29 edycji Memoriału Jana Strzeleckiego (1989-2018)

20 marca, 2018
 width=
2007 r. Pierwszy zespół M. Wargocki i S. Zachwieja podbiega na Przeł. Szpiglasową Fot. M. Głogoczewski

Pisze: Marek Głogoczewski, filozof, pisarz, taternik, alpinista i himalaista, pierwszy polski zdobywca Denali. 

Idea organizacji w Polsce zawodów w narciarstwie wysokogórskim pojawiła się pod koniec lat 80. XX wieku w efekcie udziału członków sekcji narciarskich klubów wysokogórskich z Krakowa i Warszawy w zawodach Trofeo Carlo Marsaglia organizowanych we Włoszech. Na początku roku 1989 udało się połączyć aktyw obu tych klubów we wspólnym wysiłku organizacyjnym i przy akceptacji TPN rozegrać pierwsze zawody tego typu. Ponieważ kilka miesięcy wcześniej w Warszawie zginał tragicznie w wieku 69 lat znany narciarz i taternik Jan Strzelecki, który w latach „realnego socjalizmu” był znanym, acz niechętnie tolerowanym opozycyjnym socjologiem i pisarzem, postanowiono nazwać tę imprezę memoriałem jego imienia. Wzorem podobnych wydarzeń organizowanych we Włoszech (a później w innych krajach) na wysokogórskiej trasie, mającej zazwyczaj 1500-2000 m przewyższenia i 15-25 km długości, wyznaczone są odcinki podbiegu na czas oraz odcinki zjazdu terenowego, na których też dokonywany jest pomiar. Zawodnicy przebywają tę trasę w dwuosobowych zespołach, co wymaga współpracy. Punktację prowadzi
się według specjalnej tabeli, według której najlepszy, mierzony w sekundach czas zjazdu otrzymuje liczbę punktów równą liczbie sekund najlepszego czasu podbiegu. Z proporcji najlepszych czasów podbiegu/zjazdu otrzymuje się mnożnik dla czasów zjazdu zespołów. Otrzymane w ten sposób punkty za zjazd w klasyfikacji ogólnej sumuje się z punktami (liczbą sekund) podbiegu na czas – wygrywa zespół, który zebrał najmniej punktów (dodatkowo odlicza się punkty za pokonanie odcinka fakultatywnego).

Początki
W pierwszych zawodach, rozegranych 2 marca 1989 roku w górnej części Doliny Chochołowskiej, wzięło udział 13 zespołów, którym towarzyszył „samotny zawodnik” Andrzej Kuś z Rzeszowa na nartach pozbawionych jeszcze fok. Ponieważ trasa przebiegała we mgle, więc były rozmaite przygody, kilka osób spadło (niegroźnie) z nawisu, jaki utworzył się na grani Rakonia, a jeden z ostatnich zespołów pomylił na szczycie Wołowca drogę powrotną i zsunął się do… Doliny Rohackiej po słowackiej stronie. Stąd dzięki pomocy Horskej Slużby, szpitala w Trstenie (wybity bark) i żołnierzy Wojsk Ochrony Pogranicza powrócił koło godz. 11 wieczór do schroniska na Chochołowskiej. Te pierwsze zawody wygrała „familijna” para Marek Głogoczowski i Roman Gąsienica-Samek przed „wyczynową” parą Kazimierz Śmieszko i Jaś Wolf.

