Pisze: Bogusław Kowalski, instruktor alpinizmu PZA, biegły sądowy ds. wspinaczki i BHP.
W Taterniku” 3/2019 ukazał się wywiad z Piotrem Xięskim zatytułowany „Jako środowisko wypieramy temat ryzyka i tego, co może się z nami stać po wypadku”. Pragnę się odnieść do stwierdzeń wiceprezesa, a z częścią z nich polemizować. Zacznę od tego, że o ryzyku we wspinaniu, o ewentualnych konsekwencjach i wypadkach mówię od lat na festiwalach górskich i warsztatach. Myślę, że przeprowadziłem około pięćdziesięciu, a może sześćdziesięciu tego typu szkoleń na największych imprezach górskich w Polsce. Oczywiście nie robię tego sam, na tych samych imprezach można wysłuchać innych instruktorów PZA, przewodników wysokogórskich, ratowników TOPR i GOPR. Wszyscy, których wymieniłem, przede wszystkim uświadamiają słuchaczom zagrożenia występujące podczas wspinania. Instruktorzy, na pewno ja, prowadzą owe warsztaty z własnej inicjatywy. I tu nasuwa mi się pierwsza refleksja. Skoro w odczuciu tak dobrze zorientowanej osoby jak Piotr nikła jest wiadomość faktu, że od wielu lat temat ogarniają instruktorzy PZA – czyli ktoś najbardziej kompetentny, to znaczy że związek nie wykorzystuje potencjału, jaki posiada. Zabierając głos w dyskusji, zamierzam wskazać, które zagadnienia według mnie są „przerobione”, a nad którymi powinniśmy się pochylić.
W 2005 roku w ustawie o sporcie kwalifikowanym nie znalazły się zapisy mówiące o tym, że uprawianie alpinizmu jest ryzykowne. Część starszych kolegów prześmiewczo oceniała ten fakt, twierdząc, że w ten sposób ustanowiono, iż wspinanie jest bezpieczne. Moim zdaniem była to zbyt daleka interpretacja, gdyż skutki błędów wspinaczkowych są oczywiste: bolesne, a czasem tragiczne. Ponadto osoba wspinająca się musi liczyć się z tym, że jej składka ubezpieczeniowa na życie będzie o wiele droższa niż zwykłego śmiertelnika. A w wielu ubezpieczeniach są wyłączenia sportów ekstremalnych, co w przypadku wypadku skutkuje nieważnością polisy. Użytkownicy ścianek i uczestnicy kursów wspinaczkowych podpisują oświadczenie o świadomości ryzyka. Czytelnicy poradników, a nawet czasopism wspinaczkowych mogą trafić na zdanie mówiące o tym, że wspinanie jest sportem niebezpiecznym.
Nie ma więc wątpliwości, że powinniśmy nabyć takie umiejętności, które pozwolą zredukować ryzyko na tyle, na ile jest to możliwe. Można tu mówić o zarządzaniu ryzykiem, które znowu w oczach wielu starszych kolegów, zwłaszcza z grona instruktorów, jest pojęciem niewłaściwym. Mam świadomość, że jest to kalka z języka angielskiego, ale trudno znaleźć inny adekwatny odpowiednik. W tym przypadku zarządzanie oznacza wprowadzanie takich działań, które zminimalizują ewentualne skutki. Chciałbym, żeby słowo „zminimalizuje” wybrzmiało na tyle mocno, na ile się da. Oczywiste bowiem jest, że nie można ryzyka wynikającego z uprawiania wspinaczki zredukować do zera. Wychodzenie odpowiednio wcześnie, tak aby uniknąć wspinaczki po zmroku, monitorowanie pogody, właściwy ekwipunek, cel dopasowany do umiejętności, asekurowanie się zgodne z zasadami – to podstawowe działania z obszaru zarządzania ryzykiem.
