Pod patronatem „Taternika”

4 kwietnia, 2017

„Spod zamarzniętych powiek”

spodzamarznietychpowiekWspinaczka w górach wysokich zdaje się wykraczać poza wyobrażenia na temat wyczynów ekstremalnych. Ten sport, wymagający ponadprzeciętnej determinacji, niemal nadludzkiej kondycji i siły charakteru przyciąga niewielu, lecz fascynuje chyba wszystkich. Te oddalone od świateł reflektorów zmagania ludzi z potęgą gór budziły od zawsze ludzką ciekawość.

W dzisiejszych czasach często mamy możliwość obserwowania sportowców na żywo, w przypadku himalaizmu możliwości te są znacznie ograniczone. Tym bardziej literatura górska, przybliżająca te heroiczne nieraz wyczyny, jest cennym źródłem wiedzy.

Książka Adama Bieleckiego i Dominika Szczepańskiego „Spod zamarzniętych powiek” to przez miłośników gór pozycja długo wyczekiwana, którą czyta się niemal jednym tchem. Historia młodego chłopaka, który zanim jeszcze „wejdzie” w skałę, postanawia, że – jak mówi – „Zostanie himalaistą”. Śledzimy kolejne rozdziały kariery Bieleckiego, podczas których spotyka swoich mentorów, konfrontuje się z autorytetami i wytycza swoją ścieżkę pośród kart historii polskiego himalaizmu. Wędrując przez szczyty, obserwujemy jego sukcesy oraz porażki w świecie ekspedycji himalajskich i nie tylko. Autor dostarcza nam barwnych opisów związanych z emocjonalną i fizyczną stroną wspinania. Pokazuje piękno i potęgę najwyższych szczytów świata skonfrontowaną z marzeniami i determinacją ludzi, którzy podejmują się najbardziej ekstremalnych wyzwań, jakimi są szczyty ośmiotysięczników. Bielecki, niczym dobry asekurujący, bezpiecznie wprowadza i przeprowadza nas przez górskie szlaki, tłumacząc zawiłości techniczne związane z ekspedycjami. Nawet niezaznajomiony z literaturą górską czytelnik zrozumie sedno i trudności takiej spodpowiek1wspinaczki. 

Fabularnie spotkanie z Bieleckim rozpoczynamy podczas jego wyprawy na Gasherbrum I, aby cofnąć się w czasie i poznać jego pierwsze kroki na drodze do profesjonalnego himalaizmu. Kolejne opowieści z Makalu, K2, Broad Peak i w końcu z zakończonej przez kontuzję wyprawny zimowej na Nanga Parbat przeplatane są kartami z młodości Bieleckiego, gdy stawiał pierwsze poważne kroki we wspinaczkowym świecie i gdzie nierzadko napotykał na ścianę w realizacji swoich kolejnych zamierzeń. 

Ciekawa konstrukcja fabularna rzuca czytelnika niemal od pierwszej strony książki w wir wydarzeń, które nie pozwalają oderwać się od lektury aż do końca. To nie tylko literatura górska,spodpowiek2 ale też historia, w której każdy z nas może odnaleźć sporo metafor dotyczących przekraczania własnych granic, pokonywania lęków i w końcu zdobywania życiowych szczytów. Wartości książce dodają zamieszczone w formie QR kodów odnośniki do kilkunastu filmów, jakie autor udostępnił czytelnikowi, a walory estetyczne podnoszą dziesiątki barwnych ilustracji oraz wysokiej jakości zintegrowana oprawa. 

Każdy, kto po górach chodzi, o nich myśli lub po prostu chciałby ujrzeć, jak z bliska wygląda arena walk ludzi z najwyższymi górami świata, powinien sięgnąć po książkę Bieleckiego i Szczepańskiego. „Spod zamarzniętych powiek” to intrygujące spojrzenie nie tylko na góry, ale i na filozofię wspinania. 

Michał Leksiński,
zdjęcia z archiwum Adama Bieleckiegospodpowiek3
„Spod zamarzniętych powiek”
Adam Bielecki, Dominik Szczepański
Agora, 2017

Książka pod patronatem „Taternika”
dostępna w serwisie
www.TATERNIK.org,
w promocyjnej cenie dla prenumeratorów.