W czasie drugich zawodów, tym razem zorganizowanych na trasie Ornak – Tomanowy Szczyt i z powrotem, wzorem zawodów Trofeo Marsaglia we Włoszech zjazd rozegrano w zespołach powiązanych liną, co w Alpach ma chronić przed zaginięciem w ewentualnej szczelinie lodowcowej, ale w Tatrach powodowało dość komiczne przygody (na przykład gdy zawodnicy objechali z dwóch stron małe drzewko, to automatycznie zderzali się za nim, co w Tomanowej przydarzyło się parze Chruściel – Ignac z Rzeszowa). W tych drugich zawodach wygrali „wyczynowcy” J. Wolf – K. Śmieszko, przed dwoma zespołami zagranicznymi, jeden z Bergrettung – rodzaj GOPR-u – w Tyrolu, a drugi z Bormio we Włoszech (patrz wykaz pierwszych miejsc). Od tego drugiego wydania memoriału impreza nabrała
charakteru międzynarodowego i tak trwało to aż do jego 18. edycji (w ostatnich edycjach ta międzynarodowość
zaczęła się odradzać). Trzeci Memoriał Strzeleckiego rozegrano w Tatrach Wysokich, punktem startu było schronisko
w Roztoce, a zakończeniem schronisko w Pięciu Stawach, do którego zawodnicy musieli przenieść cały swój ekwipunek przez Przełęcz Szpiglasową. Zawody wygrali Austriacy Peter Schuler i Hubert Shopf, którzy przed rokiem byli drudzy (najlepszym polskim zespołem okazała się być wtedy reprezentacja KW Kraków: Karol Życzykowski i Grzegorz Kabała). Po oficjalnym zakończeniu imprezy odbyło się huczne przyjęcie w schronisku w Pięciu Stawach, po czym następnego dnia część organizatorów wybrała się zbierać w Dolince za Mnichem chorągiewki kierunkowe. Coś im to porządkowanie trasy nie wyszło, bo w tydzień po zawodach strażnicy TPN w kosówce nad Morskim Okiem znaleźli… zgubione przez „sprzątaczy”, pojedyncze numery startowe. Rok później zawody Strzeleckiego powróciły na Chochołowską, gdzie zostały rozegrane wspólnie z Trofeo Carlo Marsaglia organizowanym przez Ski Club w Turynie. Za niewielką (50 obecnych złotych) opłatą w TPN udało się imprezę rozszerzyć poza Dolinę Chochołowską, aż po Starorobociański Wierch, co dla zawodników zagranicznych stanowiło dużą atrakcję, zwłaszcza że zawody rozegrane
zostały przy wspaniałej pogodzie. Na starcie zameldowały się aż 42 zespoły, ale w najlepszych pięciu parach nie było – jak w przypadku innych dużych zawodów w ski-alpinizmie do roku 2010 – nikogo z Polski. Zwyciężyli Słowacy przed Włochami i Francuzami (patrz wykaz).

 

W poszukiwaniu alternatywy
– Zakarpacie i Słowacja
W ciągu następnych trzech lat, kiedy to zawody rozgrywane były w oparciu o schroniska kolejno na Ornaku, Roztoce – Pięciu Stawach i Hali Chochołowskiej, TPN podniósł opłatę za zezwolenie na bardzo okrojone trasy z 50 do 700 złotych, więc zaczęliśmy szukać możliwości zorganizowania memoriału poza Tatrami. Z kolegami z KW Kraków zrobiliśmy „podjazd” do Parku Babiogórskiego, ale dyrektor odprawił nas z kwitkiem. I wtedy, siedząc smętnie przy piwie w zabytkowej, drewnianej karczmie Rzym w Suchej Beskidzkiej, podrzuciłem pomysł, który mi przyszedł
jakiejś bezsennej nocy: a może zorganizować „Strzeleckiego” w Czarnohorze na Ukrainie, gdzie już kiedyś byliśmy wraz ze Zjednoczoną Sekcją Narciarską KW Kraków/Warszawa? Jak obliczyłem, autobusem przez Słowację i Zakarpacie to tylko 400 km od Krakowa! Szalony pomysł, wsparty dawką piwaw karczmie Rzym, w której Mefisto uwodził Pana Twardowskiego, został zaakceptowany, w styczniu zrobiliśmy rekonesans na miejscu, w Czarnohorze, a w marcu wynajęliśmy autobus, wykupili vouchery i wyjechawszy o godzinie 19 w czwartek 10 marca z Krakowa, dotarliśmy do miejscowości Koźmierczok na Zakarpaciu około 11 rano w piątek, by jeszcze po południu przygotować dojście do planowanej trasy zawodów. W sobotę udało się rozegrać zawody na rzeczywiście imponującej trasie, która biegła z leśniczówki Koźmierczok na Zakarpaciu do dawnej polskiej części Czarnohory, koło schroniska Zaroślak, obserwatorium botanicznego na hali Pażyżewskiej, przez najwyższy szczyt Czarnohory Howerlę (2060 m) i z powrotem do Koźmierczoka. Jako kierownikowi wypadło mi stać przez 3 godziny na szczycie Howerli, ale w przeciwieństwie do Krzesanicy rok wcześniej, w Czarnohorze wciąż wieje, więc miałem małą przygodę, gdy wylądowałem gołym tyłkiem w śniegu, próbując założyć dodatkowe gacie.

