcie załamań pogody sporo z nich najprawdopodobniej ginęło, stąd nazwa drogi. Takich przygód przeżyłem bardzo dużo, lubię je sobie przypominać.
Trango Glacier i Frozen Fight Club, nowa droga na północnej ścianie Uli Biaho Gallery, 780 m, w 11 dni. Pierwsza zimowa wspinaczka bigwallowa w czasie astronomicznej zimy w górach Karakorum w grudniu. Wielki sukces, uhonorowany Nagrodą Taternika, ale i wyzwanie!
Zaczęliśmy od wysokiego „c”, a przekonaliśmy się o tym już na miejscu. Gdy byliśmy w bazie i obserwowaliśmy południowe ściany, było tam jak w Alpach zimą, czyli nie tak źle. Z kolei na północnych wystawach temperatura była już o wiele niższa, a warunki surowe. Zupełnie inny świat, do tego wiele formacji było zalepionych lodem. Prawdziwa zima. Zastosowaliśmy technikę kapsułową. Wspinaczka klasyczna byłaby możliwa na wielu odcinkach, jednak trudności związane z osadzaniem przelotów w wypełnionych lodem i piachem szczelinach stanowiły dla nas barierę nie do przeskoczenia. Wspinaliśmy się wtedy hakowo. Po tej wyprawie zrozumiałem, że zimowa wspinaczka wielkościanowa w Karakorum jest przyszłością tego sportu, szczególnie w erze globalnego ocieplenia. Latem na wielu ścianach z uwagi na wysokie temperatury jest zbyt niebezpiecznie.
Ryzyko czy zdrowy rozsądek i odwrót?
Z trudnościami i udręką wspinania trzeba się mierzyć. Taki sport z pełną świadomością wybrałem. Zimą na północnej ścianie Trollveggen w Norwegii w dniu ataku szczytowego doświadczyliśmy z „Reganem” załamania pogody – sypał śnieg, wiał potężny wiatr, nie wiedzieliśmy czy w ogóle uda nam wejść na szczyt, a później zjechać do podstawy ściany. A jednak się udało, napieraliśmy do góry wbrew przeciwnościom, nie było mowy o odwrocie. Gdyby pojawiły się jednak spadające kamienie, odłamujący się serak lub inne bezpośrednie zagrożenie życia, bez wahania zaproponowałbym wycof. Wychodzę z założenia, że w góry wychodzę po życie i doświadczenia, a nie po śmierć. Kilka lat temu byłem uczestnikiem wyprawy na ścianę Jannu w Nepalu. Moimi partnerami była dwójka Rosjan Dima i Sergei, w czasie wyprawy powstawał również film reż. Elizy Kubarskiej „The Wall of Shadows”. Po dotarciu do bazy, przed finalnym atakiem zrezygnowałem ze wspinaczki z moimi niedoszłymi partnerami. Powodów było kilka. Poza brakiem czasu na aklimatyzację, pojawiły się również poważne nieporozumienia w zespole. Podczas karawany Rosjanie, okłamując resztę ekipy, zaczęli we dwóch realizować po cichu własny plan podejścia mówiąc, że …idą na spacer. W rzeczywistości rozpoczęli wynoszenie depozytów na przełęcz, którą zarówno tragarze jak i reszta członków wyprawy z powodu zagrożenia lawinowego zdecydowała się obejść inną, dłuższą trasą. Następnego dnia jeden z przewodników musiał podejść kilkanaście godzin po te rzeczy, by powrócić do ustalonego przez większość planu. Czułem się oszukany, wykluczony z zespołu i nie rozumiałem dlaczego ze mną, z nikim tego nie omówili? W tamtej chwili w naszym zespole pojawił się wyłom, który z każdą chwilą coraz bardziej się poszerzał. Nie wyobrażałem sobie pójść z nimi na jedną z najtrudniejszych ścian na świecie. Postąpiłem zgodnie ze swoją intuicją, pomijając presję tej wyprawy. Tego typu wybory to dobry pokarm dla krytyków. Jednak to dzięki nim dowiedziałem się, kto jest kim i przede wszystkim na kogo mogę liczyć. Bardzo przydatna wiedza.