Trzeba mieć świadomość, że zarządzanie ryzykiem we wspinaniu to zagadnienie bardzo szerokie i wieloaspektowe. Jedną z najtrudniejszych umiejętności jest właściwa ocena ryzyka, odróżnienie tego akceptowanego od nieakceptowanego oraz poruszanie się w obszarze ryzyka tolerowanego. Na swój użytek nazywam to jazdą na żółtym świetle, czyli w takim środowisku, w którym jest wiele zmiennych, posiadamy niepełną wiedzę i mamy ograniczone zasoby, chociażby czasowe. Zdarza mi się jako biegłemu sądowemu analizować wypadki wspinaczkowe i mogę z pełną odpowiedzialnością stwierdzić, że wszystkie nieszczęśliwe zdarzenia, których wiem, były wynikiem błędu ludzkiego.
Od wielu lat zgłębiam te kwestie, poszukując nie tylko odpowiedzi, ale też pomysłów na procedury, które mogłyby pomóc. Podczas wspinania popełniamy błędy z bardzo różnych powodów. Można je podzielić na trzy typy: niewiedza, dekoncentracja i niechlujstwo. Aby ich uniknąć, przede wszystkim należy się szkolić, czyli poznać i nauczyć się procedur, mieć otwarty umysł i wyobraźnię. Trzeba też umieć wyciągać wnioski z błędów, które skutkowały wypadkami, ale też takich, które obyły się bez konsekwencji. Tak właśnie przed laty powstała procedura, którą znamy pod nazwą partner check. Sprawdzając się wzajemnie przed wspinaniem, ograniczamy zagrożenie wynikające z przeoczenia błędu w przywiązywaniu liny do uprzęży czy niewłaściwego przypięcia przyrządu asekuracyjnego.
Polski Związek Alpinizmu ma trzy podstawowe funkcje. Jedna to wspieranie sportu wyczynowego we wszystkich specjalizacjach. Dotyczy to zarówno bezpośrednio sportowców – kadry narodowej, jak i klubów, rozwoju talentów. Druga to reprezentowanie wspinaczy „na zewnątrz” w instytucjach publicznych, takich jak Ministerstwo Sportu i Turystyki, administracja państwowa czy władze samorządowe, ale także parkach narodowych i krajobrazowych. Ostatnia funkcja, którą szczególnie się interesuję, to podnoszenie świadomości poprzez szkolenia i dostęp do sensownych ubezpieczeń dla wspinaczy.
PZA ma wpływ na szkolenia poprzez kształcenie kadry, tworzenie programów szkoleniowych i bezpośrednio poprzez kursy odbywające się w COS PZA Betlejemka. Kursy prowadzą również kluby zrzeszone w związku i instruktorzy PZA. Są oczywiście na rynku szkoleniowym instruktorzy niemający „blachy” PZA – i wielu z nich szkoli dobrze. Jednak, biorąc w nawias fakt, że sam jestem instruktorem PZA, osoby spoza związku nigdy nie będą miały takich kompetencji szkoleniowych, jak ci licencjonowani. Bierze się to z faktu, iż w PZA już na wstępie musimy spełniać określone wymogi, a później podlegamy weryfikacji i obowiązkowym unifikacjom. Sam fakt, że szkolimy, będąc obserwowani przez kolegów, i że nie tylko rynek weryfikuje nasze kwalifikacje, powoduje to, że średnie umiejętności instruktora PZA są wyższe od kogoś, kogo nikt nie kontroluje. Poza tym występuje zjawisko synergii, wiedza szkoleniowa przekazywana na unifikacjach kumuluje się i jest poddawana krytycznemu osądowi. Nie ma szans, żeby jakaś nowinka techniczna czy metodyczna przeszła bez takiej weryfikacji. W masie instruktorów PZA są wybitni specjaliści z różnych dziedzin, nikt z nas nie musi być omnibusem, dlatego możemy się wspierać i uzupełniać.