Przygodę miał także kierowca naszego autobusu. Z radości, że dojechał, wypił z miejscowymi za dużo i zdemolował leśniczówkę, a gdy leśnik zaczął mu grozić bronią, to prosił, by go zastrzelił, bo ma dwoje dzieci. Skończyło się tym, że musiał zapłacić za wyrządzone szkody, a leśnik opowiadał, że kierowca miał szczęście, że był Polakiem, bo gdyby był
Rosjaninem, to by go chyba zabili – i nie mielibyśmy z kim wrócić z tego uroczego zakątka Europy. W czasie zjazdu na czas spod szczytu Howerli doskonale spisał się nasz kolega „Kurnia” – Bohdan Kowalczyk z Łodzi (też lubi piwo), który w brawurowym stylu dołożył w zjeździe wszystkim obecnym na zawodach GOPR-owcom. W niedzielę po zawodach byliśmy (przynajmniej niektórzy) na Petros, drugim „dwutysięczniku” Czarnohory i po obiedzie w zakarpackiej Jasini, za 5 dolarów na głowę, ruszyliśmy ze zregenerowanym po wcześniejszych przygodach kierowcą w rejs powrotny do Polski. W następnym roku wciąż boczyliśmy się na TPN i dlatego zawody zorganizowaliśmy na Słowacji, kilkaset metrów za polską granicą, w niewielkiej Dolinie Łatanej, udostępnionej dla narciarzy przez
TANAP, słowacki odpowiednik TPN. By na Słowację przejść oficjalnie, udało się załatwić odprawę celną na schodach schroniska na Chochołowskiej, na Rakoniu już czekała na nas służba graniczna bez nart i w dujawicy zjechaliśmy granią na przełęcz Zabrad, skąd był zjazd na czas i podbieg na stosunkowo krótkim odcinku Doliny Łatanej. Powrót przez Rakoń w wichurze, która się wzmogła, był tak trudny, że niektórzy zakładali raki, ale za to w schronisku była wspaniała impreza, jako że była to jubileuszowa, dziesiąta edycja memoriału. Przyjechała rodzina Strzeleckich, od samego początku sponsorująca te zawody, była góralska muzyka, wino lało się strumieniem, jeszcze o piątej rano muzycy kiwali się nad swymi basami i skrzypcami i pomimo tego nikt z nikim się nie „zderzył” (jak to się przydarzyło
wcześniej).

