Janusz Majer: Wprowadzamy młodych w góry wysokie.

7 marca, 2016

– Chcielibyśmy wprowadzić w góry wysokie tych, którzy się świetnie wspinają w Alpach, Norwegii, czy Patagonii – z Januszem Majerem, szefem programu „Polskie Himalaje”, rozmawiamy nie tylko o tym projekcie, ale również o zdobyciu Nanga Parbat, dalszych losach Polskiego Himalaizmu Zimowego, Wojtku Kurtyce i polskich szansach na nagrodę Złotego Czekana

Tomek Mazur: Tegoroczna akcja górska pod Nanga Parbat była intensywna: różne zespoły, różne drogi, różne taktyki – jak oceniasz te rozwiązania?

Janusz MajerJanusz Majer: Zawsze prezentowałem zdanie, że jeżeli zaatakować Nangę zimą to droga Kinshofera z doliny Diamir najlepiej się do tego nadaje. Można na niej wyróżnić trzy czynniki decydujące o powodzeniu. Pierwsza sprawa to zaporęczować dół i ścianę Kinshofera, aż do „Orlego Gniazda”. Potem musi być zespół, który ma dobrą aklimatyzację oraz jest w miarę szybki. Trzecia kwestia to okno pogodowe.

Dość mozolnie postępowała w tym roku praca na Kinshoferze…

Jeżeli chodzi o poręczowanie dołu to wszystko zależy od warunków, które danej zimy tam panują. W 2014 roku były świetne warunki i trzyosobowy zespół Txikona (Bask plus dwójka Pakistańczyków), zaporęczowali odcinek w ciągu trzech dni – to było bardzo szybkie. Natomiast w tym roku było tam o wiele więcej lodu i to sprawiało trudności w poręczowaniu. Przypadki Adama Bieleckiego, czy Daniele Nardiego potwierdzają, że nie było tam łatwo i bezpiecznie. W latach kiedy odbywały się wyprawy Andrzeja Zawady, które usiłowały wejść zimą właśnie Kinshoferem – tam było jeszcze gorzej przez szczery lód. Jak rozmawiałem z chłopakami którzy tam byli, trzeba było mieć dobre raki, których jeszcze w tamtych czasach nie było. A co do górnej części – to przykładem, że tam można wyjść jest osiągnięcie Zbyszka Trzmiela. Gdyby wtedy chłopcy mięli sprzęt, jaki teraz mają wspinacze zimowi w Himalajach – to sądzę, że już wtedy Nanga mogłaby paść.

Czy coś zaskoczyło Cię w działaniu zespołu?

Nie było dla mnie dużego zdziwienia, że są szanse na to, że droga padnie. Jedynie co temu zespołowi brakowało to może trochę dobrej aklimatyzacji. Oni chyba przed atakiem szczytowym spali najwyżej na 6000 z groszami. Widać jednak, że organizmy trójki starych wyjadaczy – czyli Simone Moro, Ali Sadpary i Alexa Txikona – pamiętają aklimatyzację i dają sobie radę z wysokością. A że brakowało trochę tej aklimatyzacji, daje przykład Tamary, która najmniejsze doświadczenie miała w tym zespole i może jej właśnie tego zabrakło… Natomiast faktycznie z tym trzecim czynnikiem o którym mówiłem wcześniej, czyli oknem pogodowym – mieli duże szczęście, bo było długie. Pogoda jak na warunki zimowe była świetna.

Znając rozwagę Simone Moro i Alexa Txikona – czy można powiedzieć, że bezpośredni atak szczytowy był brawurowy?

Oni mieli „czwórkę” o 200 metrów niżej, niż zakłada się ten obóz latem – ale biorąc ich doświadczenie i przekonanie, że są w miarę szybcy oraz dobrzy wydolnościowo – to traktuję to jako przemyślaną decyzję. Na pewno jakieś ryzyko było, ale oni znają swoją wartość i widocznie uważali, że są w stanie to przejść. I jak widać, zdążyli przed zmrokiem na szczyt oraz w miarę bezpiecznie dojść do obozu.