Trzeba pamiętać, że podczas szkoleń kursant otrzymuje ogrom informacji, uczy się tysiąca czynności i wielu procedur. Jest to dobrze, o ile nie bardzo dobrze, skodyfikowane w programach kursów wspinaczkowych opracowanych przez PZA. Jednak to, czy podopieczny zdobędzie pewne szczególne umiejętności, zależy wyłącznie od warsztatu instruktora. Myślę tu o umiejętności skupiania uwagi w odpowiednich, kluczowych momentach. Nikt bowiem nie jest w stanie zachować stanu napięcia podczas wielogodzinnej akcji górskiej. Dlatego tak ważna jest łatwość łapania psychicznego oddechu w chwilach, kiedy nie ma konieczności utrzymywania wzmożonej koncentracji. Musimy umieć monitorować pogodę, zmieniające się warunki. Musimy potrafić wsłuchiwać się w swój organizm i właściwie interpretować zachowanie partnera. Innymi słowy, instruktor powinien poza uczeniem procedur pokazywać przesłanki, na podstawie których podejmuje decyzje. To słabo definiowalna wiedza, a jej zdobycie poprzedzone jest wieloletnim doświadczeniem. Ktoś, kto zebrał go wiele, potrafi odczytać różne sygnały i odpowiednio na nie reagować. Bardzo często mówimy o kimś takim, że ma świetną intuicję – bierze się ona z setek godzin spędzonych w górskim terenie. To jest obszar, którym szczególnie się interesuję, a jest on bardzo słabo opracowany.
Od wielu lat promuję prowadzenie zajęć z zakresu autoratownictwa poza kursami wspinaczkowymi. Dzięki współpracy z festiwalami górskimi warsztaty organizowane są na największych imprezach w Polsce, podczas trzech najważniejszych wydarzeń górskich w Krakowie, Lądku-Zdroju i Zakopanem. Szkolenia te cieszą się bardzo dużą popularnością i są niejako z automatu dopisywane do festiwalowych atrakcji.
Spora część kolegów instruktorów dostrzegła lukę w programach szkoleniowych i wprowadziła do swojej oferty kursy z autoratownictwa. Cieszę się bardzo z tego powodu, a jednocześnie mam świadomość, że zakres materiału jest naprawdę ogromny. Można tu mówić o prostych sytuacjach awaryjnych w skałkach na drogach jedno- i wielowyciągowych latem, zimą, w górach, w górach lodowcowych (czyli wyciąganie i wychodzenie ze szczelin). Jest więc nad czym pracować, zwłaszcza że pojawiają się nowinki sprzętowe pozwalające na doskonalenie technik. Dlatego tak ważne są kompetencje instruktorów, które podnosimy podczas cyklicznych unifikacji. Właśnie wtedy wymieniamy się patentami i wymyślamy nowe. Ma to szczególne znaczenie dlatego, że nie posiadamy dobrej i aktualnej publikacji dotyczącej autoratownictwa. Obawiam się, że jeszcze sporo czasu minie, zanim się to zmieni.
Dlaczego według mnie tak ważne są umiejętności z zakresu autoratownictwa? Przede wszystkim z powodów etycznych. Od lat promuję ideę, że zespół wspinaczkowy wybierający się na poważne cele powinien być kompletny pod względem kompetencji. W sytuacji gdy jeden ze wspinaczy ulegnie wypadkowi bądź kontuzji, drugi musi potrafić działać. Oczywiście nie zawsze można pomóc partnerowi, ale powinniśmy to potrafić, mieć przećwiczone sytuacje awaryjne. Trzeba pamiętać, że na ogół gdy dzieje się coś złego, pogoda jest kiepska, często też jest noc. Wiele akcji ratunkowych przeprowadzanych jest po zmroku, bo dopiero wtedy do poszkodowanego docierają ratownicy. Dlatego tak ważne jest, żeby sprawny partner potrafił dotrzeć do rannego, zabezpieczyć go i podjąć podstawowe działania z zakresu pierwszej pomocy. Nieposiadanie takich umiejętności w przypadku wyboru poważnego celu oddalonego od cywilizacji, wysoko w górach jest nie tylko lekkomyślne, ale również nieetyczne. Z tej zasady z natury rzeczy wyłączeni są instruktorzy i przewodnicy górscy, których kompetencje muszą być zdecydowanie wyższe niż ich podopiecznych.