Powrót do Polski i kolejne problemy
Po kolejnych edycjach memoriału, zorganizowanego po raz wtóry na Hali Chochołowskiej, a następnie w oparciu o schronisko na Ornaku, w roku 2001 stosunki z dyrekcją TPN na tyle się polepszyły, że znowu uzyskaliśmy bezpłatnie zezwolenie na organizację zawodów na terenie Tatr Wysokich. Trasa biegła ze schroniska w Roztoce, przez Pięć Stawów na Kozią Przełęcz, skąd był bardzo stromy, asekurowany przez 80 m liny poręczowej zjazd na stronę
Koziej Dolinki, po czym stromy podbieg na Zawrat, z którego trzeba było trafić – bo zawody odbywały się we mgle – na przełęcz Schodki (2065 m). Zjazd na czas ze Schodków do Dolinki Pustej był przygodą samą w sobie, jeden z zawodników, jadących w parze z naczelnikiem TOPR Janem Krzysztofem, spadł kilkadziesiąt metrów z bardzo stromego startu i zgubił się we mgle, inny czołowy zespół nie skręcił – jak na starcie informowano – w drugiej bramce i „przeskoczył” prawie dziesięciometrowy uskok skalny, lądując szczęśliwie na stromym śnieżnym
stoku poniżej. XIII Memoriał Strzeleckiego miał charakter całkowicie wysokogórski, z koniecznością użycia raków, liny poręczowej oraz wykazania się umiejętnością „wyczucia” terenu we mgle. Wraz z XIV memoriałem w roku 2002 nad zawodami pojawiły się chmury, tym razem stworzone nie przez dyrekcję TPN, ale przez „dążących do Europy”
młodszych kolegów, którzy pragnęli narzucić tym mistrzostwom Polski sztancę ujednoliconych zawodów o Puchar Europy, rozgrywanych w formie ciągłego „cham obiegu” od startu do mety, bez podziału na czasowe odcinki podbiegu i zjazdu. By zachować tradycję, nazwę zawodów zmieniono na „Klasyczne” Mistrzostwa Polski, by zaś upodobnić się do tej nowej, uproszczonej mody, podbieg na czas rozciągnięto na bardzo długim odcinku. Zawody
rozegrano powtórnie w rejonie Pięciu Stawów, przy czym podbieg na czas zaczynał się już przy szałasie w Roztoce, a kończył na Schodkach. Ten liczący 5 kilometrów długości i 800 m deniwelacji podbieg słowacki zespół Dušan Trizna i Milan Madaj ze Ski Club w Ziarskiej Dolinie przebiegli w niewiarygodnym czasie 53 minut. Niestety, na
tydzień przed zawodami zmarł – po chorobie, której pierwsze symptomy ujawniły się rok wcześniej, podczas memoriału w Pięciu Stawach – Henryk Wenerski, który od pierwszych zawodów był ich sędzią głównym, tak iż nastrój podczas kolacji przy winie w Pięciu Stawach w 2002 roku nie był tak luźny jak w latach poprzednich. W marcu 2003 roku udało się rozegrać nasze X „Klasyczne” Mistrzostwa Polski w Narciarstwie Wysokogórskim, startując z Ornaku, skąd zawodnicy biegli na czas na Tomanową Przełęcz i dalej po trudnym przejściu (lina poręczowa, raki obowiązkowe) wprost na Ciemniak. Następnie przez Czerwone Wierchy aż do Doliny Kondratowej, skąd wracano na Twardy Upłaz, by dokonać tradycyjnego

 width=
Fot. M. Głogoczewski

już zjazdu na czas do „Pieca”. Trasa miała w sumie 2150 m przewyższenia i te prawdziwie „ski-alpinistyczne”
zawody udało się rozegrać we wspaniałej pogodzie. Nowością w ostatniej edycji memoriału było utworzenie grupy klasyfikacyjnej, złożonej z zespołów mieszanych: żeńsko-męskich i żeńsko-żeńskich. W tej grupie najlepszy okazał się zespół stworzony przez Magdalenę Fiszer z KW Gliwice i zmarłego kilka lat temu Prota Pakońskiego z KW Kraków.
Jakoś udało nam się przebrnąć przez trudności organizacyjne. W marcu 2004 opad śniegu był tak gigantyczny, że o przejściu przez Rakoń na stronę słowacką do Doliny Łatanej (gdzie po raz wtóry planowano zawody) nie było mowy, więc zawody rozegrano na trasie skróconej, w Dolinie Wyżniej Chochołowskiej do górnej granicy lasu, około 1500 m n.p.m. Zwyciężyli Słowacy. Podobnie było rok później, w Pięciu Stawach, kiedy to Słowacy startowali w Memoriale Strzeleckiego po raz ostatni. Kolejny memoriał rozegrano z bazą na Ornaku, a ponieważ świeżego śniegu było mnóstwo, dyrekcja TPN zgodziła się na bieg na czas do tak zwanego „Pieca” nad Polaną Adamicką i po obiegnięciu tej
formacji zjazd, wciąż na czas, na tę Polanę.