Janusz Majer
Janusz Majer

 

Ważnym wydarzeniem ostatnich dni jest uhonorowanie Wojtka Kurtyki nagrodą Złotego Czekana za całokształt dokonań, szczególnie tych związanych ze stylem alpejskim…

Zaczęło się to wszystko od Kohe Bandaka, a może nawet jeszcze od Akher Chagh i Koh-e Tez z krakowiakami… Kohe Bandaka, Changabang oraz wschodnia ściana Dhaulagiri – to jego przyjaźń z Alexem McIntyre oraz ich wspólne rozumienie podejścia do gór wysokich. Potem były dwie wielki drogi z Kukuczką na Gasherbrum II oraz Gasherbrum I. Coś niesamowitego, że w dwójkowym zespole – nikogo tam nie było w górach oprócz nich – zrobili takie drogi podczas jednej wyprawy, przeczekując pomiędzy nimi okres złej pogody. Niesamowita była wewnętrzna siła tego zespołu. Potem jest 1984 i trawers trzech szczytów Broad Peak, a w końcu 1985 robi „Świetlistą Ścianę” razem z Robertem Schauerem. Do tego jeszcze, znów podczas jednej wyprawy w 1990 roku Cho Oyu i Shishapangmę w zespole z Erhardem Loretanem i Jeanem Troilletem. Wymieniłem tylko osiągnięcia na najwyższe szczyty poprowadzone w stylu alpejskim. A przecież jeszcze było Trango Tower z Loretanem – czy jego próby z Japończykiem. – nie mówiąc już o tym, że się bardzo dobrze wspinał i wspina w skałkach.

Kurtyka to bardzo uniwersalny wspinacz – Anglicy powiedzieliby „all-rounder”… 

A do tego jeszcze należy dodać, że on potrafi przekazać swoje wartości i idee szerokiemu gronu środowiska światowego alpinizmu – przez swoje teksty oraz przemyślenia. Ciągle dla mnie jego „Ścieżka Góry” – która też po angielsku się ukazała – jest credem podejścia do wspinaczki. Dla mnie to jeden z najlepszych tekstów polskich jakie czytałem. Z kolei jego bardzo osobiste podejście jest przedstawione w „Chińskim Maharadży”… Na pewno nagroda za całokształt mu się należy. Widać, że miał swoje fascynacje, swoje przemyślenia, które konsekwentnie realizował, a jednocześnie były to kroki milowe w innym podejściu do gór wysokich.

Oczywiście jest to wielkie wyróżnienie, budujące także obraz polskiego alpinizmu. Jednak w tamtym czasie nasz narodowy himalaizm podążał w nieco innym kierunku…

Twoja teza jest taka, że jest to osobisty sukces Kurtyki, który niejako działał poza systemem, który wtedy obowiązywał w Polsce w podejściu do gór wysokich?

Patrząc z obecnej perspektywy, był chyba trochę z boku?

Uważam tak: Wojtek to jest wielka indywidualność oraz postać niezwykle kreatywna – on kreatywnie zmieniał zastane warunki. Miał głębokie wewnętrzne przekonanie, że powinien iść własną drogą. Jego wkład w propagowanie i stosowanie stylu alpejskiego w górach wysokich jest nie do przecenienia. Natomiast, że postać tej klasy może się pojawić – to efekt wyrośnięcia z czegoś – właśnie z tego środowiska które w latach 70-tych w Polsce istniało. Zauważając jego niezwykłą samodzielność – i powiedzmy pewien bunt w stosunku do zastanej rzeczywistości – to jednak można powiedzieć, że był on dzieckiem całego tego systemu oraz częścią zjawiska, które nazywamy złotą erą polskiego himalaizmu. Był częścią tego środowiska – nie można powiedzieć, że był zupełnie poza. Po doświadczeniach w wielkich wyprawach postanowił, że nie będzie brał w nich udziału. Zaczął po prostu robić to po swojemu, a jednocześnie w tym całym środowisku ludzi którzy się wspinali.

Lindsay Griffin z American Alpine Journal przedstawił listę przejść, będącą podstawą do wyboru nominacji tegorocznego Złotego Czekana. Na liście znalazły się polskie osiągnięcia. Czy mogłbyś pokusić się o ocenę ich charakteru? Które z nich ma największe szanse na nominację? 