Kolejna sprawa to świadomość ryzyka, jaką mają nasi bliscy. Mówił też o tym Piotr Xięski we wspomnianym wywiadzie. Każdy zdaje sobie sprawę z faktu, jak trudne może być powiedzenie komuś najbliższemu, że jadąc w Alpy, będzie się narażonym na wpadnięcie do szczeliny, lawiny, obrywy seraków, deteriorację i „pospolite” niebezpieczeństwa wynikające ze wspinania. Osoby, które rozpoczęły swoją karierę w młodym wieku, pewnie mają za sobą epizod ukrywania przed rodzicami faktycznych celów wyjazdowych. Często przenosi się to w dorosłe życie – nasze żony, mężowie czy partnerzy tak naprawdę nie wiedzą, co może się wydarzyć podczas wspinaczki. A my wcale się nie spieszymy z wytłumaczeniem rzeczywistych zagrożeń. To naturalne, że chcemy chronić swoich bliskich, że większość z nas nie potrafi szczerze mówić o ewentualnej śmierci będącej następstwem błędu popełnionego podczas wspinaczki. Mało kogo stać na to, żeby wytłumaczyć swoim najbliższym, że podczas wyjazdu czy wyprawy może wydarzyć się wszystko, łącznie ze śmiercią. Uczciwie byłoby powiedzieć, że zrobimy wszystko, co w naszej mocy, aby uniknąć wypadku. Ale, po pierwsze, nie od nas to zależy, a po drugie, przecież dobrowolnie pakujemy się w okoliczności, które zwykłym śmiertelnikom, a takimi na ogół są nasi bliscy, jednoznacznie wskazują, że jesteśmy w sytuacji bezpośredniego zagrożenia zdrowia, a często życia. Jest to kwestia słabo przerobiona w naszym środowisku, w naszych domach i związkach. Z pewnością to temat dla większości z nas, a szczególnie dla instruktorów, o który powinni rozszerzyć swoje pogadanki o etyce i odpowiedzialności.
We wspomnianym wywiadzie Piotr Xięski mówi o tym, że ubezpieczenia nie są remedium na wszystko. Zanim przejdę do rozwinięcia tego wątku, przypomnę pokrótce, skąd się wzięły polisy wspinaczkowe promowane przez PZA. Ubezpieczenia zostały stworzone we współpracy z PZU, a ściślej mówiąc, z firmą IExpert i nawiasem mówiąc, uważam, że to jeden z największych sukcesów związku. Przez lata nie mieliśmy dobrego krajowego ubezpieczenia, a zagraniczne wiązało się z zapisaniem do innej organizacji wspinaczkowej. Po tragicznych wydarzeniach na Broad Peaku z inicjatywy śp. Artura Hajzera rozpoczęły się poszukiwania ubezpieczyciela, czego efektem jest Bezpieczny Powrót. W grudniu minęła szósta rocznica funkcjonowania tego produktu, od tego czasu samo ubezpieczenie ewoluowało. Przede wszystkim pojawiły się rozszerzenia związane z sumą ubezpieczenia i zakresem działania. Pojawiły się także warianty pozwalające na objęcie ubezpieczeniem działalności do 7400 m n.p.m., możliwość poszerzenia polisy o NNW, także pakiety rodzinne. Kolejne udoskonalenia są odzewem na sygnały płynące ze środowiska, ale także wynikiem wyciągania wniosków z konkretnych wypadków. Jedną z największych zalet tego ubezpieczenia jest fakt, że osoba, która poniosła szkodę, nie zostaje sama. I jeśli tylko zwróci się do związku i/lub IExpert, to otrzymuje pełne wsparcie przy wszelkiego rodzaju formalnościach. To ma ogromne znaczenie, bo nie zostajemy sami przeciwko ogromnej strukturze, jaką jest takie czy inne towarzystwo ubezpieczeniowe.