Niespodzianki lat 2007-2011
Memoriał w roku 2007, rozegrany w rejonie Morskiego Oka i Pięciu Stawów, był jednym z najciekawszych w całej historii tych zawodów. Przy doskonałej pogodzie na trasę wyszło aż 29 zespołów, z Przełęczy Szpiglasowej zawodnicy zjeżdżali na linie, co ponoć połowa z nich robiła po raz pierwszy w życiu. Po tym zjeździe na linie rozgrywany był
wspaniały slalom gigant w puchu na taflę Wielkiego Stawu, gdzie pod koniec szybkość zawodników zbliżała się do 100 km/godz. I zachowały się ładne, zrobione przez Witka Kaszkina, zdjęcia z gromadnego wejścia w słońcu prawie 60 zawodników na fakultatywny szczyt Koziego Wierchu. Było to wejście na szczyt prawie jak w latach 50., gdy PTTK
organizował zimowe alpiniady. W roku następnym w Dolinie Chochołowskiej pogoda była najgorsza z możliwych, na wysokości schroniska lał deszcz, a wyżej szalał huragan „Emma”, który zbliżył się znad Niemiec do Polski.
Możliwości przełożenia zawodów na inny termin nie było, tyle już powstało innych zawodów ski-alpinistycznych. Maciek Pawlikowski z TOPR zadecydował, że zawody się odbędą, dokąd da się dojść, czyli do górnej granicy lasu. Powyżej nie można było ustać na nogach, a zawodnicy byli tak przemoczeni,  zmarznięci, że czekanie przez kilkanaście minut na zjazd na czas groziło utratą zdrowia. Ten regulaminowy zjazd trzeba było zatem odpuścić. Kierownik zawodów, który w oku cyklonu przetrwał aż pół godziny, po powrocie do schroniska z radością
wskoczył pod gorący prysznic. XXI memoriał rozegrano z bazą tradycyjnie na Ornaku. Ponieważ jednak nadająca się do zjazdu na czas, dawna FIS-owska trasa zjazdowa z 1947 roku, z Gładkiego Uplaziańskiego aż poza „Piec”,
zarosła tak, że nie można nią już puszczać zawodników, główny organizator wymyślił coś nowego, na co dostał zgodę TPN. Mianowicie: terenowy zjazd na czas z okolic Siwej Przełęczy w grzbiecie Ornaku na Starorobociańską Rówień. Niestety w sobotę o 6 rano przed zawodami na Ornaku było bardzo ciepło i w obawie przed lawinami w okolicach
Siwej Przełęczy trasę skrócono, „awaryjny” zjazd rozegrano wzdłuż szlaku z Iwaniackiej Przełęczy do Polany Iwanówka w Dolinie Chochołowskiej. Duża ilość śniegu na trasie tego trudnego zjazdu trochę chroniła przed nieplanowanymi spotkaniami z drzewami po drodze, a zawodnicy byli bardzo zadowoleni z tego emocjonującego zjazdu lasem, a potem wzdłuż potoku, nikt nie doznał nawet zadraśnięcia. W roku następnym warunki były bardzo nietypowe, brakowało śniegu w wyższych rejonach Tatr, za to dużo było go poniżej, tak iż zawody w oparciu
o schronisko w Roztoce (schronisko w Pięciu Stawach było w 2010 roku nieczynne) zredukowano w partii wysokościowej, za to wzbogacono w interesującą trasę fakultatywną w postaci superzjazdu z Gęsiej Szyi na Polanę Rusinową. Kolejną próbę puszczenia memoriału prze grań Ornaku, ze zjazdem z Siwej Przełęczy podjęto w 2011 roku, startując ze schroniska na Chochołowskiej. Ale i w tym roku brakło śniegu, tak że z trudem, praktycznie
wykorzystując do tego jedyny możliwy dzień marca, rozegrano memoriał na trasie klasycznej Grześ
– Rakoń – Wyżnia Chochołowska (następnego dnia było już tak gorąco, że lawiny schodziły samorzutnie, jedna z nich pozbawiła życia aż trzy osoby znajdujące się w okolicach doliny Pańszczycy).

