Gosia Jurewicz: wspinaczka bardzo szybko stała się pasją i…obsesją

30 października, 2024

Jej solowe przejścia są godne podziwu. Nigdy nie wybiera „dróg na skróty”, tylko te trudniejsze warianty. Bigwallowe wspinanie to zdecydowanie to, w czym Gosia Jurewicz się odnajduje i realizuje kolejne cele. „Bez strachu nie ma odwagi” – powtarza znane powiedzenie. Coś w tym jest.

Solowe/samotne przejście Squeeze Play, 500 m (czemu 500? Droga ma minimum 670 m), 5.7/A3 na południowo-zachodniej ścianie El Capitan w Yosemite w maju tego roku – niebywały wyczyn! Jak wspominasz tę wyprawę? Co było na niej największym wyzwaniem?

Przede wszystkim osamotnienie. Wiosną w dolinie niewielu jest wspinaczy, camp 4 jest wyludniony, zupełnie inaczej niż jesienią, kiedy z samej Polski przyjeżdża regularnie kilka lub kilkanaście osób. W maju brakuje towarzystwa, ludzi, z którymi można przegadać swoje wątpliwości czy obawy (wybór drogi, taktyka, itp.) lub po prostu zwyczajnie porozmawiać. Dzień przed wejściem w ścianę spadł w dolinie śnieg i przyszło spore ochłodzenie. Wspinałam się w kilku warstwach ubrań, a w nocy bywało, że nie mogłam spać z zimna. Dodatkowo przed wyjazdem dorobiłam się kontuzji łokcia i nie czułam, że jestem w pełnej formie. Obawiałam się, że z powodu bólu nie będę w stanie wyholować swoich kilkudziesięciu kilogramów dobytku. Jednak po kilku dniach solowania w ścianie doskwiera tak wiele rzeczy, że ból łokcia zszedł na dalszy plan. Holowanie okazało się męczące, zwłaszcza w górnej części drogi, gdzie teren lekko się kładzie. Bywały wyciągi, na których musiałam zjeżdżać po kilka razy do worków, aby je odklinować.

Można chyba śmiało powiedzieć, że specjalizujesz się w bigwallowym wspinaniu. Dlaczego akurat ta forma? Co jest w tym tak pociągającego dla Ciebie?

Wspinanie bigwallowe w dużych ścianach ma swój niewątpliwy urok. Wymaga większej logistyki, sprzętu i zaangażowania, ale i pozwala na złapanie oddechu, zwyczajne pobycie w ścianie bez pośpiechu i gonienia do szczytu.

Czy solowanie jest bliższe Twojemu sercu? Na czym polegają różnice pomiędzy wspinaniem samotnym, a tym z partnerem? Dlaczego w dużej mierze wybierasz to pierwsze? Przede wszystkim wspinam się jednak zespołowo. Przez ostatnie 12 lat z Józkiem Soszyńskim. Pierwszy raz spróbowałam solówki dwa lata temu, choć pomysł przejścia El Capitana samotnie pojawił się trochę wcześniej, w okresie pandemii. Majowe przejście Lost World wariantem Squeeze Play na El Capitanie było dopiero moją drugą solówką. Wspinanie solowe jest dla mnie bardziej wymagające pod względem fizycznym i mentalnym. Podczas wspinania zespołowego wysiłek i odpowiedzialność za decyzje rozkłada się na partnerów, a w razie wypadku możesz liczyć na wsparcie i pomoc. Wspinając się solo każdy wyciąg muszę pokonać trzy razy – podczas prowadzenia, zjeżdżając do stanowiska niżej i podczas czyszczenia wyciągu. Przy wspinaczce solowej jestem też zdana wyłącznie na siebie – nikt nie zmieni mnie na prowadzeniu ani przy holowaniu, kiedy będę zmęczona. Muszę być bardziej skoncentrowana, bo każdy, nawet błahy błąd niesie za sobą komplikacje i w najlepszym razie stratę czasu, a w najgorszym – wypadek. Bardzo brakuje towarzystwa i relacji z drugą osobą, wspólnego przeżywania emocji, zwłaszcza gdy Twój partner wspinaczkowy jest jednocześnie bliską Ci osobą.

[…]

Pełny wywiad w najbliższym numerze TATERNIKA. Śledźcie nas na bieżąco.

Zobacz także:

Iwona Świetlik

Fot. Gosia Jurewicz/archiwum prywatne.

Udostępnij wpis

Przeczytaj również