W wyniku wielu rozmów, w tym tych, które prowadziłem osobiście, powstał kolejny produkt – ubezpieczenie OC i NNW dla trenerów i instruktorów PZA. Szkoląc ponad dwadzieścia lat, mam świadomość tego, jaka jest urazowość w naszej pracy. Z jednej strony pojawiają się przeciążenia kolan, stawów skokowych, kręgosłupa, a z drugiej urazy wynikające z odpadnięć czy ugodzeń kamieniami. Wiele moich koleżanek i kolegów zmuszonych było do przerwy, co w przypadku osób, dla których szkolenie jest jedynym źródłem utrzymania, stanowiło ogromny problem. Zwłaszcza wówczas, gdy ktoś taki ma na utrzymaniu rodzinę.
Trzeba jednak pamiętać, że instruktor ma obowiązek posiadania przede wszystkim ubezpieczenia OC. Sporty górskie należą do grupy podwyższonego ryzyka, dlatego trzeba liczyć się z faktem, że kursant, który uległ wypadkowi (lub jego rodzina), złoży pozew. Po historii z Tomkiem Brzeskim wśród instruktorów, ale także wśród zarządzających klubami zrzeszonymi w PZA, pojawiło się mnóstwo pytań i wątpliwości. Obawa przed poważnymi konsekwencjami spowodowała nie tylko zapaść zawodów skiturowych w Polsce. Zaczęto się też zastanawiać, jak działać i jak się zabezpieczyć przed podobnymi pozwami. Stąd niedawne rozszerzenie wariantu, w którym suma ubezpieczenia OC dla instruktorów wynosi dwa miliony złotych. W przypadku bardzo ciężkiego wypadku, którego konsekwencją byłoby kalectwo kursanta, owa kwota w dużym stopniu zabezpiecza instruktora przed bankructwem. Mamy różne opcje tego ubezpieczenia, bo trzeba pamiętać, że działalność instruktora i trenera to ścianki, skałki, jaskinie, skitury oraz góry w Polsce i za granicą. Pozwólcie, że podzielę się pewną uwagą – licencja instruktora PZA nie jest konieczna, ażeby kupić ubezpieczenie instruktorskie. Konieczna jest natomiast przynależność do klubu zrzeszonego w związku. Mając na uwadze popularność wszelkiego rodzaju sekcji wspinaczkowych, można wysnuć wniosek, że w Polsce jest bardzo dużo instruktorów. Dlatego chciałbym zachęcić do korzystania ze wspomnianego ubezpieczenia z powodów, o których pisałem przy okazji omówienia Bezpiecznego Powrotu. Wspinanie to sport podwyższonego ryzyka, a szkolenie wspinaczy jest z natury związane z zagrożeniami.
Wspomniany przeze mnie wypadek skiturowy skłonił do poszukiwania ochrony organizatorów zawodów i zajęć wspinaczkowych. Dlatego też w minionym roku pojawiło się nowe ubezpieczenie – dla klubów zrzeszonych w PZA i ścianek wspinaczkowych. Osoby z dłuższym stażem mają w pamięci wydarzenie z początku lat 90. XX w., a mianowicie upadek w wyniku pozwu kursantki klubu wysokogórskiego we Wrocławiu. Wypadki, nawet śmiertelne, które co jakiś czas zdarzają się na różnych obiektach i na kursach, powinny stanowić wystarczającą przestrogę dla zarządów klubów i właścicieli ścianek.
Ostatni produkt w pakiecie ubezpieczeń wspinaczkowych to Szlaki bez Granic. Powstał on bez udziału PZA, jednak w wyniku różnych zawirowań trafił pod skrzydła związku, który również w tym przypadku stał się partnerem PZU. To ubezpieczenie jest odpowiedzią na powtarzające się pytania o polisę działającą w Polsce. Bezpieczny Powrót to dla nas przede wszystkim zabezpieczenie w przypadku akcji ratunkowej w górach. Z racji tego, że w Polsce ratownictwo i służba zdrowia są w teorii darmowe, oraz faktu, iż Bezpieczny Powrót jest oparty na ubezpieczeniu turystycznym Wojażer działającym za granicą, wspinacze nie mieli polisy funkcjonującej w Polsce. Dlatego powstały Szlaki bez Granic, którego zakres obejmuje ścianki, skałki, jaskinie oraz góry w kraju i w pasie do 30 kilometrów za granicą. W przypadku tego ubezpieczenia możemy liczyć przede wszystkim na NNW, a w pasie przygranicznym również na pokrycie kosztów akcji ratowniczej.