Zmiany u steru
Kierownictwo XXIV memoriału zbliżający się do siedemdziesiątki Marek Głogoczowski oddał w ręce pomagającego mu od wielu lat kolegi Dominika Malca z Krakowa. Został on zrealizowany na wymarzonej przez ustępującego kierownika trasie ze schroniska na Ornaku, przez grań Ornaku, skąd był zjazd na czas do Doliny Starorobociańskiej. I pogoda, i warunki śniegowe tym razem dopisały, a na starcie zameldowała się rekordowa liczba, bo aż 41 zespołów. Trochę zamieszania było przy superdokładnym pomiarze czasu, niepopartym niestety sprawdzaniem, czy zawodnicy przejechali wszystkie bramki. Cóż, nowoczesność wkroczyła w ostępy tatrzańskie, demonstrując swą obecność nie tylko elektroniką, ale i mnogością okołostartowych reklam. Jak przypomniał niedawno Sebastian Kulczycki, pierwszy pomocnik obecnego dyrektora memoriału Dominika Malca: „W niedzielę część uczestników poszła na nielegalu na wycieczkę na Przełęcz Tomanową i pochwalili się tym w necie, co skutkowało tłumaczeniem się przez TPN-em”. XXV Jubileuszowy Memoriał w Tatrach Wysokich, z ambitnym planem przejścia przez Szpiglasową Przełęcz – na starcie stawiły się aż 54 zespoły. W dni poprzedzające spadło ponad 50 cm śniegu i na zmienionej trasie najwyższym punktem była znowu Gęsia Szyja (1489 m). Stąd rozegrany został imponujący, terenowy zjazd na czas na Rusinową Polanę. Jadąc szybko w koleinach, trzeba było baczyć, by nie zahaczyć o kopny śnieg na poboczu, co prawie co trzeci zawodnik kończył efektownym saltem z lądowaniem na głowie w miękkim puchu. Tym razem organizatorzy
z mnogością reklam na starcie nie przesadzili, każda bramka na zjeździe była pod kontrolą, główny organizator
KW Kraków oraz nowy kierownik zawodów Dominik Malec spisali się znakomicie. Wina również nie zabrakło, były nawet zapomniane od kilkunastu lat wieczorne tańce, a były kierownik zawodów jeszcze o godzinie 3.30 nad ranem widział postacie biesiadujące w sali głównej schroniska.
W roku 2014 trasa była rodzajem powtórzenia III, a następnie i XVI edycji Memoriału Strzeleckiego ze zbiorowym startem z tafli Morskiego Oka i podbiegiem na czas na Przełęcz Szpiglasową, i zjazdem na czas po bramkach na taflę Wielkiego Stawu, tym razem w dość ciężkich warunkach atmosferycznych – by po „zupie regeneracyjnej” w przebudowywanym schronisku w Pięciu Stawach zjechać do Roztoki. Schronisko w Roztoce stało się bazą następnych zawodów, w roku 2015, kiedy to wskutek znowu zbyt dużego opadu śniegu powtórzono trasę XXV memoriału (z najwyższym punktem Gęsia Szyja 1489 m), tym razem startując ostro i masowo „z buta” już przy samym schronisku, skądinąd coraz bardziej otoczonego wymarłym lasem wskutek rozprzestrzeniającej się w Tatrach plagi korników. Z kolei w roku 2016, gdy zawody za bazę miały po raz 10. schronisko na Chochołowskiej (gdzie korniki jeszcze nie dotarły,ale kolejne halne poczyniły niezłe spustoszenie), to wskutek braku śniegu start na czas odbył się nie z polany przed schroniskiem, ale z leśnej polanki powyżej, w kierunku na Wyżnią Chochołowską.

