IV Flexistav Bieg „Granią Tatr˝

13 listopada, 2019

Wyobraź sobie przepiękną grań, z której rozciąga się widok na zielone doliny. Wyobraź sobie skalne ostrze z olbrzymią przestrzenią pod nogami. Wyobraźsobie przełęcz z widokiem na najpiękniejsze górskie stawy.  Wyobraź sobie rozległe trawiaste polany, na których można utonąć w tatrzańskiej ciszy.  Taki właśnie jest Flexistav Bieg„Granią Tatr”.

 width=

Pisze: Marcin Wernik,                                        zdjęcia: Piotr Dymus,Marcin Wernik

Najpierw zielone doliny podziwiane z grani pomiędzy Wołowcem a Ornakiem, potem skalne grzędy od Kopy Kondrackiej do Kasprowego Wierchu. Następnie najpiękniejszy widok z Krzyżnego na Dolinę Pięciu Stawów. A na koniec niesamowite polany Waksmundzka i Pod Kopieńcem. Nie ma piękniejszego biegu ultra w Polsce. 70 kilometrów i 5 tysięcy metrów przewyższenia w bardzo technicznym terenie powodują, że jest on jednocześnie najtrudniejszy.

 width=

W tym roku zawody były wyjątkowe, bo w obydwu kategoriach padły rekordy. Jako pierwszy na mecie po 9 h 9 min i 20 s zameldo wał się Robert Faron, pobijając o 9 s rekord należący do Przemka Sobczyka (który z powodu choroby musiał się wycofać z zawodów). Wśród kobiet zwyciężyła

Kasia Solińska z czasem 10 h 32 min 26 s, bijąc należący do Magdy Łączak rekord o 6 min. Wielkie gratulacje dla zwycięzców. Z pewnością zaprocentowały wyjątkowe warunki na trasie, przepiękna pogoda i nie za wysoka temperatura. A wisienką na torcie był najpiękniejszy wschód słońca nad tatrzańskimi szczytami.

Dla mnie po raz kolejny grań nie okazała się łaskawa ani łatwa. W 2015 r. pojawiłem się na linii startu niezregenerowany po ½ ironmana w Gdyni tydzień wcześniej. Do tego przez błąd miałem problemy z wodą na Ciemniaku, ledwo doczłapałem się do Murowańca z myślą, że tam się wycofam. Jednak po niekrótkim odpoczynku podniosłem się i postanowiłem walczyć, pojawiając się na mecie po niecałych 15 h. Oczywiście nie był to dla mnie zadowalający czas, ale w świetle problemów i zbliżającej się wyprawy do Pakistanu uznałem go za wystarczający, myśląc, że kiedyś wrócę po lepszy.

W tym roku wraz z Piotrkiem Szmytem stwierdziliśmy, że wystartujemy jako reprezentacja Hardej. Być może w przypadku Piotrka ten pomysł nie był aż tak szalony, bo sporo ostatnio trenował. Ale dla mnie po raz kolejny było to totalne wariactwo, bo… od roku nie przebiegłem nawet kilometra i tak zostało do dnia biegu. Z takim przygotowaniem tuż przed świtem pojawiłem się na starcie. Spotkałem wielu znajomych, wymieniliśmy uściski i pozdrowienia, po czym po sygnale kilka minut po 4 rano rozpoczęliśmy bieg.

Pierwszy odcinek płaskim dnem Doliny Chochołowskiej pokonałem lekko i sprawnie. Następnie szybkie podejście pod Grzesia, mimo braku przygotowania czułem się bardzo dobrze. Nad Giewontem pojawił się najpiękniejszy wschód słońca, którego widok napełnił mnie zachwytem. Zaczynam szybki zbieg, przelatuję koło kilku dziewczyn, słysząc komentarz „szaleniec”, i… chwilę później potykam się i zaliczam glebę. Zatrzymuje się przy mnie jeden z biegaczy, pytając, czy potrzebuję pomocy, wstaję sam i ruszam dalej. Oceniam rany i widzę, że ręce mocno krwawią. Cieszę się, że tak się to skończyło i powtarzam sobie historię Kamila Grudnia z ostatniej Hardej*. Dam radę.

