Narciarstwo ekstremalne: Nowe przepisy, nowe możliwości

20 stycznia, 2019

Po latach niejasnych sytuacji i niepotrzebnych stresów w Tatry legalnie zawitało narciarstwo ekstremalne. Niechętnie używam terminu „ekstremalne”, ale aby wszystko było jasne, postaram się trzymać nomenklatury używanej w dokumentach TPN.

Pisze: Michał Ślusarczyk, Freeride Academy

Jeśli chodzi o narciarstwo zjazdowe i turystykę narciarską, to przepisy od lat są dość klarowne i uporządkowane (obowiązuje Zarządzenie nr 3/2017 Dyrektora Tatrzańskiego Parku Narodowego z 23 lutego 2017 r.). Narciarz trasowy nie ma żadnych problemów z interpretacją treści zawartej w tym dokumencie. Pomijam oczywiście ogólną niechęć narciarzy z zacięciem freeridowym do ograniczenia wolności w wybieraniu trasy zjazdu. Przepis jest przepisem, sprawa jest jasna i nie ma co dyskutować, a popełniając wykroczenia, należy liczyć się z konsekwencjami.

Trochę zamieszania pojawia się przy tak zwanej „turystyce narciarskiej” (popularnie nazywanej skitouringiem, foczeniem), gdzie oprócz poruszania się po wyznaczonych szlakach narciarskich, dozwolone jest również poruszanie się „w obrębie” większości szlaków pieszych. Różnica zdań strażnika parku i narciarza najczęściej rozbija się właśnie o stwierdzenia „w obrębie szlaku” oraz o „odstępstwo od ich przebiegu, w najbliższej odległości zapewniającej bezpieczeństwo poruszania się”. Tu każda ze stron próbuje naciągać przypisy w swoją stronę. Narciarz w kierunku nierozjechanego śniegu, a strażnik – mandatu. Choć należy przyznać, że największe tarcia w tym temacie dotyczą szeroko rozumianego rejonu Kasprowego Wierchu.

Najwięcej niejasności w środowisku budziły przepisy dotyczące jazdy w terenach udostępnionych do taternictwa. Paradoks polegał na tym, że taternik mógł na nartach pod ścianę podejść, a po wspinaniu szybko i bezpiecznie zjechać, a narciarz w tym samym miejscu nie mógł pójść „pojeździć”. Wiem, że stara szkoła z Betlejemki mówi, „że narty znacznie utrudniają podejście i jeszcze bardziej zejście” i że nie wszyscy wspinacze uznają taką formę użytkowania gór, ale przynajmniej prawnie mieli taką możliwość.

Narciarze wysokogórscy byli zmuszeni do różnych kombinacji, aby zjechać z „Hińczowej Wprost”, „Grońskim”, z Niebieskiej Przełęczy czy Mnichowym Żlebem. Na całe szczęście po wielu latach pracownicy TPN wysłuchali głosu środowiska narciarskiego. Po konsultacjach przeprowadzonych w zeszłym roku przy okazji tworzenia nowej Strategii Udostępniania Tatrzańskiego Parku Narodowego zdecydowano się wprowadzić pewne zmiany do obowiązujących przepisów. Zarządzenie z 3 stycznia 2018 r., uaktualnione 15 czerwca 2018 r. zarządzeniem 8/2018, w końcu jasno reguluje, co można, a czego nie wolno.

                                                                                                     ***

 

W rozporządzeniu pojawił się „wykaz dróg wspinaczkowych i linii udostępnionych dla uprawiania narciarstwa ekstremalnego” znacznie poszerzający możliwości legalnego uprawiania tej dyscypliny. Pozwoliło to podczas tegorocznej zimy zrobić kilka ciekawych zjazdów, na których można się było stresować tylko pokonywanymi trudnościami, a nie wizją mandatu na dole. Jednym z nich był zjazd Żlebem Szulakiewicza w rejonie Morskiego Oka, gdzie z Szymonem Styrczulą-Maśniakiem wykonaliśmy kawał męskiej, nikomu niepotrzebnej roboty. Zjazd stromy, przy upadku szansa na kilkusetmetrowy lot, do tego trafiliśmy na nie najlepsze warunki śniegowe, jazda była średnio przyjemna, ale kto raz zjechał coś trochę trudniejszego, ten wie, że nie to jest najważniejsze. Satysfakcja przychodzi po zjeździe, kiedy z bezpiecznego miejsca patrzysz na linię, którą właśnie pokonałeś, i wiesz, że nikt ci tego nie zabierze. Cieszę się, że możemy robić to zgodnie z przepisami TPN. Myślę, że ta zmiana obudzi nowego ducha w środowisku narciarskim, szczególnie że mamy coraz więcej młodych wilków, czekających, aby zostawić swój autograf na najtrudniejszych ścianach tatrzańskich.

                                                                                                     ***

Wiemy, że pojawią się głosy, że mało, że chcemy więcej. Oczywiście osobiście też chciałbym, żeby terenów do jazdy w Tatrach było jak najwięcej. Doceńmy jednak tę zmianę, pokażmy, że jako środowisko nie tylko dbamy o nasze sprawy, ale że interesuje nas również dobro przyrody. Wierzę, że podczas przyszłych rozmów z parkiem pozwoli to być bardziej wiarygodnym partnerem do dyskusji. A mamy jeszcze o czym dyskutować, choćby tak piękny rejon doliny Pięciu Stawów Polskich leży prawie niejeżdżony;).

Zdjęcia: Szymon Styrczula-Maśniak

Udostępnij wpis

Przeczytaj również