 width=
Fot. M. Głogoczewski

Co dalej?
Ostatnie zawody dzięki inwencji młodych (w porównaniu ze mną) organizatorów miały bardzo interesującą
trasę, wciąż w polskich Tatrach: startowano rano, bodajże o godz. 10, ze schroniska-hotelu na Kalatówkach (gdzie w marcu 1940 roku NKWD obradowało z gestapo, jak przygotować Katyń w następnym miesiącu), start „ostry i masowy” z tzw. „S” na nartostradzie do Kuźnic, skąd podbieg na czas aż na szczyt Kopy Kondrackiej (2005 m). A zjazd na czas, po „bramkach przelotowych” z przełęczy pod Kopą aż na Kondratową, czyli ponad 500 m deniwelacji!
I najlepszy czas to tylko 2’30’’ i to nie zakopianin!). Stąd była jeszcze odpoczynkowa „fakultatywa” na Kasprowy Wierch (gdzie niektórzy, z nadmorskich rejonów (jeszcze) Polski znaleźli czas, by wypić herbatkę w „austriacko” obecnie wystrojonej restauracji niepolskiego już PKL-u). A potem trudny – z powodu wylodzenia – zjazd dawną trasą FIS 2 do Kuźnic, gdzie w ścisku piwnicy nieistniejącego już góralskiego baru o nazwie „Jurta”, prowadzonego
przez jednego z czołowych uczestników memoriału Przemka Sobczyka, dokonano zakończenia zawodów
i rozdania nagród w oprawie z piwa „Żywiec” firmy Heineken, spaghetti bolognese i (doprawdy) dobrego
wina – bodajże z Chile. Ostatnie edycje memoriału były przeprowadzone przez coraz liczniejszą i prężną grupę działaczy sekcji narciarskiej KW Kraków, z coraz mniej widocznym udziałem KW Warszawa. Głównymi organizatorami wciąż pozostają Dominik Malec jako kierownik zawodów oraz Sebastian Kulczycki i Karolina Filiopczak, która już 5 lat temu przejęła od Iwony Bareckiej (z KW Warszawa) tradycyjną
„buchalterię” zawodów – zresztą coraz bardziej skomputeryzowaną. Trzeba podkreślić, że jak dotąd praktycznie wszystkie edycje Memoriału Strzeleckiego rozegrano na trasach, które choć w części się nie powtarzały. Jak sprawa będzie wyglądać w przyszłości, nie wiadomo, naciski ze strony Komisji PZA, by „udziecinnić” (poprzez start od lat 12!) naszą imprezę, doprowadziły do jej wycofania z Pucharu Polski (który przez włączenie doń młodzików trochę się upodobnił do zawodów „Koziołka Matołka” w Zakopanem). Tradycyjnych organizatorów – jak na przykład Heńka Wenerskiego – ubywa, choć wciąż pomagają nam w organizacji – lub tylko pojawiają się na zawodach – ci, którzy w 1989 roku uruchomili imprezę:
z KW Warszawa Andrzej Ostrowski i Iwona Barecka,
a z KW Kraków Karol Życzykowski, Grzegorz Kabała
i nawet czasem Józek Wala, który nam się „zagubił”
w Warszawie.