Wymienione produkty dają niemal pełen pakiet ubezpieczeń zarówno dla wspinaczy, jak i instruktorów, klubów i właścicieli ścianek. Tak naprawdę brakuje tylko polisy na świadczenia rehabilitacyjne. Kolejki do fizjoterapeuty w ramach NFZ są w Polsce bardzo długie, natomiast wizyty w gabinetach prywatnych drogie – przy założeniu, że czeka nas kilkanaście/kilkadziesiąt wizyt. Niestety koszt tego typu ubezpieczenia jest na tyle wysoki, że na razie nie ma szans na tego typu produkt za sensowną cenę.
W swoich rozważaniach pominę ubezpieczenia NNW, bo w sporcie tak urazowym jak wspinanie posiadanie takiego jest dla mnie po prostu niezbędne. Gdy chodzi o ubezpieczenia od odpowiedzialności cywilnej, to nie do końca zgadzam się ze zdaniem Piotra Xięskiego odnośnie do składania pozwów. Oczywiste jest, że pomiędzy partnerami wspinaczkowymi powinny funkcjonować zasady, jakie sami ustalili przed wspinaniem. Jeśli tego nie zrobili, to powinny obowiązywać niepisane zasady mówiące o tym, że partner we wspinaniu i po wspinaniu jest świętością. Jeżeli przyczyniłem się do jakiejkolwiek szkody na zdrowiu lub mieniu partnera, to moim moralnym obowiązkiem jest zadośćuczynienie krzywdy. Oczywiście ta zasada działać powinna w obie strony, co oznacza, że nie biegnę do sądu z pozwem tylko dlatego, że moim zdaniem partner popełnił błąd. Z kimś takim nie chciałbym mieć do czynienia.
Może natomiast zaistnieć przypadek, że osoba postronna przyczyni się do zniszczenia mojego sprzętu. Znam takie zdarzenie, gdy ktoś w wyniku błędu zabrnął w teren, w którym nie było dróg wspinaczkowych i zrzucił kamienie. Na szczęście obyło się bez poważnych konsekwencji zdrowotnych, jednak lina została skasowana. Jeśli sprawca nie chce odkupić sprzętu, moim zdaniem nie ma innego wyjścia – trzeba złożyć pozew do sądu. Warto wspomnieć, że omawiane ubezpieczenia wspinaczkowe zawierają OC od zniszczenia mienia.
Inną sytuacją jest zrzucenie kamieni, odłamków lodu czy lawiny na osoby znajdujące się poniżej. Tu wina nie jest oczywista, gdyż sam fakt przebywania pod wspinającym się zespołem to proszenie się o kłopoty i narażenie na niebezpieczeństwo. Rzecz jasna staramy się nie miotać w dół górotworem, jednak zdarza się, że nie jesteśmy w stanie zapobiec ugodzeniu osób, które postanowiły działać pod nami.