Skalna Wioska Yeti – fantastyczny pomysł! Z nazwą jak przystało na twórcę. Na jakim etapie jest projekt?
Czekamy na pozwolenie na budowę, które pojawi się już lada dzień. Wtedy rozpoczną się przetargi na wykonawcę. Celem jest sprowadzenie z południa Polski około tysiąca ton naturalnej skały oraz wybudowanie z niego skałek wspinaczkowych w Buku pod Szczecinem. Cały czas nie mogę uwierzyć, że budujemy skały pod Szczecinem!
W miejscu, w którym się wychowałeś, dorastałeś i z którym wiążesz również przyszłość.
Wspinałem się na murkach, starych zamkach i na industrialnych obiektach w okolicy Szczecina. Po przeprowadzce do gminy Dobra, wychodząc na pola na spacery wyobrażałem sobie, jak super byłoby mieć tu skały w pobliżu. Namówiłem znajomych, żeby złożyć projekt w ramach Budżetu Obywatelskiego i …wygrał! To będzie wspaniałe miejsce dla każdego.
Jak będzie wyglądało?
Projekt zakłada budowę 17 skałek boulderowych (wysokość 4-5 metrów każda). Złożony będzie z 3 – 4 bloków do 20 ton każdy. Poza „baldami” będą również trzy dominanty, skałki do wysokości 8-12 m do prowadzenia, również na własnej asekuracji. W SWY pojawi się też jeden połóg o nachyleniu 80 stopni z płyt granitowych do wspinania na własnej asekuracji, a tam dużo rys i zacięć. Makiety skał lepiłem z gliny z synem, można je zobaczyć na stronie facebook’owej Skalnej Wioski Yeti. Inspiracją były dla nas rejony
górskie oraz skalne, m.in. słynne Totem Pole w Monumment Valley. Wioska Skalna będzie dostępna siedem dni w tygodniu przez 24 godziny, za darmo, dla każdego. Teren będzie więc otwarty społecznie i dobrze oświetlony. Jak ktoś zechce, może nawet rozbić tam namiot, tak jak w prawdziwych skałkach, ale
na własną odpowiedzialność i przy zachowaniu zasad dbania o środowisko.
Czy oprócz wspinania będzie działo się tam coś jeszcze?
Chciałbym propagować w tym miejscu wspinaczkę oraz szeroko rozumianą kulturę górską. Planujemy organizować tam coroczne imprezy integracyjne, zawody Fight Club, spotkania ze znanymi wspinaczami, ale też artystami. Instruktorzy będą mogli prowadzić sekcje wspinaczkowe lub inne kursy przed wyjazdem w skały na południe Polski. Mam nadzieję, że mocni wspinacze również znajdą coś dla siebie – liczę na „baldy” o trudnościach 8a – 8b. To mam nadzieję przyciągnie topowych wspinaczy w nasze strony.
Może i ja też coś od siebie dołożę…w końcu będę miał skałki blisko domu. Po powstaniu Skalnej Wioski chciałbym zapraszać do wspólnego treningu dzieci z rodzin, których nie stać na opłacenie zajęć lub wejścia na sztuczną ściankę czy wyjazdy w góry. Będziemy pokazywać, jak bezpiecznie poruszać się w skale, jak smakuje skalna wspinaczka na Pomorzu Zachodnim w gminie Dobra. Być może pojawią się młode talenty, o których poczytamy w „Taterniku” za jakiś czas.
Powstaje właśnie druga część Twojej autorskiej książki pt. „ Wspinaczka. Podręcznik dla początkujących i średniozaawansowanych”. Czego będzie dotyczyła?