Podsumowanie
Jako przebywający na emeryturze już od kilku ładnych lat główny organizator – jak policzyłem – aż 20 edycji tych zawodów z dumą muszę podkreślić, że na bardzo ograniczonym przez władze TPN terenie szlaków narciarskich Tatr Polskich udało nam się prawie za każdym razem przeprowadzić zawody na niepowtarzających się trasach. Dwa razy nawet odbyły się one za granicą – w odległej Czarnohorze na Ukrainie i bliskiej Dolinie Łatanej na Słowacji. Życzę młodemu pokoleniu narciarzy wysokogórskich trzymania się jak najdalej od lawin, które w Alpach pochłonęły kilku partnerów moich wycieczek narciarskich, w tym zwycięzcę III Memoriału Strzeleckiego Petera Schulera
z Schönwies w Tyrolu (patrz tekst wspomnień z ponad 50 lat uprawiania ski-alpinizmu, który można znaleźć na stronie http://markglogg.eu/?p=507 oraz w numerach „Taternika” 4/2012-1/2013). Nie mówiąc już o innych kontuzjach narciarskich. Tych było zdumiewająco niewiele w ciągu 29 edycji memoriału, w którym startowało – jak policzyłem – w sumie aż 1378 zawodników (obu płci, oczywiście). Na tak dużą liczbę uczestników były tylko dwa wypadki – jedno zwichnięcie i jedno złamanie nogi – które wymagały pomocy TOPR, przy czym na pierwszych zawodach w 1989 roku jeden z uczestników wybił sobie lekko bark, zjeżdżając z Wołowca nietypowo na plecach aż
na Słowację – ale następnie, wraz ze swym partnerem zjazdu, doczłapali na nartach do przedstawiciela Horskej
Slużby Vlado Juriny, który pomógł im przedostać się – poprzez szpital w Trstenej – do Polski. No i cóż na zakończenie dodać? Obecny kierownik memoriału Dominik Malec skarżył mi się, że jest już zmęczony jego organizacją. Po bardzo skromnych początkach, jeszcze w samej końcówce „komuny” roku 1989, gdy zawodnicy mieli trudności ze zdobyciem fok oraz nart z podnoszonymi wiązaniami, obecnie mamy „wybuch” masowości tego rodzaju sportu – a jednocześnie i bardzo kwalifikowanej turystyki zimowej. Co dalej, zobaczymy, mam nadzieję, że tego rodzaju rekreacji nie zje wszechpotężna KOMERCJA.

 

Marek Głogoczowski
www.markglogg.eu

Jan Strzelecki (1919 – 1988)
Socjolog, socjalista, eseista i taternik. Przedwojenny działacz organizacji lewicowych, w czasie wojny w socjalistycznej konspiracji. Żołnierz powstania warszawskiego. Autor słynnego powojennego manifestu domagającego się poszanowania idei lewicowych. Był członkiem PPS-WRN, a potem PZPR. Uczestnik opozycji demokratycznej. Członek słynnego Klubu Krzywego Koła, uczestniczył w konserwatorium Doświadczenie i Przyszłość,
w którym powstawały alternatywne wobec komunistycznych programy społeczne i gospodarcze. Był doradcą „Solidarności”. Krótko internowany, w stanie wojennym działał w opozycji. Został zamordowany w niewyjaśnionych okolicznościach. Człowiek o autorytecie przekraczającym jego naukowe dokonania. Był symbolem polskiego inteligenta zaangażowanego w sprawy publiczne. „W czasie, w którym świat tak przytłaczał człowieka – człowieka, którym byliśmy my wszyscy – przedmiotowe filozofie nie mogły stać się naszymi filozofiami. Cóż przedmiotowa filozofia powiedzieć mogła o nadziei? Cóż o godności? Cóż w ogóle o człowieku? Filozofie te, bez względu na to, czy mienią się idealizmami, czy materializmami, człowiek interesuje jedynie w swoich własnościach poznawczych, zwróconych, jako dobre czy liche narzędzie, ku scenie pozaludzkiego świata. Nas interesował człowiek w świecie, i to w takim świecie, jaki stanowił nasze otoczenie, który nad nimi ciążył jak potężny słup ciśnienia mierzącego
naszą kruchość lub nasz opór. W naszym oporze nie chodziło o ocalenie nas samych; to zyskiwało się nierównie pewniej przez uległość. Nasz opór był oporem przeciwko światu, który oni chcieli ludziom zgotować.(…) Nasz opór był aktem moralnego podmiotu, nie dało się go ani wywieść, ani uzasadnić wyłącznie przedmiotową wiedzą.”

Próby świadectwa

Część II: wyniki poszczególnych edycji width=

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 width=

 

 width=

Opracował Henryk Wenerski w roku 1999, uzupełnił Marek Głogoczowski w styczniu 2018 r. 

Udostępnij wpis

Przeczytaj również