50 dróg zostało określonych jako „znaczące” w zeszłym roku, w tym trzy nasze. Co ciekawe polskie drogi zupełnie różnią się od siebie. Zacznijmy od drogi warszawiaków w dolinie Tagas… Należałoby najpierw coś powiedzieć o samej wyprawie, bo była to prawdziwa ekspedycja odkrywcza – jako pierwsi dostali zezwolenie do wejścia w dolinę, tam nie było nawet trekingów. Pewne uznanie się należy, że przez jakieś działania dyplomatyczne, naciskanie na agencje to zezwolenie dostali. Wyprawa oprócz tego elementu odkrywczego zrealizowała również cele sportowe, robiąc drogę Polski Kuluar. Wyróżniona w pierwszym rzędzie została droga łatwiejsza, która kończyła się wejściem na wierzchołek – może to było przyczyną takiego wyboru. Wyprawa ta wpisuje się w to nowe otwarcie, które usiłujemy wprowadzić w polskim podejściu do gór wysokich. Było to jedno ze znaczących osiągnięć w roku ubiegłym.

 

Drugą wyróżnioną jest droga Tomaszewski-Raganowicz na ścianie, którą można już było nazwać polską – na Trollveggen. Ściana ta jest związana z naszymi dużymi sukcesami na przestrzeni bardzo długiego okresu czasu. Do tej pory nie miała jednak polskiej drogi. Chwała Marcinowi i Reganowi, że wreszcie taka linia powstała. Droga była poprowadzona w stylu kapsułowym. Nie sądzę, żeby przez to mogła dalej pójść w kwalifikacji Złotego Czekana, bo preferuje się drogi robione w stylu alpejskim i może na wyższych trochę górach.

I w końcu droga, która wydaje mi się może najbardziej liczyć się w tej nagrodzie, czyli droga na wschodniej ścianie San Lian na szczyt południowo- wschodni – długość 1400m, trudna technicznie, z pierwszym wejściem na niezdobyty wierzchołek, ze skomplikowanym zejściem inną ścianą, czysty styl alpejski… Jeżeli miałbym typować to sądzę, że właśnie San Lian ma potencjał znaleźć się w gronie nominowanych, czy też może znaleźć szersze zainteresowanie w gronie jury, które przyznaje nagrodę.

Jeżeli przyjmiemy, że obecnie wyróżnienia Złotych Czekanów ukazują światowe trendy: czy możemy powiedzieć, że następuje pewien renesans alpinizmu eksploracyjnego w stosunku do tego technicznego, szukającego trudności?

Zarówno jeden jak i drugi kierunek jest aktywny, są ludzie którzy działają w nich. Jeżeli chodzi o wspinanie trudne technicznie to ciągle jednak – pomimo tych swoich lat – Mick Fowler z różnymi partnerami co roku usiłuje zrobić jakąś wymagającą drogę na niezdobytym wierzchołku, czy w rejonie mało poznanym. 

Janusz Majer i Krzysztof Wielicki
Janusz Majer i Krzysztof Wielicki (fot.Marek Arcimowicz)

 

Jest też bardzo dużo wypraw koreańskich i japońskich w rejony które trzeba odkrywać na nowo – część tych rejonów to Chiny, czy wschodni Tybet – tam gdzie Nakamura wcześniej jeździł, a gdzie jest teraz trudno zdobyć zezwolenia. Niemniej rok w rok coś się dzieje i zarówno Japończycy, jak i Koreańczycy te rejony eksplorują. My z Wielickim usiłujemy jeździć w północne Karakorum i tam odkrywać doliny, gdzie jeszcze nie było wspinaczy, czy nawet turystów. Po naszych dwóch wyjazdach rejon północnej Hunzy stał się bardzo popularny. Rok w rok pojawiały się tam polskie, austriackie, czy niemieckie wyprawy. Dzięki przywiezionym materiałom powstały, opracowane przez Jerzego Walę szczegółowe topograficzne monografie tych rejonów. Część materiałów topograficznych publikował Taternik.

Wspomniałeś o „nowym otwarciu w polskim podejściu do gór wysokich”… Jakie zatem są kierunki rozwoju programu „Polskie Himalaje”?

Wtedy kiedy tworzyliśmy program mówiłem, że oczywiście nie możemy rezygnować z polskiego himalaizmu zimowego, ale powinniśmy też wprowadzić w góry wysokie tych którzy się świetnie wspinają w Alpach, Norwegii, czy Patagonii – i żeby dla młodego pokolenia przygotować taki program wprowadzania ich w góry wysokie, aby mogli robić drogi: na sześcio-, siedmiotysięcznikach, trudne technicznie, prowadzone w stylu alpejskim.

