Jej solowe przejścia są godne podziwu. Nigdy nie wybiera „dróg na skróty”, tylko te trudniejsze warianty. Bigwallowe wspinanie to zdecydowanie to, w czym Gosia Jurewicz się odnajduje i realizuje kolejne cele. „Bez strachu nie ma odwagi” – powtarza znane powiedzenie. Coś w tym jest.
Solowe/samotne przejście Squeeze Play, 500 m (czemu 500? Droga ma minimum 670 m), 5.7/A3 na południowo-zachodniej ścianie El Capitan w Yosemite w maju tego roku – niebywały wyczyn! Jak wspominasz tę wyprawę? Co było na niej największym wyzwaniem?
Przede wszystkim osamotnienie. Wiosną w dolinie niewielu jest wspinaczy, camp 4 jest wyludniony, zupełnie inaczej niż jesienią, kiedy z samej Polski przyjeżdża regularnie kilka lub kilkanaście osób. W maju brakuje towarzystwa, ludzi, z którymi można przegadać swoje wątpliwości czy obawy (wybór drogi, taktyka, itp.) lub po prostu zwyczajnie porozmawiać. Dzień przed wejściem w ścianę spadł w dolinie śnieg i przyszło spore ochłodzenie. Wspinałam się w kilku warstwach ubrań, a w nocy bywało, że nie mogłam spać z zimna. Dodatkowo przed wyjazdem dorobiłam się kontuzji łokcia i nie czułam, że jestem w pełnej formie. Obawiałam się, że z powodu bólu nie będę w stanie wyholować swoich kilkudziesięciu kilogramów dobytku. Jednak po kilku dniach solowania w ścianie doskwiera tak wiele rzeczy, że ból łokcia zszedł na dalszy plan. Holowanie okazało się męczące, zwłaszcza w górnej części drogi, gdzie teren lekko się kładzie. Bywały wyciągi, na których musiałam zjeżdżać po kilka razy do worków, aby je odklinować.
Można chyba śmiało powiedzieć, że specjalizujesz się w bigwallowym wspinaniu. Dlaczego akurat ta forma? Co jest w tym tak pociągającego dla Ciebie?
Wspinanie bigwallowe w dużych ścianach ma swój niewątpliwy urok. Wymaga większej logistyki, sprzętu i zaangażowania, ale i pozwala na złapanie oddechu, zwyczajne pobycie w ścianie bez pośpiechu i gonienia do szczytu.
Czy solowanie jest bliższe Twojemu sercu? Na czym polegają różnice pomiędzy wspinaniem samotnym, a tym z partnerem? Dlaczego w dużej mierze wybierasz to pierwsze? Przede wszystkim wspinam się jednak zespołowo. Przez ostatnie 12 lat z Józkiem Soszyńskim. Pierwszy raz spróbowałam solówki dwa lata temu, choć pomysł przejścia El Capitana samotnie pojawił się trochę wcześniej, w okresie pandemii. Majowe przejście Lost World wariantem Squeeze Play na El Capitanie było dopiero moją drugą solówką. Wspinanie solowe jest dla mnie bardziej wymagające pod względem fizycznym i mentalnym. Podczas wspinania zespołowego wysiłek i odpowiedzialność za decyzje rozkłada się na partnerów, a w razie wypadku możesz liczyć na wsparcie i pomoc. Wspinając się solo każdy wyciąg muszę pokonać trzy razy – podczas prowadzenia, zjeżdżając do stanowiska niżej i podczas czyszczenia wyciągu. Przy wspinaczce solowej jestem też zdana wyłącznie na siebie – nikt nie zmieni mnie na prowadzeniu ani przy holowaniu, kiedy będę zmęczona. Muszę być bardziej skoncentrowana, bo każdy, nawet błahy błąd niesie za sobą komplikacje i w najlepszym razie stratę czasu, a w najgorszym – wypadek. Bardzo brakuje towarzystwa i relacji z drugą osobą, wspólnego przeżywania emocji, zwłaszcza gdy Twój partner wspinaczkowy jest jednocześnie bliską Ci osobą.
[…]
Pełny wywiad w najbliższym numerze TATERNIKA. Śledźcie nas na bieżąco.
Zobacz także:
Iwona Świetlik
Fot. Gosia Jurewicz/archiwum prywatne.