Drugi tom odniesie się do wspinaczki w górach latem. Materiały obejmą tematykę od meteorologii, metod szkolenia, technik wspinaczkowych, po sferę rozwoju psychoduchowego. Na ten moment materiał zamyka się w sześciuset stronach. Staramy się teraz go nieco spakować, bo wyszło dość sporo zapisów. W podręczniku czytelnicy znajdą ciekawe narzędzia z półki rozwoju osobistego na podstawie wypowiedzi psychologów, coachów czy trenerów osobistych. Swoje miejsce znajdzie też temat hejtu, presji i konfliktów w środowisku. Wspinanie to przede wszystkim głowa i podejście mentalne. Materiał opiera się na mojej wiedzy i doświadczeniu, które zebrałem w czasie górskich wspinaczek. W podręczniku tym podobnie jak w pierwszej części pojawi się sporo osobistych przemyśleń i patentów, z których każdy będzie mógł skorzystać. Jestem bardzo podekscytowany, bo to będzie kawał ciekawego materiału.
Wkręciłeś się w pisanie. Przypomnijmy, że dotąd zostały także wydane „#YETI40″ – autobiografia i poruszająca książka pt. „Tato…”, piszesz bajki dla dzieci.
Od dziecka lubiłem pisać, na swój sposób przekazywać emocje, co pozwala mi je uporządkować. Pisząc, zastanawiam się nad problemem, układam sobie wszystkie myśli z tym związane, szukam rozwiązania. To moja autoterapia. „Tato” jest książką nietypową, budzi różne emocje. Zawarłem w niej sporo
ukrytych treści. Moją fikcyjną śmierć, rozmowy z bliskimi umarłych, którzy istnieją naprawdę. W czasie pracy nad książką przeprowadziłem kilkanaście godzin rozmów, które wiele mówią o poczuciu straty bliskiej osoby oraz związanych z tym konsekwencjach. To są historie ludzi z krwi i kości. Książka zaczyna się od słowa „Tato…”. Na końcu w epilogu żegnam się z moim własnym ojcem, który w momencie kiedy książka trafiła do druku, odszedł w samotności, bo nie potrafił inaczej. Ta książka jest listem poste restante do mojego nieobecnego przez ponad trzydzieści lat ojca. Wierzę, że jest kilka osób, dla których ta książka przemawia językiem pomiędzy zapisanymi słowami. Za kilka lat powstanie „#YETI50″ – kolejne relacje z wypraw, z nutką refleksji o poczuciu przemijania. Wiem, że niedługo nie będę się już tak intensywne wspinał. Moje góry nie są już tak zaborcze, pozwalają mi odejść od nich fizycznie i swobodnie sięgnąć po to, co znajduje się poza ich zasięgiem.
Co byś powiedział ludziom, którzy dopiero zaczynają się wspinać i mają mało wiary w siebie lub podcinane skrzydła przez otoczenie?
Ikigai. Powstało z połączenia dwóch japońskich słów „iki” oznaczającego życie oraz „gai”, które tłumaczymy jako „wartość”. Określa istotę spełnionego szczęśliwego życia, na które składa się kilka czynników. Zachęcam do zapoznania się z tą filozofią. Wielką wartość ma podążanie własną drogą – dotkniemy wtedy sensu życia, a sens życia to robienie tego, co czujemy i co jest dla nas samych dobre. Warto postępować z własnym sumieniem, nie ulegać presji, nie dać się przestraszyć. Pamiętajcie, że tylko słabi ludzie krzyczą i warczą na siebie. Krytyka „pójścia na swoje” w tym przypadku jest wpisana w sukces. Warto zrozumieć, że nie każdy musi się z nami zgadzać i nas zwyczajnie lubić. To nasze życie, robota której nikt za nas wykona lepiej. Warto pożegnać pseudo koleżanki/kolegów, zazdrosnych „przyjaciół” , nawet oderwać się od grupy, która nam nie sprzyja – by sięgnąć po swoje indywidualne wizje. Dbajcie o siebie i ludzi, rozmawiajcie ze sobą. Wierzcie w karmę. Żyjcie na pełnym wypasie, drugiej okazji nie będzie.
Rozmawiała: Iwona Świetlik
Zajrzyjcie na stronę internetową Marcina Tomaszewskiego, a także na jego media społecznościowe, w tym także profil facebookowy Skalnej Wioski w Buku:
https://www.facebook.com/MarcinYetiTomaszewski
https://www.facebook.com/profile.php?id=100065169903664
Zachęcamy do zakupu prenumeraty „Taternika”, wraz z książką „#YETI40″ autorstwa Marcina Tomaszewskiego.