Niestety już na podejściu pod Wołowiec czuję, że stłukłem też kolano, które zaczyna bardzo mocno boleć. Długie mozolne podejście pod Jarząbczy Wierch to walka z bólem. Na szczycie siadam na kamieniu, wyciągam baton i zastanawiam się, czy w tym stanie powinienem biec dalej. Po kilku minutach zbieram się i powoli z bólem zbiegam w dół. Odcinek z Jarząbczego, a następnie z Starorobociańskiego to strome trudne zbieganie po piarżystej ścieżce. Bardzo uważam, żeby się znowu nie wywrócić.  Kolejny odcinek to grań Ornaku i zaraz za nią mój ulubiony zbieg na trasie do Przełęczy Iwaniackiej, a potem

do schroniska na Hali Ornak.

Strome, trochę śliskie schody zwalniają wiele osób, które mimo bólu wyprzedzam. Dobiegam do schroniska, uzupełniampłyny i siadam na chwilę.

Zbiegam w dół do Murowańca i tu na punkcie odpoczywam, zastanawiając się, czy nie powinienem zejść z trasy.

W końcu biorę ketonal i ruszam w kierunku Krzyżnego. Bardzo lubię dziką Dolinę Pańszczycy, a strome i trudne technicznie podejście nie sprawia mi problemu.

Na przełęczy znów siadam i biorę drugi i ostatni ketonal. Zbieg z Krzyżnego to jeden z najtrudniejszych na całym biegu, ale bardzo lubię takie strome techniczne miejsca. Mijam kilka osób i doganiam Grześka, z którym zbiegamy już luźnym tempem. W Pięciu Stawach czeka na nas niesamowita niespodzianka, Marychna serwuje piwo. Przy takim zmęczeniu smakuje nieziemsko. Biegniemy z Grześkiem do Wodogrzmotów, kolano boli coraz bardziej, ale jeszcze daję radę. Na punkcie w Wodogrzmotach spotykam Pawła. W 2015 r. mieliśmy zakład, kto będzie pierwszy na mecie. Przez długi czas był mocno przede mną, ale dogoniłem go pod Krzyżnem i mijając go ze słowami „teraz będziesz oglądał moje plecy”, postanowiłem nie oddać wygranej. Widząc go w tym roku, rzucam tylko „historia się powtarza”, daje mi to dodatkowego kopniaka. Podejście do Waksmundzkiej pokonujemy razem. Kolano coraz bardziej boli, widząc, że Paweł ma więcej sił, puszczam go przodem, mówiąc, że może na zbiegu go dogonię. Niestety, coraz większy ból nie pozwala mi na nic więcej niż bardzo powolne kuśtykanie. Wyłącznie siłą woli pokonuję ostatnie kilometry i docieram do mety po 15 h 37 min, czyli 40 min później niż w 2015 r. Ściskam się z Monią i mówię, że tylko dlatego nie zszedłem z trasy, bo mi zabroniła. Upokorzony i po raz kolejny poturbowany przez grań mam w głowie tylko jedną myśl: jeszcze

Marcin Wernik – alpinistaz 25-letnim górskim stażem, od wielu lat członek KadryNarodowej we WspinaczceWysokogórskiej. Do jego największych osiągnięć należy zdobycie dziewiczego szczytu w dolinie Lachit w Karakorum, który został nazwany Dreamwalker (5809 m n.p.m.) oraz wytyczenie nowej drogi do grani na wysokości 6010 m n.p.m. na innym niezdobytym wierzchołku w tym samym rejonie. Skutecznie realizuje się także w innych sportach, ukończyłIronman triathlon oraz wiele biegów górskich m.in. Bieg Granią Tatr, uważany za najtrudniejszy bieg ultra w Polsce, czy Łemkowyna Ultra Trail na dystansie 150 km. Jest także pomysłodawcą i finiszerem górskiego triathlonu Harda (4,5 km pływanie, 225 km rower, 55 km bieg a to wszystko z 8000 m. Przewyższenia

* Na ostatniej Hardej Suce Kamil Grudzień

walczył o zwycięstwo, bo ogłosił jeszcze przed zawodami, że wygra. Ale na etapie rowerowym zaliczył kraksę, kładąc się na asfalt przy dużej prędkości. Nasz ratownik medyczny pojawił się kilka minut po wypadku. Kamil przedstawiał opłakany widok, był cały pokrwawiony.. Ale opatrzony walczył i dotarł do mety… drugi! Z opatrunkami sprzed kilkunastu godzin. To się nazywa wola walki! Z pewnością gdyby nie ten wypadek, to mógłby wygrać. Moje małe rany przy jego to naprawdę nic wielkiego. Dlatego powtarzałem sobie, żeby się nie poddawać.

Udostępnij wpis

Przeczytaj również