 

„Przeżyć dzień jak tygrys. Alex MacIntyre i narodziny stylu alpejskiego w Himalajach” 

„Przeżyć dzień jak tygrys” to jedna z najważniejszych książek dokumentujących historię alpinizmu. Gdy we wrześniu pierwszy raz ją przeczytałem, miałem mieszane uczucia. Autor, John Porter, lekko przynudzając, opowiada o swoim przyjacielu, jednym z najwybitniejszych alpinistów świata Aleksie MacIntyre. Narracja z pozoru ciągnie się niemiłosiernie i pomimo wyjątkowych zdarzeń opisywanych przez Portera nie byłem do końca przekonany co do wybitności tego dzieła. A trzeba pamiętać, że zostało ono ogłoszone najlepszym w brytyjskim konkursie imienia Bordmana-Taskera. Kilka miesięcy po pierwszym czytaniu otrzymałem drugą, poprawioną wersję „Przeżyć dzień…”. Po korektach książka bardzo zyskała, zarówno w treści, jak i w formie. 

Porter opowiada o dziesięciu latach Aleksa, dokumentując różne sfery życia bohatera i przyjaciela. Poza oczywistym opisem kariery wspinaczkowej możemy poznać MacIntyre’a od strony prywatnej. Mocno rzuca się w oczy niezwykły dla kogoś z subkultury punkowej stosunek do rodziców i do siostry. 

„Przeżyć dzień jak tygrys” to okazja do przedstawienia brytyjskiego środowiska wspinaczkowego, w którym z czasem jedną z wiodących ról zaczął odgrywać MacIntyre. Poznajemy więc szalone środowisko studentów – wspinaczy z Leeds, a na kolejnych kartach czytamy o osobach, które zapisały się w historii nie tylko brytyjskiego wspinania. W kontekście tego etapu życia Aleksa dość zaskakująca może wydawać się jego kariera w British Mountaineering Club. Jednak analizując jego działalność, decyzja o przyjęciu posady urzędnika w BMC była konsekwencją doświadczeń i przekonań MacIntyre’a. 

Rozwój wspinaczkowy wiązał się z wyruszaniem w nowe rejony, nowe, coraz trudniejsze i wyższe góry. Historia połączyła barwną grupę Brytyjczyków, w której wyróżniał się Alex, ze wspinaczami z Polski. Dzięki temu poznajemy naszą historię z perspektywy Portera, a że jest ona bardzo subiektywna, świadczy o tym historia drogocennego kamienia wyrzuconego w Afganistanie przez Wojtka Kurtykę. Rozdziały o wspólnych, polsko-brytyjskich wyprawach na Mandaras, Kohe Bandaka i Changabang pozwalają nam spojrzeć na szarą Polskę z lat siedemdziesiątych. Dla Portera – Amerykanina mieszkającego w Wielkiej Brytanii – był to z pewnością świat fascynujący i nieco przerażający. Wspomniane wyprawy to również dowód wyjątkowej pomysłowości, dziś powiedzielibyśmy innowacyjności jej uczestników, z Andrzejem Zawadą, wspomnianym Kurtyką, Krzysztofem Żurkiem, Jackiem Rusieckim i innymi wybitnymi wspinaczami na czele. Myślę, że w latach siedemdziesiątych polskich i brytyjskich wspinaczy łączyła idea wolności, która dziś jest pokryta nalotem komercji. tygrys