W przypadku szkoleń czy usług przewodnickich sprawa jest jasna. Po pierwsze, na usługodawcy ciąży obowiązek wywiązania się z umowy, dlatego tak ważne jest określenie zasad pozwalających na odstąpienie od niej z powodu załamania pogody czy innych zdarzeń losowych. Po drugie, instruktor czy przewodnik może podczas akcji górskiej popełnić rażący błąd, którego skutki będą katastrofalne. Nie mówię tu o zdarzeniach losowych, na jakie nikt nie miał wpływu, bo, jak już wcześniej wspomniałem, działalność wspinaczkowa nierozerwalnie wiąże się z narażeniem na niebezpieczeństwo, wynikające z ekspozycji, zmian pogody, charakterystyki terenu czy wreszcie czynnika ludzkiego. Chodzi mi o kardynalny błąd w sztuce. W takim przypadku odpowiedzialność usługodawcy jest oczywista i należy liczyć się z odpowiedzialnością karną, a uznanie winy jest na ogół wstępem do pozwu cywilnego. Instruktor (lub przewodnik) może się chronić przed oskarżeniem cywilnym, uczestnicząc w unifikacjach, podnosząc kwalifikacje, należycie przykładając się do pracy i w końcu wykupując ubezpieczenie od odpowiedzialności cywilnej. Należy przy tym pamiętać, że gdy klub jest organizatorem kursu czy zawodów, to spoczywa na nim jeszcze większa odpowiedzialność, bo do władz należy dobór odpowiedniej kadry lub obsługi. A ponadto klub jest na ogół atrakcyjnym (w odróżnieniu od instruktora) finansowo celem dla prawników osoby poszkodowanej.
Decydując się na ubezpieczenie, powinniśmy mieć świadomość konsekwencji swoich działań wspinaczkowych, szkoleniowych czy organizacyjnych, z czego wynikają potrzeby dotyczące zakresu i skali ubezpieczenia. Nie jesteśmy w stanie zatrzymać rozproszenia środowiskowego i zaniku oczywistych niegdyś zasad. Dlatego ubezpieczenia uważam za niezbędny składnik „wyposażenia” kompetentnego wspinacza, instruktora, przewodnika, zarządzającego ścianką lub klubem.
Jeśli celem związku ma być podniesienie świadomości na temat ryzyka występującego podczas uprawiania sportów górskich, to należy ocenić, w którym miejscu jesteśmy. Moim zdaniem mamy w tej chwili bardzo dobry pakiet ubezpieczeń poparty partnerstwem z brokerem IExpert. Dzięki temu możemy reagować na zdarzenia, wnioskować o konkretne zmiany w polisach. Mamy dobrze wyszkoloną kadrę instruktorską, bardzo dobre programy szkoleniowe, co daje spory potencjał. Problemem jest świadome „zarządzanie ryzykiem”, mamy tu dużą lekcję od odrobienia. Przykładem może być TOPR. Po tragicznych zdarzeniach pod Szpiglasowym Wierchem podjęto w nim działania, które po latach pozwoliły na sprawne zarządzanie ogromną pod względem skali akcją ratunkową na stokach Giewontu i jednocześnie w Jaskini Wielkiej Śnieżnej. Niedostrzegany być może jest fakt, że na łonie PZA temat zarządzania ryzykiem został dobrze przerobiony. Po tragedii na Broad Peaku i kolejnych wypadkach w ramach Polskiego Himalaizmu Zimowego za sprawą Janusza Majera cyklicznie prowadzone były szkolenia z zakresu psychologii, analizowano przyczyny wypadków, opracowywane były plany na wypadek kryzysu, uczono się zarządzać ryzykiem. Jest więc z czego czerpać, wystarczy sięgnąć po wzorce i właściwie je zaadaptować.
Najsłabszym elementem jest świadomość, jaką mają nasi bliscy na temat zagrożeń występujących we wspinaniu. W tym punkcie zgadzam się z Piotrem, że wypieramy ryzyko i nie informujemy o nim naszych rodzin. Niestety wyłączna wina za to spada na nas, wspinaczy. Prawdą jest, że PZA z racji autorytetu i środków ma większą siłę oddziaływania, a instruktorzy związkowi mają kontakt z ogromną liczbą kursantów. Jednak tak naprawdę pracę do wykonania ma każdy z nas. Wymaga ona zaangażowania, szczerości i odwagi – nie jest tu potrzebna żadna instytucja. Pozostaje pytanie, czy wspinaczy stać na rzeczoną szczerość?
CZEKAMY NA WASZE KOMENTARZE I ZAPRASZAMY DO DYSKUSJI! Przy okazji przypominamy o aktualnej promocji – #zostanwdomu i kup dowolny numer Taternika (lub prenumeratę), a przesyłkę otrzymasz GRATIS.