Tajemnica wypadku na Lodowej Przełęczy bliższa wyjaśnienia

14 grudnia, 2015
wypadek-na-przeleczy-lodowej-long
To zdjęcie znajduje się w zasobach Narodowego Archiwum Cyfrowego. Odnalazłem je tam trzy lata temu i po analizie „Księgi wypraw ratunkowych” TOPR nie mam wątpliwości, że to ciała Kaszniców i Wasserbergera. Zostało zrobione wczesnym rankiem 6 sierpnia w Dol. Jaworowej. Taką też informację wysłałem do NAC.


Rozwiązanie zagadki zawsze znajduje się w pierwszym tomie akt.

Po pierwsze. Oskarżenie.

11 sierpnia 1925 r. gazety w całej Polsce krzyczały tytułami: „Czy prokurator Kasznica padł ofiarą zbrodni? Straszliwe podejrzenia. Dziwne zachowanie żony zmarłego”. Tak rozpoczęła się historia wyjaśniania najdziwniejszego, najbardziej tajemniczego wypadku tatrzańskiego, którego zagadkę rozwiązujemy do dziś.

Kilka dni wcześniej. 5 sierpnia 1925 r. Most na Białce w Łysej Polanie. Wyczerpana kobieta pada wprost w ramiona Mariusza Zaruskiego. Wtedy jeszcze nominalnie naczelnika TOPR, który od 1914, od chwili pamiętnej akcji na Granatach, kiedy uratowano Marię Bandrowską i wyjazdu do Legionów, nie prowadził żadnej poważnej akcji ratowniczej. Teraz to generał Zaruski, adiutant prezydenta Stanisława Wojciechowskiego. Właśnie wybierał się samochodem na słowacką stronę Tatr. Waleria Kasznicowa opowiedziała Zaruskiemu nieprawdopodobną historię.

Trzy dni temu, idąc wraz z mężem, synem i przypadkowo poznanymi taternikami z Dol. Pięciu Stawów Spiskich na Lodową Przełęcz napotkali na załamanie pogody i huraganowy wiatr. Trójka taterników szybko się odłączyła, z rodziną Kaszniców został tylko jeden. Pogoda wciąż się pogarszała. Po przejściu przełęczy trzej jej towarzysze mieli niemal równocześnie umrzeć. Ona sama przesiedziała nad zwłokami trzy dni i dwie noce.

Zaruski natychmiast odesłał kobietę do Zakopanego i jak za dawnych lat stanął na czele wyprawy TOPR. Wśród ratowników byli i ci, którzy w 1910 szli z nim w to samo miejsce po Stanisława Szulakiewicza umierającego w skałach Małego Jaworowego i którzy przez długie dni szukali potem Klimka Bachledy.

O zmroku stanęli nad zwłokami.

Po drugie. Skąd wiemy, co zdarzyło się na Lodowej?

Zapis Zaruskiego w „Księdze wypraw ratowniczych” TOPR jest lakoniczny do bólu. Godziny, osoby, miejsca. Nic, co mogłoby wskazać jakikolwiek ślad, trop, wyjaśnić przyczyny. Zaruski próbował zwykle opisać, co było przyczyną wypadku, tu nie napisał nic.

Jednak dokładny, niemal fotograficzny zapis każdej godziny tragedii znalazł się w prasie. 11 sierpnia w całej Polsce do kiosków trafia wydanie Ilustrowanego Kuriera Codziennego, które krzyczy z pierwszej strony wielkim tytułem „Tajemnica śmierci trojga osób pod Przełączą Lodową. Opinia publiczna domaga się wszechstronnego wyjaśnienia sprawy.”

Tekst wypełnia niemal 2/3 gazetowej strony, z dokończeniem na stronie kolejnej. Materiał podpisany był inicjałami L. Sz-i i odznaczał się fotograficzną drobiazgowością. Informował, co robili przed katastrofą czterej młodzi taternicy, skąd przyszli, kto kogo poprosił o pomoc, o której godzinie wszyscy wyszli ku przełęczy, kiedy się rozstali, co kto mówił.

Na szczególną uwagę zasługują szczegóły zdarzeń, do których doszło już po rozstaniu obu grup. Autor cytuje przedśmiertelne wypowiedzi uczestników tragedii, a nawet opisuje w jaki koc zawinięte było ciało 12-letniego syna Kaszniców. Informuje, że Kasznicowie byli doświadczonymi turystami i rozwodzi się nad łatwością szlaku przez Przełęcz Lodową.