Co znajdziemy w tegorocznych planach?

W 2015 roku odbył się obóz unifikacyjny na Kaukazie, prowadził go Paweł Karczmarczyk. Wyjazd według mnie bardzo dużo dał ludziom, którzy w nim uczestniczyli. Były co najmniej dwa zespoły ze świetnymi przejściami. Poza tym duże doświadczenie zostało nabrane. Kontynuacją tego obozu będzie wyjazd w 2016 dla sporej liczby uczestników do Garhwalu, gdzie szczyty będą trochę wyższe, niż na Kaukazie, gdzie też są możliwości poprowadzenia dróg technicznych, czy powtórzenia znanych klasyków. Sądzę, że będzie to kolejny krok dla tych ludzi, którzy już się sprawdzili. W Garhwalu kierownikiem również będzie Paweł Karczmarczyk, a kadrę oprócz niego będą stanowić Janusz Gołąb i Maciej Ciesielski. Janusz ma duże doświadczenie w tym rejonie, bo parę dróg tam zrobił. Wymiana doświadczeń pomiędzy „młodymi”, a „starymi” – to jest clue naszego programu. Chcemy prowadzić to tak, żeby przekazanie tych doświadczeń odbywało się w ramach wspólnych wspinaczek, czy w ogóle wyjazdów.

Jednocześnie też kładziemy nacisk na wspinanie pań w zespołach czysto kobiecych. W tym roku jest planowany obóz alpejski w ostatniej dekadzie kwietnia, kierownikiem tego obozu będzie Marcin Rutkowski. Zainteresowanie jest duże wśród pań – i powinien być dobry oddźwięk tego wyjazdu.

Masyw Labuche Kang. Widok z Cho Oyu.
Masyw Labuche Kang. Widok z Cho Oyu.

 

Jeżeli chodzi o wyprawy eksploracyjne to poznański zespół, kolejny rok ma zezwolenie na Labuche Kang III i jego wschodni szczyt – to jest wierzchołek do tej pory niezdobyty, drugi taki co do wysokości, powyżej 7000 metrów. Za dużo materiałów, czy zdjęć z bliska tego szczytu, czy nawet rejonu nie ma. Chyba mieli już zezwolenie w 2014 roku, ale Chińczycy wtedy zamknęli Tybet. Jeżeli się to nie powtórzy to kierunek eksploracji oraz odkrywania nowych rejonów będzie kontynuowany.

Nieodłącznym elementem wspomnianego programu, jest też Polski Himalaizm Zimowy i rozgrzewająca publikę wyprawa na K2…

Nie chciałbym teraz mówić o szczegółach. Staramy się ciągle. Szanse są coraz większe, żeby zorganizować polską, narodową wyprawę na K2 zimą. Trwają rozmowy ze sponsorami, a wszystko będzie zależało od pozyskanego budżetu.

Nanga padła, zostało K2 – ale czy jest koncepcja na dłuższe działanie PHZ?

Mnie się wydaje, że program należy kontynuować. Doświadczenie z gór niskich, z Tatr, czy Alp – pokazuje, że drogi które się robiło latem, później powtarzało się zimą. Jak już to zimowe wspinanie zaistniało to będzie istnieć w górach wysokich – a oprócz tych głównych szczytów 8-tysięcznych jest jeszcze parę innych celów na które warto by było wejść lub zaatakować zimą.

 


Janusz Majer (ur. 25 września 1946) – alpinista, himalaista i podróżnik, współzałożyciel (wraz z Arturem Hajzerem) firmy Alpinus działającej w latach 1990–2001; współzałożyciel firmy Mount, właściciel marki HiMountain produkującej odzież i sprzęt turystyczny. Od 23 listopada 2013 szef programu „Polskie Himalaje”, którego częścią został program Polski Himalaizm zimowy im. Artura Hajzera. Autor artykułów dotyczących wypraw wysokogórskich: Taternik, American Journal, Alpine Journal. Wiceprezes Polskiego Związku Alpinizmu w latach 1987-1993, honorowy członek Klubu Wysokogórskiego w Katowicach, honorowy członek Polskiego Związku Alpinizmu.

Udostępnij wpis

Przeczytaj również