Od tej Alex się nie odżegnywał, będąc jednym z prekursorów wprowadzania nowinek technicznych w sprzęcie wspinaczkowym i wyposażeniu koniecznym do przeżycia w górach. Porter bardzo szczegółowo analizuje podejście MacIntere’a do spraw bezpieczeństwa. Alex był sportowcem, ale też wizjonerem i miał ściśle określone kryteria, które wpływały na redukcję zagrożeń w górach. Te kwestie odnosi do dzisiejszych herosów alpinizmu z Ueli Steckem na czele, którzy są kontynuatorami idei wspinaczki „na lekko” w Himalajach. W stylu alpejskim, według Aleksa, wspomniany sprzęt musiał być nie tylko nowoczesny, ale przede wszystkim lekki. Mniejsza waga to większa szybkość poruszania, a co za tym idzie – bezpieczeństwo w górach. Alex miał zdecydowany pogląd na rozwój kariery wspinaczkowej i dobór celów adekwatnych do umiejętności. Traktujący o tym fragment książki powinni przeczytać wszyscy ci, którzy zamierzają realizować się w alpinizmie sportowym. Osoby, które decydowały się na drogę na skróty, były dla MacIntyre’a bezpośrednim zagrożeniem. Dlatego tak radykalnie zachowywał się w czasie wyprawy na Shisha Pangmę 

Opowieść Portera w moim odczuciu jest pewnego rodzaju gawędą, przywodzącą na myśl „Miejsce przy stole” Andrzeja Wilczkowskiego. Na kolejnych kartach przewijają się ludzie, w większości wybitni wspinacze. Poznajemy miejsca, w których tworzyła się historia alpinizmu, następował przełom w rozumieniu wielu aspektów wspinania. Bohaterowie opisani są szczerze, z ich zaletami i wadami. Tak jak u Wilczkowskiego mamy do czynienia z fotografią, a może bardziej krótkim filmem. Różnica jest taka, że Porter użył obiektywu z szerszym kątem. W swoją opowieść wplótł więcej szczegółów i postać głównego bohatera. Właśnie sposób, w jaki autor prowadzi czytelnika, jest dla mnie nieco irytujący. Najpierw MacIntyre ginie na Annapurnie, a później poznajemy jego życie przerwane gwałtownie przez spadający ścianą kamień. Rozdział, w którym opisany został wypadek, wydaje się wyrwany z chronologicznie należnego mu miejsca. W związku z tym na końcu książki powstaje niezrozumiała dziura. Okoliczności, w jakich zginął Alex, wpływają na to, że Porter uwypukla jego obawy dotyczące spadających kamieni i już podczas wyprawy na Kohe Bandaka możemy czytać o panicznym wręcz strachu. Podobnie ma się historia z matką MacIntyre’a i wymuszoną pośpiechem zmianą w rytualnym pożegnaniu przed wyprawą. Szukanie pozaracjonalnych przyczyn śmierci wzbudza u mnie mieszane uczucia. Uderzający jest też fakt, że podobnie jak Nejc Zaplotnik w książce Bernadette McDonald „Alpejscy wojownicy”, Alex mocno rozważał zakończenie kariery wyczynowego himalaisty. To miał być jeszcze jeden, ostatni raz… Sam zaś wyjazd na Annapurnę poprzedzony został opisem związku z Sarah Richard oraz problemów z psychiką wywołanych presją, jaką sobie narzucił MacIntyre. 

Fabuła w klasyczny sposób zmierza do nieuchronnego końca, który przeczytaliśmy na początku. Trzeba jednak pamiętać, że jest to opowieść przyjaciela, partnera z wielu wspinaczek, często przełomowych, a więc naocznego świadka wydarzeń. Dzięki temu możemy poznać narodziny stylu alpejskiego w Himalajach i człowieka, który zgodnie z tybetańskim powiedzeniem wolał przeżyć jeden dzień jak tygrys aniżeli tysiąc jak owca. Pomimo wątpliwości uważam książkę Portera za niezwykły dokument minionych czasów. Dlatego gorąco polecam opowieść o wyjątkowych człowieku, który wywarł ogromny wpływ na kolejne pokolenia wspinaczy.  

Bogusław Kowalski

John Porter
„Przeżyć dzień jak tygrys. Alex MacIntyre
i narodziny stylu alpejskiego w Himalajach”
Wydawnictwo Annapurna
Warszawa 2016

Książka dostępna na 
www.Taternik.org
w specjalnej cenie dla prenumeratorów TATERNIKA

 

 

 

 

 

Udostępnij wpis

Przeczytaj również