Ania Król wraca na Mnicha

30 lipca, 2019

 width=

Ania Król była dobrze zapowiadającą się wspinaczką. Dużo i intensywnie wspinała się w Tatrach i na ściankach. Była bardzo aktywna. Należała do Klubu Wysokogórskiego Zakopane i do Speleoklubu Tatrzańskiego. Miała za sobą kurs przewodnika tatrzańskiego. Przed sobą egzamin…

3 sierpnia 2003 roku Ania doznała udaru pnia mózgu. Została niemal całkowicie sparaliżowana. Choroba zabrała jej wszystko: sprawność ruchową, oddechową, możliwość swobodnego porozumiewania się i… góry. Ania nigdy się jednak nie poddała. – Nie wiadomo, dlaczego Ania zachorowała. Jest przypuszczenie, że przyczyniło się do tego kilka kontuzji, jakich doznała podczas wspinaczki. Nigdy jednak nie rezygnowała ze swojej aktywności – mówi jej siostra Maria Król. 10 czerwca 2019 r. znów znalazła się na szczycie Mnicha.

Ale po kolei.

Ania ma teraz 41 lat. Wymaga stałej, całodobowej opieki, bo nie jest samodzielna. Wciąż stara się być aktywna, a jej najbliżsi nie tracą nadziei, że wróci do pełnej sprawności. – Ania mówi, ale tylko najbliżsi w pełni ją rozumieją. Nie mówi pełnymi zdaniami, ma kłopot z wymową niektórych głosek – opowiada Maria Król. Jeżeli ktoś spędza z nią więcej czasu, jest w stanie dobrze się z nią komunikować. W ośrodkach rehabilitacyjnych, w których przebywa, po jakimś czasie potrafi się świetnie dogadać z lekarzami, pielęgniarkami czy rehabilitantami. Trzeba po prostu nauczyć się sposobu jej wypowiadania.

Maria pracuje w Tatrzańskim Parku Narodowym. A bezpośrednim pomysłodawcą wejścia Anny na Mnicha był dyrektor TPN Szymon Ziobrowski. Chciał on sprawdzić, jak niepełnosprawni na wózkach radzą sobie na terenie parku, czy jest on dla nich dostępny. Oczywiście mowa tylko o niektórych terenach, jak Morskie Oko. – Szymon wiedział, że mam niepełnosprawną siostrę, że Ania porusza się na wózku. Zaproponował wycieczkę do Morskiego Oka jak normalni turyści, tak aby sam mógł się wcielić w kogoś, kto opiekuje się osobą w takim stanie – dodaje Maria.

 width=Sytuacja była o tyle skomplikowana, że Anna jest niepełnosprawna w wielu aspektach. Jeździ na wózku, nie może sama nic zrobić rękami i jest z nią ograniczony kontakt słowny. Szymon Ziobrowski pchał wózek Anny, próbując dostać się do Morskiego Oka. Okazało się, że nie można wjechać do schroniska, bo nie ma podjazdu dla niepełnosprawnych, a samo poruszanie się przed nim jest utrudnione ze względu na przepusty odpływowe i nierówną nawierzchnię. Brakuje też przystosowanej toalety.

Zbadanie dostępności Morskiego Oka dla niepełnosprawnych to był jeden z najważniejszych aspektów tej wycieczki. Drugi objawił się tak:

– Anna i Szymon Ziobrowski siedzieli przed schroniskiem i rozmawiali. Anka oglądała wszystko, Szymon patrzył na nią, jak to wszystko chłonie, jak patrzy na poszczególne szczyty i wtedy zapytał: „Chciałabyś tam jeszcze wrócić?”. A ona odpowiedziała: „No pewnie”. Szymon popatrzył na mnie i powiedział: „To może to zrobimy?”. I to był impuls – opowiada Maria.

Do akcji ruszyli pracownicy TPN i ratownicy Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. Tych ostatnich zgromadził Sebastian Szadkowski. Ludzie z TPN, którzy zgłosili się na apel Ziobrowskiego, mieli organizować transport Anny pod Mnicha. Toprowcy mieli wnieść ją na szczyt. – Byłem pewny, że się uda, nie jest to pierwsza akcja tego typu – mówi Szadkowski, który opracował logistykę wejścia.

Anna na początku nie wierzyła, że to się wydarzy – relacjonuje Maria. Zdecydował rys charakteru, którego choroba nie zabrała. Anka jest gotowa podjąć każde działanie, jeżeli pojawi się w nim element ekstremalny. – Łapie się wszystkiego, aby być w górach lub w powietrzu, gdziekolwiek, gdzie można doświadczyć ekstremalnych przeżyć – opowiada Maria Król.

 width=Anna bardzo czekała. Gdy tylko dowiedziała się, że jest już wyznaczona data, modliła się o to, aby była dobra pogoda, by wszystko się udało. – Gdy już wyruszyliśmy, była bardzo szczęśliwa.

– Jednak nastąpił moment, gdy zaczęła się bać. Kiedy byliśmy już pod ścianą, kiedy przepakowywaliśmy ją z noszy do siodełka, kiedy pojawiała się ekspozycja i Ania wisiała nad przepaścią. Miała chyba świadomość własnych ograniczeń i bała się, że może zrobić jakiś niepotrzebny ruch. Dla niej to był duży stres, ale wspinała się mimo wszystko. Było dużo napięcia, dużo adrenaliny i dużo, dużo szczęścia – relacjonuje Maria.

Cała akcja trwała niemal 9 godzin. Uczestniczyło w niej 30 osób.

– Wszystko odbyło się bez żadnych kłopotów i niespodzianek. Ania doskonale orientowała się, co dzieje się wokół. Była szczęśliwa… – opowiada Sebastian Szadkowski.

I jeszcze od Ani:

Bardzo dziękuję Szymonowi Ziobrowskiemu, Sebastianowi Szadkowskiemu, Ryszardowi Gajewskiemu i Łukaszowi Kowalczykowi oraz wszystkim kolegom i koleżankom, którzy mnie nieśli i towarzyszyli w tej wspaniałej przygodzie.

Zamiast wstępu spisał Maciej Kwaśniewski

Udostępnij wpis

Przeczytaj również