Autor nie ukrywa, że podejrzewa Kasznicową o spowodowanie śmierci całej trójki. Wspomina, że wypadek tłumaczony jest „gwałtownym naporem huraganu i rozedmą płuc”, ale od razu nazywa go absurdem. Pierwszą obdukcję lekarską nazywa skandalem, a zachowanie Kasznicowej podejrzanym. Wiele tu insynuacji, pomówień i sugerowania zbrodni.

Po trzecie. Przebieg wypadków.

Tekst w IKC jest jedynym bezpośrednim źródłem o tym, co się wydarzyło w górach. Mógł powstać tylko na podstawie relacji Walerii Kasznicowej i taterników, którzy wcześniej odłączyli się od rodziny.

Wg tej relacji, rzecz tak się miała.

3 sierpnia 1925 r., poniedziałek. Ok. godz. 5-6 ze Starego Smokowca (ówczesna Czechosłowacja), wyszła rodzina Kaszniców. 42-letni Kazimierz, prokurator, jego żona Waleria i ich 12-letni syn Wacław. Padał deszcz i śnieg, zrobiło się zimno. Chcieli dojść do Doliny Pięciu Stawów Spiskich i po odpoczynku w schronisku Teryego, wejść na Przełęcz Lodową, aby przez Dolinę Jaworową i wieś Jaworzynę dotrzeć na Łysą Polanę i wrócić do Zakopanego. To trasa, która doświadczonemu turyście pochłania nawet 10-12 godzin.

Od samego początku szło się im źle. W schronisku Teryego byli przed godz. 11. Tu spotkali młodych polskich wspinaczy: Jana Alfreda Szczepańskego, jego brata Alfreda, Stanisława Zarembę i Ryszarda Wasserbergera. Mieli po około 20 lat i w świetnym stylu rozpoczynali taternicką przygodę. Także wracali do Zakopanego przez Lodową Przełęcz.

Niepewny swoich sił, Kazimierz Kasznica poprosił ich o pomoc w przejściu najtrudniejszego odcinka. Wyszli razem. Pogoda jeszcze się pogorszyła. Wiał bardzo silny wiatr, siekł zimy deszcz. Okazało się, że wędrówka z grupą młodych taterników jest dla rodziny Kaszniców zbyt szybka. Doszli razem tylko do najwyżej położonego tatrzańskiego jeziora – Lodowego Stawu.

Bracia Szczepańscy z Zarembą pognali ku przełęczy, Wasserberger pozostał z Kasznicami. Ich marsz pod Lodową trwał zatrważająco długo. Pogoda jeszcze się pogorszyła. Na Przełęczy stanęli po godz. 15. Szli prawie dwa razy dłużej niż wskazują dzisiejsze przewodniki! Tu w ich twarze uderzył huraganowy wiatr.

Najszybciej, jak mogli, zaczęli schodzić w dół, licząc na to, że po zejściu w dolinę wiatr ucichnie. Wasserberger nawoływał do pośpiechu. Wędrowcy tracili jednak siły. Już nie tylko Kazimierz Kasznica miał kłopoty z wędrówką. Na słabość narzekał 12-letni Wacław. Tracić siły zaczął nawet Wasserberger. Jedynie po Walerii nie znać było wyczerpania…

Ok. godz. 16 lub 17 znaleźli się w pobliżu Żabiego Stawu Jaworowego.

Pierwszy osłabł Wacław. Chwilę później Kazimierz. „Jestem bardzo zmęczony. Dalej iść nie mogę”. Przerażona Waleria prosi Wasserbergera o pomoc. Ten wyrzucił z siebie: „Mnie jest też bardzo niedobrze”. Kobieta nie straciła zimnej krwi. Ułożyła wszystkich za wielkimi głazami, dała im po kawałku czekolady i łyk koniaku.

W chwilę potem wszyscy już nie żyli.

Zrozpaczona młoda kobieta siedziała przy zwłokach całą noc, następny dzień i znów noc. Dopiero kolejnego dnia ruszyła w dół i po kilku godzinach marszu dotarła na Łysą Polanę.

Udostępnij wpis

Przeczytaj również